Publicystyka

Już na nas czas

Okładka książki “Urobieni” autorstwa Marka Szymaniaka

Pani Aniela ma sześćdziesiąt trzy lata. Zdrowie jej dopisuje, ma czas chodzić na siłownie, biegać, robić wszystko na co ma ochotę. W każde wakacje z mężem wyjeżdżała zagranicę. Mogła sobie na przyjemności pozwolić. Mąż pani Anieli, pan O. jest szefem firmy zajmującej się działem nieruchomości. Ona sama przez lata pracowała w jednej z warszawskich spółdzielni mieszkaniowych. Trzy lata temu przeszła na emeryturę. To tam poznała swojego męża, był w pierwszej połowie lat 90-tych prezesem spółdzielni. Kiedy przestał nim być, założył firmę deweloperską. Zaczęło mu się powodzić, a pani Aniela zdecydowała się pojąć go za męża. Miała już dorosłego syna Grzegorza. W 2000 roku wyprowadziła się z warszawskiego Gocławia i zamieszkała w Konstancinie. Życie uległo czarownej przemianie. Z dwupokojowego mieszkania w bloku, zamieszkała w ogromnym domu. Tam wychowali się jej dwaj synowie ze związku z panem O. Sytuacja materialna pozwoliła na zatrudnienie gosposi. Pani Aniela uznała, że nie wypada nie mieć służącej. Nie miała zamiaru sama dbać o dom. Początek dwudziestego pierwszego wieku to czas dużego bezrobocia. Telefon pani Anieli dzwoni cały czas. Może przebierać w dziewczynach, każda stara się robić dobre wrażenie. Stawka za pracę nie jest wysoka, ale to nie zniechęca. Pierwsza gosposia wytrzymuje trzy lata. To był czas nieustanych upokorzeń dla niej. Milena, bo tak ma na imię dziewczyna, która jako pierwsza pracowała u państwa O., musiała słuchać uwag na swój temat ze strony pani Anieli.

– Kiedy tam jechałam robiło mi się słabo. Wiedziałam, że będę musiała znosić uwagi pani Anieli, a pan O. będzie mi składał propozycje o podłożu seksualnym. Musiałam to znosić, bo o pracę nie było łatwo. Pani Aniela płaciła z opóźnieniem, potrącała z pensji za rzeczy niezawinione przeze mnie. Tłumaczyłam, że mam synka i potrzebuje pieniędzy. Ona krzyknęła na mnie: „To po co się było p…?! Myślałam, że skoro kiedyś była matką samotną, to mnie zrozumie. Nic z tego. Wracałam do domu z płaczem. Nie mówiłam nikomu, co mnie tam spotyka” – opowiada Milena. Zbawienie przychodzi ze strony koleżanki ze szkoły. Okazało się, że mieszka z mężem w Berlinie. Ma on firmę i potrzebuje pracownicy, dokładnie księgowej. Milena zna dobrze niemiecki i przez jakiś czas wykonywała funkcję księgowej w pewnej firmie pod Warszawą. Dla niej to było szczęście. Nie zastanawiając się długo przyjęła propozycję.
.
– Napisałam sms’a do pani Anieli, żeby sobie poszukała na moje miejsce kogoś innego. Jaka była odpowiedź? Stek wyzwisk i groźby pod moim adresem. Nazwała mnie złodziejką i groziła, że skończę w więzieniu. Bałam się tego. Chociaż zarzuty z jej strony były kłamstwem – opisuje Milena reakcję pani O. Kto mógł uwierzyć Milenie, że to nieprawda? Przecież pani Aniela była osobą zamożną i żoną szanowanego biznesmena. Wtedy mogła trafić do więzienia, a marzenia o pracy w Niemczech rozpłynęłyby się niczym mgła, a co gorsze sąd rodzinny z pewnością odebrałby jej synka. Sms’sy z pogróżkami przychodziły jeszcze przez miesiąc może dwa. Milena nie pamięta, zajęta była wówczas załatwianiem urzędowych spraw związanych pracą w Niemczech. Wyjechała z Polski bez żalu wraz synkiem. Dziś jest już dorosłym chłopakiem pracującym w jednym z berlińskich restauracji, dawno skończył studia na Uniwersytecie Humboldta. Milena po upływie tylu lat nie bardzo chciała opowiadać o swojej pracy u pani Anieli. Może strach? Obawa, że sobie kiedyś o niej przypomni i będzie się chciała zemścić.
.
Pani Aniela nie myśli o swojej pierwszej gosposi, nawet jej nie pamięta. Ma inne problemy na głowie. Na początku marca odeszła Rusłana. Była ona gosposią u niej od jesieni 2017 roku. Ona miała też dość despotycznej gospodyni. Z trzaskiem drzwi opuściła dom państwa O. Nie mogąc się doprosić zaległego wynagrodzenia za kilka miesięcy od niej. Nie miała dokąd iść, ale była pewna, że już tam nie wróci. Znalazła kąt u przyjaciółki ze szkoły. Ona także jest niezadowolona z życia i pracy w Polsce. Chcą wyjechać na zachód. Są w trakcie załatwiania spraw urzędowych o pobyt stały na terenie Unii Europejskiej celem zatrudnienia w którymś z państw UE. Z obawy przed panią Anielą, Rusłana nie podaje nazwy państwa, do którego się wybiera.
.
Tymczasem pani Aniela narzeka na sytuację w domu. Chociaż mężowi nadal powodzi się nieźle w biznesie, to rzadko bywa w domu. Ich relacje bardzo się popsuły. Najstarszy syn Grzegorz też ma niemałe kłopoty. Jego firma ochroniarska, to dno. Od miesięcy pracownicy nie mają wypłaty. Nie chcą przychodzić do pracy i grożą szefowi pozwami sądowymi. Oszukiwał na wypłatach lub w ogóle nie płacił. Nie ma chętnych do pracy. Nęka go Urząd Skarbowy. W jego małżeństwie także się nie układa. Oboje z mamą klną na niewdzięcznych im pracowników: Polaków, Ukraińców oraz Białorusinów. Obaj są przerażeni tym, co przyniesie im najbliższy przyszłość. Pani Aniela sama musi sobie przygotowywać posiłki, sprzątać ogromny dom. Nie ma czasu na przyjemności. Nieprzywykła od lat do sprzątania, opada z sił po zrobieniu porządków domowych. Koleżanki z sąsiednich posesji śmieją się z niej, chociaż one także źle traktują swoje gosposie. Pani Aniela nie ma sobie nic do zarzucenia.
.
– Byłam dobrą chlebodawczynią, płaciłam na czas. Osobom spoza Warszawy i okolic dawałam pokój oraz jedzenie. Nie rozumiem tej niewdzięczności – skarży się pani O.
.
Cóż? Nie wspomina, że pokój gdzie mieszkały poprzednie gosposie w tym Rusłana, to zagrzybiały pokój, gdzie zimą bywało -20 stopni, a latem max 30+. Tak żyć się nie dało, tak nie dało się pracować. Podobnych historii jak ta z Konstancina jest mnóstwo. Przyznaję, że opisana przeze mnie opowieść powstała w mojej głowie. Niech czytelnik mojego bloga nie gniewa się na mnie. Taka historia mogła się wydarzyć, co pokazują dobitnie historie zawarte w reportażu Marka Szymaniaka „Urobieni”. Ukazał się on rok temu nakładem Wydawnictwa „Czarne”. Neoliberałowie, ekonomiści i krytycy literaccy podeszli z niedowierzaniem do opisywanych w reportażu Szymaniaka ludzkich tragedii i krzywd wyrządzonych przez nieuczciwych pracodawców. To smutny obraz polskiego rynku pracy, który od lat jest rynkiem taniej siły roboczej.
.
Ponad półtora miliona ludzi pracujących w Polsce żyje w ubóstwie. Przeciętny Polak przepracowuje w roku niemal dwa tysiące godzin, co daje nam drugie miejsce w rankingu najbardziej zapracowanych krajów w Unii Europejskiej. Choć spędzamy w pracy prawie jedną trzecią swojego życia, wciąż niewiele wiemy o mechanizmach rynku pracy i nierównościach panujących wśród zatrudnionych w innych branżach.
Pracownik fabryki, ochroniarz na osiedlu nowych bloków, właściciel budki z zapiekankami, szefowa związku zawodowego w sieci hipermarketów, kierownik call center i wielu innych – to właśnie oni, niewidzialni pracownicy, choć wciąż słyszą zapewnienia o perspektywie poprawy swojego losu, nie czują się beneficjentami systemu, w którym przyszło im żyć. Bo jak powiedział jeden z bohaterów: „jesteśmy tylko trybikami” – można przeczytać w opisie książki Wydawnictwa „Czarne”.
.
Niedawno niemiecki parlament przegłosował ustawę umożliwiającą tamtejszym pracodawcom zatrudnianie obywateli spoza UE. Od 1 stycznia 2020 roku niemiecki pracodawca nie będzie musiał udowadniać, że pracownik zza granicy był jedynym chętnym na oferowane przez niego stanowisko. Może to oznaczać masowy wyjazd Ukraińców za Odrę i Nysę. Blady strach padł na polskich przedsiębiorców. Około 250 tysięcy ukraińskich obywateli przebywających w Polsce chce wyjechać do Niemiec. Ich brak może oznaczać poważne kłopoty na rynku pracy nad Wisła, a w ostateczności jego zapaść. „Gazeta Wyborcza” pociesza polskich pracodawców, zaklinając rzeczywistość: „Dla polskich pracodawców pocieszające jest jedynie to, że tylko 2,6 proc. ukraińskich pracowników spełnia wymogi Berlina. Dla samych Ukraińców sporym problemem może być brak znajomości języka – niemieckiego nie zna 70 proc. ankietowanych”. Jest to prymitywny argument. Pokazuje nie po raz pierwszy, że GW-u łamie swoje standardy w opisie bieżącej sytuacji. Szybko radość neoliberałów i Januszów biznesu studzi Yuriy Karyagin Yuriy Karyagin, przewodniczący Związku Zawodowego Pracowników z Ukrainy w Polsce cytowany przez portal Money.pl. Twierdzi on, że trendu wyjazdowego na zachód wśród rodaków nie da się zatrzymać: „Pracodawcy złapią się za głowę, gdy już zupełnie nikt nie będzie chciał się u nich zatrudnić. Polski rząd złapie się za głowę, gdy okaże się, że nie ma komu w kraju pracować. Niestety, ale do tej pory nikt nie stworzył kompleksowej polityki dla pracowników z Ukrainy” – mówi. Jak wylicza portal Money.pl powodem chęci wyjazdu z Polski ukraińskich pracowników są warunki w jakich muszą pracować i mieszkać: „Najważniejszy to nieuczciwość pracodawców, którzy albo oferują pracę na czarno, albo płacą “pod stołem”. Wypierają się też odpowiedzialności w przypadku jakichkolwiek problemów. Inny powód niezadowolenia to ceny mieszkań. Często zdarza się bowiem, że Ukraińcy za mieszkania płacić muszą więcej, a wynajmujący najchętniej “stłoczyliby” wielu lokatorów w jednym pokoju od każdego inkasując niemal tyle, ile normalnie płaci się za własne pomieszczenie”. To się niebawem skończy. Pracodawcy w Polsce nie mają ochoty zmieniać zasad zatrudnienia, tak jak Leszek Balcerowicz nie zmieni swoich poglądów. Sądzą, że nadal będą mogli płacić tak jak do tej pory. Omijając prawo i zatrudniając na czarno. Po wejściu Polski do Unii Europejskiej zaczęła się masowa emigracja, Leszek Miller ówczesny premier stwierdził, że polskie pielęgniarki zastąpią ukraińskie i problem braku kadr w polskich szpitalach zostanie rozwiązany. Po piętnastu latach widać, że się mylił. Miller jest europosłem, a polska służba zdrowia jest na dnie. Ukraińskie pielęgniarki nie uratowały zapaści w usługach medycznych. Polaków zabija to, czego w większości byli zwolennikami. Wolny rynek i liberalne podejście do usług publicznych ze strony instytucji państwowych niestety mści się na najsłabszych. Wyjazd Ukraińców z Polski nie będzie początkowo masowy, ale z biegiem czasu nabierze tempa. Co więc zostanie polskim pracodawcom i rządowi? Postulowanie polexitu, żeby już nikt nie chciał uciec z kraju za pracą.
.
Robert
Udostępnij tekst

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *