Publicystyka Wyróżnione

Czy kryzys epidemiczny istnieje?

Czy kryzys epidemiczny istnieje?

Mijają kolejne tygodnie pandemii, a w dalszym ciągu jej obecny i przyszły przebieg, rozmiary i konsekwencje budzą wiele kontrowersji. Nadal pojawiają się sprzeczne interpretacje i analizy. Ostatnio nieco światła na problem rzuciły badania przeprowadzone przez naukowców z Krakowa. Przebadano tam testami na koronawirusa 1000 osób, które nigdy nie wykazywały objawów COVID-19 i stwierdzono, że 2 proc. z nich było zarażonych. Do tego należałoby dodać 251 wykrytych przypadków zarażenia (na dzień 8 maja). Oznacza to, że w Krakowie zaatakowanych przez wirusa było do tej pory łącznie ok. 15298 mieszkańców (szacunkowa liczba bezobjawowych zarażeń 15047 plus 251 wykrytych przypadków normalnym trybem). Stwierdzono 16 zgonów, co stanowiłoby 1 promil (0,1 procenta) zarażeń.

Przeciwstawne wnioski

Rezultaty tych badań nie są jednoznaczne. Wynikać z nich mogą dwa przeciwstawne wnioski:

Po pierwsze, koronawirus nie jest tak niebezpieczny, jak do tej pory twierdzono. Badania krakowskie są dla wielu ludzi kolejnym argumentem na to, że kwestia zagrożenia epidemią została rozdmuchana ponad miarę lub nawet celowo wywołano panikę w celach politycznych czy jakichś innych. Tego typu opinie to też efekt tego, że w początkowej fazie epidemii media epatowały obrazami umierających Chińczyków na opustoszałych ulicach Wuhan, widokiem wojskowych konwojów wywożących pod osłoną nocy trumny z objętych kwarantanną włoskich miast oraz kopanych masowych, bezimiennych grobów w Nowym Jorku. Paniczne reakcje władz wydawały się potwierdzać najgorsze obawy. Tymczasem dziś przeciętny Polak czy Polka niczego takiego nie doświadcza. Obrazy te nie przystają do ich rzeczywistości. Co więcej, konsekwencje narzuconej izolacji wydają się groźniejsze od samego ataku koronawirusa.

Po drugie – przeciwnie – badania krakowskie mogą wskazywać, że najgorsze jeszcze przed nami. Zgodnie bowiem z przewidywaniami wielu europejskich rządów (w tym także polskiego), ok. 50-70 proc. populacji zostanie zarażona wirusem COVID-19. Fakt, że w Krakowie jest to 2 proc., to niekoniecznie dla rządzących dobra wiadomość. Co prawda można mieć jeszcze nadzieję zduszenia zarazy w zarodku, ale staje się to coraz mniej prawdopodobne. Na początku epidemii w mediach i Internecie można było znaleźć wykres dotyczący tzw. spłaszczenia krzywej zachorowań. Wyjaśniał on, co się stanie, jeżeli nie podejmie się decyzji o społecznej izolacji i obostrzeniach (linia czerwona na wykresie poniżej). Konsekwentne zachowanie społecznej izolacji miało prowadzić do spłaszczenia krzywej (linia zielona) i ułatwić walkę z koronawirusem – m.in. zmniejszyć liczbę ofiar. Początkowo nie informowano (nie publikowano), że istnieje jeszcze wariant trzeci (linia niebieska), choć o takiej ewentualności mówił znany artykuł z prestiżowego pisma „Lancet”, opublikowany na jego stronach internetowych już 6 marca br. Oznaczał on, że jeżeli po pewnym okresie ścisłej izolacji jej rygory zostaną poluzowane (np. z powodów ekonomicznych czy politycznych), to wówczas istnieje niebezpieczeństwo reemisji epidemii po kilku miesiącach.

Możemy powiedzieć, że „wariant zielony” został zrealizowany przez np. Chiny (w prowincji Hubei ze stolicą w Wuhan), ale też prawdopodobnie np. Norwegię i Czechy. „Wariantowi czerwonemu” bliskie były (są) USA, Włochy i Hiszpania. Natomiast Polska wydaje się podążać nie wg trajektorii „zielonej”, ale „niebieskiej”. Nie jest to zresztą stanowisko wyjątkowe czy odosobnione – podobne obawy wyrażało ostatnio także polskie ministerstwo zdrowia ustami Szumowskiego. Jednak w wypadku żadnego z wymienionych państw nie można mieć dziś pewności, że epidemia nie powróci. Wciąż są to analizy mocno teoretyczne i hipotetyczne.

krzywe zachorowań

 

Wątpliwości

W związku z empirycznymi badaniami krakowskimi pojawia się wiele zasadniczych wątpliwości. Wymieńmy niektóre z nich:

Po pierwsze, musimy zapytać, czy wyniki badań z Krakowa są reprezentatywne dla całej Polski? Czy można je odnieść do reszty kraju, miast i regionów? Nie można. Fakt, że w stolicy Małopolski 2 proc. osób zachorowało na COVID-19, nie znaczy, że gdzie indziej jest podobnie – na przykład w Kaliszu, Radomiu czy ostatnio w Rybniku może (choć nie musi) być inaczej. Są duże regionalne zróżnicowania w występowaniu zarazy. W samym województwie małopolskim istnieją powiaty, gdzie tych zachorowań prawie nie ma (chrzanowski) i takie, gdzie jest ich niewspółmiernie więcej (bocheński) – także uwzględniając liczbę mieszkańców. Podobnie wygląda sytuacja w województwie wielkopolskim, gdzie z kolei zachorowań na południowym wschodzie regionu jest zdecydowanie więcej niż na zachodzie.

Po drugie – jeżeli faktycznie zarażonych miałoby być w skali kraju jedynie kilka procent, a śmiertelność wynosiłaby 1 promil, to epidemia COVID-19 nie różniłaby się wiele od zwyczajnej grypy. Gdyby jednak zaraźliwość była większa i objęła, np. po rozluźnieniu rygorów izolacji, połowę populacji naszego kraju, to 1 promil w liczbach bezwzględnych daje 19,2 tys. przedwcześnie zmarłych osób na ok. 414 tys. ogółu zmarłych w danym roku (2018 r.) – wzrost o ok. 4,5%. Nie jest to liczba, którą można zbagatelizować.

Co więcej – po trzecie – skoro zgodnie z badaniami krakowskimi mamy dużą liczbę niedoszacowanych przypadków zarażenia koronawirusem (15047 prawdopodobnych w stosunku do 251 stwierdzonych normalną procedurą), m.in. wskutek zbyt małej liczby przeprowadzanych testów, to skąd możemy mieć pewność, że śmiertelność z powodu COVID-19 dla Krakowa wynosi 16 osób czyli 1 promil ogółu zainfekowanych? Jest duże prawdopodobieństwo, iż i w tym przypadku występuje niedoszacowanie. Według danych z ww. artykułu czasopisma „Lancet” śmiertelność COVID-19 wynosi od 3 do 10 promili. W takim razie liczbę 19,2 tys. powinniśmy pomnożyć przez 3 lub nawet 10, co daje nam prawdopodobieństwo przedwczesnych zgonów z powodu COVID-19 w całej Polsce na poziomie 57,6 tys. do nawet 192 tys. osób (przy założeniu – przypomnę – zarażenia 50 proc. populacji). Są to już wielkości porażające. W Krakowie z kolei z powodu koronawirusa umarłoby do tej pory nie 16 osób (jak wg oficjalnych statystyk), ale 48 do nawet 160 mieszkańców. Po prostu niektórym osobom zmarłym nie zrobiono wcześniej testów na koronawirusa i w akcie zgonu jako przyczyna figuruje np. zapalenie płuc. Dopiero za jakiś czas będziemy mogli zbadać statystycznie, czy tych zgonów było ostatecznie więcej i jaka była ich prawdopodobna przyczyna. Problem polega na tym, iż będzie za późno, aby ratować komuś życie.

Skąd się biorą „sceptycy epidemiologiczni”?

Trzeba zatem wyraźnie zastrzec, że nie można wyników krakowskich zbyt pospiesznie brać za punkt odniesienia i dowód, że problem koronawirusa w zasadzie nie istnieje, jak to robi cała grupa „sceptyków epidemiologicznych”. Mają oni tendencję do minimalizowania zakresu oddziaływania i skutków obecnej zarazy lub nawet negują fakt jej występowania.

Trzeba jednak przyznać, iż wodą na młyn „sceptyków epidemiologicznych” są działania mediów posługujących się narracją strachu i zagrożenia. Podejrzliwość budzi też zachłanność kapitalistycznego przemysłu farmaceutycznego i jego niejasne powiązania ze środowiskami politycznymi i naukowymi. Wreszcie pojawia się sprzeciw, z jednej strony, wobec niekompetencji władz, a z drugiej, autorytarnych prób rozwiązania kryzysu epidemicznego. Rządy same zresztą przyczyniają się do powstawania różnych teorii spiskowych. Przykładem jest tu oskarżenie prezydenta USA rzucone pod adresem Chin i sugerowanie (na co nie ma dowodów), że koronawirus „wyciekł” z laboratorium biologicznego w Wuhan. Tym sposobem Donald Trump stara się odwrócić uwagę od faktu, że sam był jednym z czołowych „sceptyków epidemiologicznych”, a dziś USA płacą za błędy jego administracji wysoką cenę (ponad 80 tys. formalnie potwierdzonych przypadków śmierci z powodu COVID-19). Dodajmy, że Waszyngton ma długą tradycję wprowadzania amerykańskiej i światowej opinii publicznej w błąd. Jako przykład może służyć uzasadnienie ataku na Irak w czasie drugiej wojny w Zatoce Perskiej (2003-2005). Powodem podawanym przez Biały Dom miała być konieczność likwidacji irackiej broni masowego rażenia, a także związki Bagdadu z terrorystami z Al-Kaidy. Okazało się jednak, że obie sugerowane przyczyny były fałszywe: ani broń, ani związki nie istniały.

Dwa kryzysy ekologiczne

W takich warunkach ludziom trudno bezkrytycznie wierzyć w doniesienia medialne, komunikaty rządów i rady epidemiologów. Jednak „problem pandemii” realnie istnieje i jest jednym z najważniejszych wyzwań, przed jakimi stanęliśmy. Oczywiście poziom zagrożenia i śmiertelność uzależniona jest od wielu czynników: od jakości funkcjonowania służby zdrowia, od struktury demograficznej danej populacji (w przypadku COVID-19 ważny jest udział osób starszych) czy nawet od panujących warunków atmosferycznych itp. Scenariusze rozwoju wypadków mogą zatem być odmienne w zależności od kraju i regionu. Niemniej jednak wybuch obecnej pandemii był nie tylko do przewidzenia, ale stanowi jeden z przejawów szerszego kryzysu epidemicznego, zdrowotnego i ekologicznego. Składa się na niego dynamiczny wzrost zachorowalność ludzi na choroby odzwierzęce (np. grypę) i systematycznie wybuchające epidemie nowych zoonoz, antybiotykoodporność, obniżenie się w ostatnich latach w krajach zachodnich (i w Polsce) średniej długości życia, masowa śmiertelność wśród gatunków hodowlanych spowodowana np. afrykańskim pomorem świń (setki milionów zwierząt – 1/4 światowej populacji trzody chlewnej – padły tylko w zeszłym roku) czy ptasią grypą (w ostatniej dekadzie zlikwidowano setki milionów ptaków z zainfekowanych stad), masowe wymieranie owadów, zanik bioróżnorodności itd.

Mimo to podobnie jak w przypadku „kryzysu klimatycznego” istnieje wyraźna tendencja do negowania „kryzysu epidemicznego”. „Sceptycy” nie chcą zrezygnować nie tyle – jak im się wydaje – ze swojej wolności, ile z dotychczasowego stylu życia. Hołdowanie mu to – w wersji liberalnej i konserwatywnej – nic innego jak obrona obecnych form i wielkości konsumpcji. Te jednak będą musiały się w najbliższym czasie zmienić – z powodów klimatycznych i, jak widzimy, epidemicznych. Albo kryzysy te będą się nasilać.

 

Jarosław Urbański

www.rozbrat.org

Udostępnij tekst

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *