@-TAK Publicystyka Wyróżnione

ŚLUB Z RZĄDEM

Jak doszło do tego, że państwo zaczęło koncesjonować związki między ludźmi, administrować rozwodami, urodzinami i śmiercią? Kto się tym zajmował zanim powstała nowoczesna biurokracja? To część problemu, który jest echem dzisiejszych batalii o to, by państwo udzielało nam ślubów, jakich oczekujemy – tylko czy naprawdę musi to robić rządowa agencja i czy w ogóle potrzebujemy takich regulacji?

MACIEJ WY

Represje prawne i przemoc od czasu wyborów prezydenckich zarówno u nas, jak i na Białorusi, są tematem zdecydowanie najgorętszym, więc nie szuka się odpowiedzi na tak niby nieistotne pytania. Zawsze jest brak czasu na refleksję i wyłuskanie kilku niepokojących tendencji, które się pojawiają, lecz i ukrywają zarazem pod bardziej spektakularnymi pyskówkami.

Bosak? Nic nowego…

Na przykład „Nowy Porządek” jako wyborczy szkic programowy Krzysztofa Bosaka (kandydata Konfederacji na prezydenta RP) objawił rzeczy wystarczająco mroczne, by sięgnąć aż do średniowiecza w celu zrozumienia tego historycznego ciągu wspólnych, zazębiających się idei. Program wyborczy Bosaka po przeczytaniu sprawia wrażenie ucywilizowanej wizji islamskiego państwa w wersji łacińskiej, może szokować w kilku miejscach, choćby mocnym akcentowaniem o „polskości”, która powinna cechować obywateli, ale według mnie zamysłem tego tworu jest nacisk, by państwo budowało swą siłę na jeszcze efektywniejszym zarządzaniu społeczeństwem, poza armią, husarią, bogiem, policją, sądami i matką ojczyzną. W wykonaniu przedstawiciela tej linii politycznej to nie zaskakuje, tyle że on szczerze artykułuje to, czego chce większość etatystycznych środowisk politycznych, jak np. socjaldemokraci, budujący podobne narzędzia i możliwości państwa (choć dla innych, często przeciwnych celów).

Autor „Nowego porządku” używa określenia „akty stanu cywilnego” dla tego, co określa państwową ekspansję od dawna. Tuż przed kampanią wyborczą pojawił się 72 numer pisma „Polonia Christiana”, który jest tubą „znanego” stowarzyszenia Ordo Iuris, niemal w całości poświęcony rozwodom i pomysłom ich ograniczenia. Pada tam stwierdzenie, że „na kryzys małżeństwa wpływa złe prawo” i nawołuje się do większej „prawnej regulacji małżeństwa”. To dzieje się w czasie, gdy jednocześnie toczy się walka środowisk równościowych np. o prawo do związków partnerskich czy zawierania małżeństw jednopłciowych. Wszystko to, jak i irracjonalna walka z „gender” czy budowa wizerunku państwowej pomocy dla rodziny, wydaje się być skierowane w podobną stronę – ku umocnieniu władzy cywilnej. Obie strony sporu paradoksalnie chcą tego samego.

Kościół wzorem dla państwa

Ogromny wpływ na zbudowanie aparatu zarządzania jednocześnie człowiekiem i jego ciałem miało u nas chrześcijaństwo, bo choć ślady tej historii są ubogie, to jednak dość wymowne: chrześcijaństwo trwało u nas już 200 lat, a dopiero w 1197 roku legat papieski Piotr z Kapui przywozi do Polski nakaz zawierania małżeństw kościelnych, zakaz rozwodów i celibat dla duchowieństwa. Sobór laterański narzuca obowiązek zapowiedzi przedślubnych, wprowadza pojęcie małżeństw potajemnych (czyli zapewne pozakościelnych) poprzez ich zakazanie i reguluje formę zawierania ślubu, który może odbyć się jedynie w kościele, a nie np. w karczmie czy w domu, jak wtedy bywało. Z kolei sobór trydencki w XVI w. załatwia dwie regulacje: ustanawia małżeństwo sakramentem (co nie stało się do dziś w protestantyzmie) i jednocześnie tworzy zalążek dzisiejszego państwa cywilnego wprowadzając księgi metrykalne, czyli rejestrację ślubów, chrztów i pogrzebów. Nie mówi to zbyt wiele o tym, kto wcześniej pilnował w takim razie małżeństw stanów niższych, np. chłopów i czy w ogóle Kościół, poza wioskami będącymi jego własnością, miał na nich jakiś wpływ, oprócz finansowego oczywiście.

Kontrola „zasobów ludzkich”, używając języka dzisiejszych korporacji, miała w średniowieczu wymiar przede wszystkim ekonomiczny, za każdą usługę „religijną” pobierano opłaty i nie dało się tego ominąć. A. Świętochowski pisał w „Historii chłopów w zarysie”, że rozgrzeszenie sprzedawano, pobierano opłaty za obrzędy, sakramenty i poświęcenie wszelkich przedmiotów – od łoża małżeńskiego do torby podróżnej. Oprócz tego funkcjonowała oczywiście dziesięcina, która zanim została zatwierdzona przez europejskie monarchie, była elementem szantażu kościoła, choćby przez sfałszowany przez mnichów list Chrystusa (!) grożący „poganom, czarownikom i niepłacącym dziesięcin” straszliwymi, magicznymi konsekwencjami.

Zarządzanie było całościowe i w sumie takie zostało do dzisiaj – nawet umieranie jest administrowane państwowo. W pierwszych wiekach osadzania się chrześcijaństwa w Polsce na słowiańskich cmentarzach zaczęto budować kościoły, by pogrzeby weszły pod nadzór nowej religii, a chrześcijaństwo jeszcze przez kilka wieków walczyło z poprzednimi zwyczajami pogrzebowymi. Zmonopolizowano więc nawet śmierć, odtąd ciało zmarłego stawało się własnością chrześcijańskiej administracji kościelnej. Wyhodowano wśród chłopów nawet strach przed „psimi pogrzebami” poza cmentarzem, jako karę dla zmarłych i ich rodzin. Do dzisiaj przepisy dotyczące pochówku są bardzo rygorystyczne i nie chodzi bynajmniej o względy sanitarne, tylko o zwykły monopol i przymus – nie istnieje w Polsce pojęcie cmentarza prywatnego, prochów nie można trzymać poza cmentarzem, nie można ich także poza nim rozsypać.

Ewolucja państwa polskiego była o wiele wolniejsza niż rozwój administracji państwa watykańskiego, w naturalny więc niejako sposób władza królewska czy narodowa korzystała z dorobku władzy kościelnej i budowała administrację w oparciu właśnie o nią. Kodeks Cywilny Królestwa Polskiego z 1825 roku mówi wprost: „Duchowny jest urzędnikiem cywilnym”, a wręcz tylko księża posiadali uprawnienia do rejestracji aktów cywilnych. Zawarte w nim były też przepisy mówiące, że ślub ma formę tylko religijną, choć jego skutki są jak najbardziej cywilne.

W okresie międzywojennym trwała też silna dyskusja na temat małżeństw konkordatowych, na które nie chciał się zgodzić Kościół, uważając, że uprawomocni wtedy jednocześnie cywilne rozwody, których zresztą do dziś nie akceptuje. W Polsce całkowita świecka rejestracja urodzeń, zgonów i ślubów obowiązuje dopiero od 1946 roku. Wszystko to pokazuje, że małżeństwo nie ma tradycji urzędowej, a wręcz, że jego religijna forma została narzucona siłą, razem z ówczesnymi, średniowiecznymi podatkami i innymi formami kontroli.

Autor: Luko Czakowski (https://www.instagram.com/wielkinikt/). Tytuł ilustracji: They take care of our needs

Czyją własnością jesteśmy?

Gdybym miał pisać elaborat o tym, jak bardzo państwo ingeruje w ciało (np. kobiety jako potencjalnej matki), jak wiele reguluje i definiuje, przerabiając to na praktykę paragrafów, to przywołałbym znamienny cytat: „Dziecko nie jest twoją własnością!” – tak w 2012 roku krzyczeli do posłanki Guzowskiej posłowie PiS na obradach komisji pracującej nad projektem dotyczącym przerywania ciąży. Podobnie jest z eutanazją, która dopóki nie stanie się legalna, będzie wymuszać pytanie – w jakim stopniu administrujemy swoim życiem? Czy faktycznie dziecko może nie być własnością matki czy rodziców? Praktyka odbierania dzieci przez urzędników z powodów zarzutów (!) o niewystarczająco odpowiedzialną opiekę rodzicielską w niektórych krajach to kolejny biegun, który oczywiście zmusza do zastanowienia, jak daleko sięga władza i czy człowiek może stać się faktycznie własnością władzy cywilnej. A nie padło nawet słowo o przymusowej edukacji i jej upolitycznieniu, o innych regulacjach czy praktykach kontrolnych nie będących w gestii systemu policyjno-sądowego… Wydaje się, że jest to znów kwestia tak ochoczo przywoływanej przez prawicowych polityków tradycji, w tym przypadku tradycji niewolnictwa w historii Polski.

Niewolnictwo chłopów polskich istniało, posiadało wiele odmian, nie da się jednak pominąć tego w naszej historii i tradycji władzy. Opowieść o tym byłaby tyradą dłuższą niż ta o aborcji, ale wątek posiadania (lub nie-) własnej osoby w tej smutnej opowieści o relacji człowieka i władzy jest wciąż aktualny. W średniowiecznej doli chłopskiej większość życia trwała „za przyzwoleniem pana”, ale niestety istniał zarówno handel ludźmi, jak i ich zwyczajne zniewolenie lub posiadanie (np. przedmiotów czy zwierząt gospodarskich). Często powtarza się w opisach określenie „przypisańcy” (wolni co do osoby, zależni od ziemi), ale byli i zwykli niewolni, którzy mogli być sprzedawani bez ziemi. Z biegiem średniowiecza wykształciło się wiele zależności, inaczej traktowani byli chłopi szlachty od tych kościelnych, jednak niewielu z nich mogło uważać się za w pełni wolnych. Zbiegowie chłopscy traktowani byli jako złodzieje, „popełniający kradzież własnej osoby”, co było zapewne ważnym problemem dla szlachty, skoro tylko w XVI wieku uchwalono ponad dwadzieścia ustaw o ściganiu zbiegłych chłopów. Czy w podobnym ujęciu nie można zatem interpretować, że zarówno aborcja, jak i eutanazja są kradzieżą osoby wobec państwa?

Binarni dla państwowego systemu

Dla anarchizmu walka o kolejne regulacje związków międzyludzkich może być porównana do tego, jak w na przełomie lat 80. i 90. walczono o zastępczą służbę wojskową, gdy jednak prawdziwym celem było zniesienie w ogóle tej formy niewolnictwa czyli jakiegokolwiek przymusowego poboru. Nie słyszałem, by w dzisiejszej walce o prawo do decydowania o sobie ugrupowania równościowe wspominały o tak wydawałoby się oczywistych deregulacjach. Dziś policjant legitymujący kogoś na ulicy patrzy na dziesiątą cyfrę PESEL-u, która określa płeć. Czy padły jednak postulaty, by po prostu ją usunąć z państwowej bazy danych? To PESEL w kontaktach z urzędami, policją czy pracodawcą określa płeć – rządowa baza danych, w której zawsze jest się binarnym.

Lewica natomiast, choćby nie wiadomo jak często się powoływała na anarchizm, zawsze dąży do nadprodukcji władzy cywilnej, do jej obecności w edukacji, w związkach międzyludzkich, w stosunkach pracy i fiskalizacji. Nie wydaje się być zainteresowana tą symboliczną depeselizacją życia, uwiądem państwa w wielu dziedzinach, które zawsze będą narzędziem kontroli dla rządów wszelkich odmian politycznych. Hasła przeciw militaryzacji, faszyzmowi, policyjnej przemocy i kontroli nie gwarantują, że jest to jednoczesne wystąpienie przeciw wszelkiej władzy państwowej. Państwo nie daje nam praw, gdyż my te prawa po prostu posiadamy, a władza je tylko reglamentuje. Chyba więc czas, by przestać żądać lepszej czy równiejszej reglamentacji, natomiast rządom odebrać prawo do certyfikowania naszych osobistych decyzji.

Artykuł ukaże się w nr 14 „A-taku” (w trakcie składu).

Wydanie „A-taku” jest współfinansowane przez Was, dlatego jeśli chcecie nas wspomóc (np. poprzez dotację, zakup wlepek itp.), piszcie na adres: akoordynacja@op.pl

Kontakt z kolektywem redakcyjnym: atak@riseup.net

Udostępnij tekst

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *