Zaloguj

Federacja Anarchistyczna

Jesteś tu: Start / Sekcje FA /
A+ R A-
F.A. Łódź

F.A. Łódź

Początki działalności Federacji Anarchistycznej Łódź sięgają końca lat osiemdziesiątych i działającej w mieście Pomarańczowej Alternatywy.  Akcje w owym czasie skupiały się głównie na organizacji happeningów i  demonstracji  mających na celu zwiększenie zakresu swobód obywatelskich i dyskredytację ówczesnych  władz. Po okresie przemian systemowych łódzcy anarchiści skoncentrowali swoje działania wokół tematów ekologicznych i antymilitarystycznych, organizując demonstracje i wydając własne pismo „Ortodox”. Od połowy lat dziewięćdziesiątych łódzcy działacze poszerzają zakres swoich zainteresowań o tematy pracownicze (współtworząc związek zawodowy Inicjatywa Pracownicza), antyrasistowskie (demonstracje, konferencje, organizacja akcji Kolorowa Tolerancja), ekologiczne (pokazy filmowe i pikiety).  Osobną działalnością stanowi organizowana od 10 lat akcja rozdawania najbiedniejszym mieszkańcom naszego miasta darmowych posiłków (Food not Bombs), których udało się już wydać ponad 30 tysięcy.  W chwili obecnej działacze Federacji Anarchistycznej Łódź uczestniczą również w działaniach innych grup wolnościowych i ekologicznych w Łodzi.

Adres witryny: E-mail: Adres poczty elektronicznej jest chroniony przed robotami spamującymi. W przeglądarce musi być włączona obsługa JavaScript, żeby go zobaczyć.

28 czerwca (czwartek) w kluboczajowni Teoria w Katowicach przy ul. Dworcowej 13, o godz. 19.00 odbędzie się spotkanie promujące Obóz Antyatomowy, przypadający na dni 23-29 lipca w Lubiatowie.

Na spotkaniu będzie można porozmawiać o programie Obozu oraz jego logistyce.Podczas pobytu w Lubiatowie będziemy gośćmi lokalnej społeczności tego miejsca, a zarazem reprezentantami własnej społeczności: aktywistów antyatomowych i społecznych. Od nas samych zależy, jaki obraz tej zbiorowości po sobie pozostawimy. Dlatego warto dowiedzieć się o regułach obowiązujących podczas Obozu.

Zapraszamy wszystkich zainteresowanych !

Zapraszamy na spotkanie z organizatorami Obozu Antyatomowego, jaki odbędzie się w pomorskiej miejscowości Lubiatowo w dniach 23 – 29 lipca 2012.

Spotkanie odbędzie się w środę, 4 lipca, o godzinie 17:00 w łódzkiej świetlicy Krytyki Politycznej, ul. Piotrkowska 101, lewa oficyna, I piętro. Wstęp wolny!

Podczas spotkania przedstawiciele kolektywu organizacyjnego imprezy przedstawią ideę Obozu Antyatomowego i jego program. Podzielą się również praktycznymi informacjami dotyczącymi przyjazdu do Lubiatowa i udziału w imprezie, i odpowiedzą na wszelkie pytania związane z tymi sprawami.

 Obóz Antyatomowy – przeciwko energetyce nuklearnej, na rzecz demokracji energetycznej odbędzie się 23 – 29 lipca 2012 w miejscowości Lubiatowo na Pomorzu, 90 kilometrów na zachód od Gdańska. Lubiatowo to jedna z trzech miejscowości wytypowanych przez koncern energetyczny PGE pod budowę elektrowni jądrowej.

Na program imprezy składać się będą liczne wykłady, spotkania poświęcone zagrożeniom związanym z budową elektrowni atomowych, alternatywnym źródłom energii, jak również praktycznym i prawnym aspektom samoorganizacji społecznej i demokracji bezpośredniej, jako koniecznego warunku tworzenia demokracji energetycznej.

W planach przewidziano również cykl warsztatów rozwijających umiejętności przydatne w kampaniach społecznych.Podczas obozu odbędzie się Szkoła Letnia Fundacji im. Heinricha Boella: "Zielona Energia w Twoim domu" i Międzynarodowe Spotkania Młodzieży EYFA z udziałem przedstawicieli ruchów antyatomowych z Europy Centralnej.Obóz zakończy demonstracja antyatomowa w Gdańsku w niedzielę, 29 lipca.

 Uczestnikom i uczestniczkom obozu zapewniamy możliwość nieodpłatnego rozbicia namiotu na jego terenie. Na miejscu będzie dostępne wegańskie wyżywienie (odpłatnie). Na terenie obozu gwarantujemy zaplecze sanitarne, całodobową opiekę medyczną, punkty: internetowy i ładowania telefonów komórkowych, jak również opiekę nad dziećmi podczas trwania spotkań i warsztatów.  

Obóz Antyatomowy – przeciwko energetyce nuklearnej, na rzecz demokracji energetycznej odbędzie się w dniach 23 - 29 lipca 2012 w miejscowości Lubiatowo na Pomorzu, 90 kilometrów od Gdańska. Lubiatowo to jedna z trzech miejscowości wytypowanych przez koncern energetyczny PGE pod budowę elektrowni jądrowej.

Na program imprezy składać się będą liczne wykłady i spotkania, poświęcone zagrożeniom związanym z budową elektrowni atomowych, alternatywnym źródłom energii, jak również praktycznym i prawnym aspektom samoorganizacji społecznej i demokracji bezpośredniej, jako koniecznego warunku tworzenia demokracji energetycznej.
W planach przewidziano również cykl warsztatów rozwijających umiejętności przydatne w kampaniach społecznych.
Podczas obozu odbędzie się Szkoła Letnia Fundacji Heinricha Boella "Zielona Energia w Twoim domu" i Międzynarodowe Spotkania Młodzieży EYFA z udziałem przedstawicieli ruchów antyatomowych z Europy Centralnej.
Program imprezy uzupełnią wydarzenia kulturalne, koncerty, wystawy, jak również debaty z udziałem ekspertów, przedstawicieli lokalnych społeczności, nadmorskich komitetów antyatomowych i grup sprzeciwiających się budowie elektrowni atomowych.
Obóz zakończy demonstracja antyatomowa w Gdańsku w niedzielę, 29 lipca.

Uczestnikom i uczestniczkom obozu zapewniamy możliwość nieodpłatnego rozbicia namiotu na jego terenie. Na miejscu będzie wegańskie wyżywienie (odpłatnie). Na terenie obozu gwarantujemy zaplecze sanitarne, całodobową pomoc medyczną, punkt internetowy, a dla dzieci od lat 3 do 13 przygotowujemy specjalny program z podziałem na trzy grupy wiekowe i zapewniamy im opiekę w czasie trwania wykładów i spotkań.
Ze względu na ograniczoną ilość miejsca na obozie, jak również konieczność przygotowania odpowiedniej liczby posiłków i opieki nad dziećmi prosimy o wcześniejsze potwierdzenie przyjazdu do Lubiatowa - najpóźniej 7 dni przed rozpoczęciem obozu. Osoby przyjeżdżające z dziećmi prosimy o zgłoszenie tego faktu do 10 lipca. prosimy, w miarę możliwości, o wcześniejsze potwierdzenie przyjazdu do Lubiatowa.

 

Kim jesteśmy?
Organizatorem obozu antyatomowego Lubiatowo 2012 jest kolektyw, złożony z aktywistów i aktywistek sprzeciwiających się budowie elektrowni atomowych w Polsce. Jego uczestnicy wywodzą się z organizacji ekologicznych i anarchistycznych z terenu kraju, jak również z pomorskich organizacji antyatomowych, lokalnych społeczności i grup mieszkańców protestujących przeciw atomowym inwestycjom władz. W ramach prac nad obozem nie reprezentują oni swych macierzystych organizacji i nie są związani ich mandatem, zaś sam kolektyw działa na zasadzie no logo.
Wszelkie istotne decyzje dotyczące obozu podejmowane są na zasadzie konsensusu. Kolektyw organizacyjny nie reprezentuje żadnej opcji politycznej, nie popiera żadnej partii czy stronnictwa. Jego uczestnicy i uczestniczki sprzeciwiają się wszelkim formom dyskryminacji, w tym ze względu na płeć, wiek, niepełnosprawność, pochodzenie narodowe czy wyznawaną religię. W związku z tym tak w samym kolektywie, jak i podczas obozu nie ma i nie będzie miejsca dla osób i organizacji propagujących nietolerancję i wykluczenie.
Zapraszamy wszystkich chętnych do udziału w obozie i wspólnych działań przeciwko szkodliwym planom budowy elektrowni jądrowej w Polsce.

Więcej informacji - w tym program imprezy i praktyczne wskazówki co do dojazdu, tego co zabrać ze sobą itp. na stronie obozu:
www.lubiatowo2012.org.pl

Kontakt i zgłoszenia przyjazdu:
Adres poczty elektronicznej jest chroniony przed robotami spamującymi. W przeglądarce musi być włączona obsługa JavaScript, żeby go zobaczyć.

Spotkanie z Borysem Derkaczem, likwidatorem skutków katastrofy w Czarnobylu i
 projekcja dokumentu Only Believe the Wind - Czarnobyl 20 lat później
 
25 kwietnia 2012, środa, godzina 18:00
Świetlica Krytyki Politycznej w Łodzi
Ul. Piotrkowska 101 (lewa oficyna, I piętro)

 
W obliczu rządowych planów budowy w Polsce elektrowni atomowych i trwającej debaty nad energetyczną przyszłością kraju katastrofa w elektrowni atomowej w Czarnobylu i jej skutki dla milionów mieszkańców Ukrainy i Białorusi zasługuje na szczególne przypomnienie.

Choć minęło od niej 26 lat, dramat ofiar Czarnobyla trwa nadal. W wyniku promieniotwórczego skażenia po wybuchu w elektrowni trzeba było wysiedlić 350 tysięcy osób, a w promieniu 30 kilometrów od zakładu utworzyć zamkniętą strefę ochronną. Co najmniej dwa miliony mieszkańców Ukrainy i Białorusi cierpi na choroby wywołane promieniowaniem, w tym nowotwory, choroby serca czy wady rozwojowe u dzieci. Większość z nich, z powodu sytuacji ekonomicznej w tych krajach i rozmyślnej polityki władz, ukrywających rzeczywiste rozmiary następstw katastrofy pozbawionych jest statusu ofiary Czarnobyla i związanych z nim praw.

Dla przeszło 400 tysięcy wojskowych i cywilów, jacy bezpośrednio po wybuchu z narażeniem życia brali udział w likwidacji skutków katastrofy 26 kwietnia 1986 był początkiem długiej walki ze skutkami napromieniowania i radziecką, a później ukraińską biurokracją, odmawiającą czarnobylskim „likwidatorom" prawa do podstawowych świadczeń socjalnych i opieki medycznej, jakiej wymagają. Jednym z nich jest Borys Derkacz, gość środowego spotkania, w roku 1986 żołnierz 731 Batalionu Specjalnego armii czerwonej biorącego udział w akcji ratunkowej w Czarnobylu.

Organizatorem spotkania jest Klub Myśli Nieoswojonej przy współpracy z Krytyką Polityczną.
Przyjazd Borysa Derkacza możliwy był dzięki Stowarzyszeniu Wspólna Ziemia i Fundacji H. Boella.

 
Borys Iwanowicz Derkacz, urodzony 3 maja 1952 w miejscowości Piskiwka, region kijowski, w roku 1969 ukończył szkołę średnią, po czym wstąpił do armii ZSRR. Jako żołnierz 731 Batalionu Specjalnego od dnia 28 kwietnia 1986 roku brał udział w likwidacji skutków katastrofy w elektrowni atomowej w Czarnobylu, przez wiele tygodni przebywając w strefie najwyższego skażenia wokół zniszczonego reaktora.
W wyniku następstw promieniowania, w tym przebytej choroby nowotworowej niezdolny do dalszej służby wojskowej. Brał udział w kampanii na rzecz praw socjalnych uczestników akcji ratunkowej w Czarnobylu, w tym w protestach przed ukraińską Radą Najwyższą i okupacji ministerstw. Od roku 2003 na rencie chorobowej.
Za udział w likwidacji skutków katastrofy czarnobylskiej odznaczony orderem „Za męstwo" oraz medalem „Za odwagę w sytuacji nadzwyczajnej."

 Only Believe the Wind - Czernobyl 20 lat później

Only Believe the Wind - Czernobyl, 20 lat później to zrealizowany przez niezależnego, białoruskiego dokumentalistę Wiktara Korzuna film, przedstawiający następstwa katastrofy w elektrowni nuklearnej w Czarnobylu. Na dokument składają się dwie, równolegle prowadzone narracje: zapis podróży autora po zamkniętej strefie otaczającej czarnobylską elektrownię i wywiad z jednym z naukowców, pracujących w roku 1986 przy likwidacji skutków wybuchu w elektrowni (obecnie przewodzi ruchowi przeciwników budowy kolejnych elektrowni nuklearnych na Białorusi).
Twórca zestawia beznamiętną opowieść towarzyszącej mu w podróży przez Zonę dozymetrystki z emocjonalnymi wypowiedziami naukowca-aktywisty przedstawiającego przerażające statystyki zachorowań na nowotwory na terenach w pobliżu elektrowni.
Film uczestniczył w Międzynarodowym Festiwalu Filmów Przyrodniczych Matsalu w Estonii w roku 2007 i w kanadyjskim przeglądzie filmów ekologicznych Planet in Focus.

 Only Believe the Wind - Czernobyl 20 lat później 33'
Reżyseria: Wiktar Korzun
Białoruś, 2007
Język: Białoruski, polskie napisy
W ostatnich dniach na ulicach Łodzi pojawiły się zaproszenia na marsz pod hasłem: „Dzień Gniewu – 5 X NIE," który ma przejść ulicami miasta 21 marca. Impreza, będąca według swych anonimowych organizatorów protestem przeciwko ACTA, podpisanemu przez Polskę paktowi fiskalnemu, niszczeniu oświaty, „bezprawiu ZUS-u" i rządowi Donalda Tuska jest też intensywnie promowana w Internecie: posiada własny profil na FB, a zaproszenia na nią pojawiły się między innymi na forach kibiców ŁKS i lokalnych organizacji pracodawców. Podobne protesty mają się odbyć w innych miastach kraju, w tym w Bydgoszczy i Warszawie. Jak piszą na Facebooku organizatorzy marszu: „nie reprezentujemy żadnej partii - wyrażamy pogląd znacznej części społeczeństwa, zmęczonej arogancją i niekompetencją obecnej władzy."  Wolne żarty!

Wystarczy pół godziny poszukiwań w sieci, by zorientować się kim są organizatorzy łódzkiej (i ogólnopolskiej) „antyrządowej manifestacji ponad podziałami" – jak się okazuje, administratorem facebookowego profilu łódzkiego marszu jest Adam Małecki, wschodząca gwiazda łódzkiego neofaszyzmu, lider lokalnej Młodzieży Wszechpolskiej i kibic Widzewa. Małecki „zabłysnął" po raz pierwszy jako organizator blokady zeszłorocznej Parady Równości w Łodzi, podczas której grupa około 200 szalikowców próbowała zaatakować przedstawicieli środowisk LGBT maszerujących ze Starego Rynku na Pasaż Schillera. To on koordynował również wyjazd łódzkich narodowców na zeszłoroczny Marsz Niepodległości, zakończony kolejną zadymą i zdemolowaniem przez „polskich patriotów" sporej części stolicy własnego kraju. Dowodzona przez Małeckiego łódzka bojówka dała się wtedy ponieść nastrojowi chwili i nie mogąc dotrzeć na miejsce zbiórki prawicowego spędu z powodu antyfaszystowskich blokad wyładowała swój gniew na elementach małej architektury – ławkach i koszach na śmieci, za co zjechał ją nawet prawicowy portal Fronda. Świadom ograniczonego, mówiąc oględnie, poparcia społecznego dla demolowania kawiarni i podpaleń wozów transmisyjnych nielubianych stacji telewizyjnych, wierny partyjnym rozkazom Małecki zajął się teraz organizowaniem w mieście akcji no logo, odnosząc na tym polu wymierny sukces – na zgłoszony przez niego protest przeciwko ACTA w styczniu tego roku zjawiło się około dwóch tysięcy młodych Łodzian, nieświadomych tego kto stoi za jego organizacją. Ceną za tę chwilę sławy było jednak dla narodowców zostawienie w domu ukochanych transparentów z mieczem Chrobrego i konieczność przełknięcia gorzkiej pigułki w postaci obecności na Piotrkowskiej konkurencyjnego protestu, zorganizowanego przez Młodych Socjalistów z udziałem licznej grupy łódzkich anarchistów. Same protesty przeciwko ACTA i stworzony w oparciu o nie ruch społeczny już po kilku tygodniach wymknęły się narodowcom z rąk, postanowili więc iść o krok dalej i spróbować podczepić się pod kolejną akcję no logo – tym razem w postaci Dnia Gniewu, wymyślonego przez trójmiejskiego kamienicznika i byłego aktywistę UPR Tomasza Urbasia.
Ten ultraliberalny blogger jest bez wątpienia „szarą eminencją" zapowiadanych na 21 marca protestów. Jak sam skromnie stwierdza w wywiadzie dla portalu Nowy Ekran: „Dokonanie resetu polskiej sceny politycznej to nie zadanie dla jednostki.(...) Wraz z wieloma liderami młodego pokolenia pracuję w zespole przygotowującym „Dzień Gniewu" w dniu 21 marca 2012 r" Bez wątpienia to jednak on jest pomysłodawcą i głównym organizatorem całego przedsięwzięcia, warto więc bliżej zapoznać się z poglądami i dotychczasową karierą tego samozwańczego animatora społecznego gniewu. Jedno i drugie znaleźć można na prowadzonym przez Urbasia blogu na portalu Onet.pl gdzie przeniósł się on po konflikcie z właścicielem Nowego Ekranu, podejrzewanym przez prawicowców o związki ze służbą bezpieczeństwa biznesmenem Ryszardem Oparą. Tomasz Urbaś przewodzi kanapowej, konserwatywno – liberalnej organizacji Ruch Wolność i Godność, łączącej w swym eklektycznym programie idee gospodarczego separatyzmu, neoliberalizm i katolicki konserwatyzm. Sam Urbaś polityką zainteresował się na początku studiów, w czasie pierwszych, częściowo demokratycznych wyborów parlamentarnych w roku 1989, i po krótkim epizodzie współpracy z postsolidarnościowymi Komitetami Obywatelskimi trafił w szeregi powstałej właśnie UPR. Po krótkiej, choć błyskotliwej karierze w jej szeregach młody finansista doszedł do słusznego wniosku, że ultraliberalny program gospodarczy Korwina – Mikkego nie ma szans na realizację – jest jedynie atrakcyjną dla młodych neoliberałów utopią. Rozczarowanie partią i osobą jej przywódcy nie skłoniło jednak Urbasia do zerwania z ultraliberalną ideologią – wręcz przeciwnie, po krótkim okresie pracy w jednym z banków zaczął ją wcielać w życie zarządzając należącymi do dziadka nieruchomościami na terenie Gdyni. Młody kamienicznik znalazł też wkrótce nowe pole do realizacji swych politycznych ambicji, zostając liderem lokalnego stowarzyszenia właścicieli nieruchomości, a następnie przekształcając je w organizację o ogólnopolskim zasięgu, zdolną skutecznie lobbować na rzecz korzystnych dla rentierów zmian w prawie. Sam Urbaś chwali się w swej oficjalnej, internetowej biografii „dokonaniami" na tym polu: „Przedstawiłem ideę walki z rujnującymi prywatnych właścicieli reliktami kwaterunku. Podkreślałem znaczenie walki o urynkowienie czynszów i przedstawianie naszych problemów z punktu widzenia ekonomicznego, a nie jak dotychczas równości wobec prawa, czy sprawiedliwości. Nakreślony przeze mnie kierunek zaczął przynosić sukcesy. Doprowadziliśmy do podważenia konstytucyjności przepisów o czynszu regulowanym (...)"
Wraz z narastaniem kryzysu gospodarczego i liberalnymi reformami, jakie w odpowiedzi na niego forsują rządzące elity podnosi się fala społecznego niezadowolenia. Dramatyczny spadek notowań rządu niewidziane od lat, wielotysięczne protesty uliczne przeciwko ACTA, cały szereg lokalnych inicjatyw przeciwko komercjalizacji komunalnych czynszów, likwidacji szkół czy zakładów opieki zdrowotnej, czy w końcu masowy sprzeciw wobec planowanego podniesienia wieku emerytalnego to fakty, z których zdają sobie sprawę tak przedstawiciele politycznego mainstreamu, jak i środowiska radykalnej lewicy. W radykalizacji społecznych nastrojów swą szansę zwietrzyły również indywidua pokroju Małeckiego i Urbasia, wegetujące przez lata na marginesie społecznych debat, w świecie kanapowych partyjek skrajnej prawicy, własnych urojeń i niszowych poglądów. Skompromitowani przywódcy prawicowych sekt szukają swej szansy w ukrywaniu własnych poglądów i przynależności partyjnej pod płaszczykiem 'no logo,' próbują kanalizować społeczny gniew wokół populistycznych haseł, za którymi nie idzie żaden określony program społeczny, a przy okazji zwerbować maksymalną liczbę nowych zwolenników. W ten sposób szeregi skrajnej prawicy, czy to w jej nacjonalistycznej czy konserwatywno- liberalnej wersji rosną w siłę, zaś rząd może spać spokojnie – mając takich wrogów nie potrzebuje już sojuszników. Dla każdego, kto ma choć blade pojęcie o polityce jasnym jest bowiem, że ani narodowy radykalizm spod znaku ONR czy Młodzieży Wszechpolskiej, ani ultraliberalizm popłuczyn po UPR nie stanowią żadnej alternatywy dla kapitalistycznego status quo – pierwsza z tych ideologii próbuje mierzyć się z problemami XXI wieku za pomocą XIX –wiecznych narzędzi, druga jest i zawsze będzie intelektualną spekulacją garstki wolnorynkowych fanatyków. Obie, jeśli zyskają popularność wśród mas polskich 'oburzonych' sprowadzą ruchy społecznego protestu na ideowe manowce, co skończy się ich kompromitacją lub ugrzęźnięciem w doktrynalnych sprzecznościach. Dlatego każdy, komu zależy na powodzeniu rodzących się właśnie ruchów sprzeciwu i prawdziwej zmianie relacji między rządzącymi a rządzonymi musi zrobić co w jego mocy, by zapobiec infiltracji nowych ruchów społecznych przez skrajnie prawicowe elementy. Zadanie to jest trudne, ale jak pokazały protesty przeciwko ACTA – możliwe do wykonania, a dla społecznej lewicy wszelkich odmian jego realizacja będzie mieć kluczowe znaczenie.

5 X NIE:
1. Nie dla infiltracji ruchów sprzeciwu przez neofaszystów
2. Nie dla ultraliberałów udających społeczną wrażliwość
3. Nie dla prawicowej propagandy pod płaszczykiem no logo
4. Nie dla użytecznych idiotów kapitalizmu
5. Nie dla zawłaszczania społecznych protestów przez partyjny plankton
Jedyny, prawdziwy Dzień Gniewu – Warszawa, 31 marca 2012!!!

Facebookowy profil marszu Małeckiego i Urbasia - napisz, co o nich myślisz:
http://www.facebook.com/pages/Dzie%C5%84-Gniewu/323636367673586

Wprowadzenie: Znaczenie terminu: ‘podklasa’

Spontaniczne powstanie brytyjskiej ‘podklasy’ zostało, jak można się było spodziewać, z łatwością zdławione przez zmasowane siły państwa, jakie przeciw niemu skierowano, co po raz kolejny ilustruje jedną z najważniejszych lekcji Historii: fakt, że spontaniczne powstania nie są w stanie obalić systemu społeczno – ekonomicznego (w odróżnieniu od jego politycznego personelu), o ile nie wspiera ich zorganizowany ruch polityczny posiadający własny, antysystemowy projekt, własną wizję przyszłego społeczeństwa i strategii na okres przejściowy między obaleniem starego a nastaniem nowego porządku.

Mimo to ważne jest by ocenić znaczenie tego powstania – które nie było ani pierwszym (pamiętajmy o podobnych wystąpieniach w ostatnich latach we Francji i w Grecji), ani, oczywiście, ostatnim, co przyznaje nawet systemowy magazyn Der Spiegel - i w ramach tej oceny spróbować zinterpretować jego przyczyny i skutki. W zasadzie, wszystkie te powstania z udziałem członków tak zwanej ‘podklasy’ są, moim zdaniem, znacznie spóźnioną reakcją głównych ofiar neoliberalnej globalizacji a w szczególności wszystkich tych, którzy nie zostali jeszcze wcieleni w stworzone przez nią struktury pomimo wszystkich wysiłków reformistycznej, czy jak ją określam zdegenerowanej „lewicy”.

W dniach 7 – 14 sierpnia w wiosce Janschwalde, położonej na Łużycach w pobliżu granicy z Polską odbył się Obóz Akcji Klimatycznej, zorganizowany przez koalicję niemieckich organizacji społecznych i ekologicznych. Hasłem przewodnim trwającego tydzień obozu była walka ze zmianami klimatu i na rzecz sprawiedliwości klimatycznej, ze względu na jego lokalizację na terenie zagłębia węgla brunatnego równie ważne miejsce w programie obozu zajmował temat wpływu górnictwa i energetyki węglowej na pogłębianie się efektu cieplarnianego, jak i na życie lokalnych społeczności na terenach górniczych.

W imprezie wzięło udział prawie 300 aktywistów z kilkunastu krajów Europy, w tym, poza Niemcami, z Holandii, Danii, Polski, Ukrainy i Wielkiej Brytanii. Na program obozu, poza cyklem wykładów i spotkań poświęconych problemom zmian klimatycznych i dewastującego wpływu kopalń odkrywkowych na lokalne środowisko i społeczności, składały się warsztaty, na których można się było nauczyć, między innymi, wspinaczki na drzewa i przygotowania specjalnych trójnogów, używanych w blokadach cennych przyrodniczo terenów przeznaczonych pod przemysłową dewastację. Problemy społeczności lokalnych na terenach wydobycia węgla brunatnego przedstawili przedstawiciele łużyckich organizacji społecznych, protestujących przeciwko dalszej rozbudowie kopalni odkrywkowych na swym terenie, jak również samorządowcy z przygranicznych terenów w Polsce, na których, pomimo sprzeciwu lokalnych społeczności wyrażonego w samorządowym referendum rząd planuje budowę wielkiej kopalni odkrywkowej węgla brunatnego.
W ramach dnia akcji bezpośredniej w ramach obozu jego uczestnicy podjęli okupację biur partii politycznych: Die Linke i SPD w pobliskim Cottbus, jak również podobną akcję w ministerstwie ochrony środowiska Brandemburgii w Pocztamie. Udało się również na krótko zablokować główną bramę elektrowni węglowej należącej do koncernu Vattenfall w Janschwalde. Podczas próby wejści na teren należącej do tej samej firmy odkrywki doszło do starć z ochroną, która pobiła, a następnie przekazała w ręce policji kilkoro aktywistów. Zostali oni wypuszczeni po ustaleniu danych osobowych.

W obozie wzięła udział grupa anarchistów z Polski, w tym dwie osoby reprezentujące Federację Anarchistyczną. Anarchiści z Polski wzięli udział w spotkaniu, poświęconemu programowi nuklearnemu prowadzonemu przez polski rząd i protestom przeciwko niemu, organizowanym przez FA. We wtorkowej prezentacji na ten temat, i dyskusji poświęconej transgranicznej współpracy ruchów antyatomowych wzięło udział łącznie kilkadziesiąt osób, anarchiści z Polski rozdali również ponad 100 ulotek informacyjnych w języku angielskim.

W budowę liksusowego kompleksu apartamentów w Łodzi, przy Piotrkowskiej 235/241, która doprowadziła trwającego od miesiąca protestu okolicznych mieszkańców przeciwko likwidacji zadrzewionego skweru w miejscu, gdzie ma powstać apartamentowiec, i  nielegalnej wycinki większości rosnących na nim drzew zaangażowana jest spółdzielnia mieszkaniowa, która zobowiązała się do zniszczenia przeszkadzającego w budowie skweru i dwie prywatne firmy: inwestor, i przedsiębiorstwo budowlane nielegalnie wycinające drzewa na Piotrkowskiej 235/241.

 
Spółdzielnią mieszkaniową, która planuje sprzedać teren pod budowę pomimo protestów własnych członków, i uparcie odrzuca oferty wymiany działek z miastem, umożliwiające uratowanie spornego skweru jest SM Śródmieście, kierowana przez prezesa Krzysztofa Diducha:

 Spółdzielnia Mieszkaniowa „Śródmieście” w Łodzi

Sienkiewicza 113, 90-301 Łódź

Tel.: 42 636-12-43

Fax: 42 636-45-88

 

Głównym inwestorem, zamierzającym wybudować apartamentowiec wraz z nadziemnym parkingiem przy Piotrkowskiej 235/241 jest łódzka spółka komandytowa Real Development, dysponująca kapitałem własnym ponad 36 milionów złotych. Firma jest jednym z liderów gentryfikacji w Łodzi, oferując luksusowe mieszkania w cenach, przekraczających wielokrotnie możliwości finansowe zwykłych mieszkańców miasta. Reklamując na swej stronie internetowej mieszkania w mającym powstać w miejscu zlikwidowanego skweru apartamentowców nie pozostawia wątpliwości, do jakiej klienteli kieruje swą ofertę:

„PIOTRKOWSKA PRESTIGE to luksusowy, o najwyższej klasie apartamentowiec, który powstanie w pięknym otoczeniu zielonego skweru z fontanną, w samym centrum Łodzi, w odległości zaledwie kilku minut spacerem do kompleksu Silver Screen, Galerii Łódzkiej i deptaka przy ul. Piotrkowskiej.
PIOTRKOWSKA PRESTIGE to wielkie przeszklenia, duża ilość naturalnego kamienia i stali nierdzewnej. Luksusowo urządzone wejścia i korytarze, komfortowe windy, klimatyzacja w każdym apartamencie, rozbudowany system zabezpieczeń, nowoczesne bezsłuchawkowe wideodomofony z kolorowym wyświetlaczem, dzrwi antywłamaniowe z zamkiem elektronicznym - to tylko niektóre z udogodnień czekających na przyszłych domowników. Wyposażona sala klubowa ze stołem bilardowym oraz sauna pozwolą mieszkańcom nie tylko zrelaksować się po pracy, ale może także zawrzeć nowe przyjaźnie”

REAL Development Świeboda i Wspólnicy Spółka Komandytowa
91-336 Łódź, ul. Gliniana 29/31 (wjazd i wejście od ul. Rumuńskiej 24)
tel. 42 659-55-66

fax: 42 659-56-66
Pracuje od poniedziałku do piątku w godzinach 8:00-16:00.

 (http://www.realdevelopment.pl/):

 

Według dostępnym informacji wycinką drzew na skwerze zajmuje się najprawdopodobniej, pod opieką przez opłaconych przez spółdzielnię ochroniarzy, przedsiębiorstwo budowlane Maxbud z Kleszczowa pod Bełchatowem, kierowane przez Krzysztofa Rutkowskiego. Firma działa od 1995 roku. Na początku swej działalności firma realizowała inwestycje na terenie województwa łódzkiego, głównie usługi ogólnobudowlane i remontowe. Stopniowo zwiększała zakres wykonywanych prac, obecnie jej działalność prowadzona jest na terenie całego kraju.

MAXBUD - Przedsiębiorstwo Budowlano Usługowe

Krzysztof Rutkowski

ul. Główna 44

97-410 Kleszczów

tel./fax: (044) 731-33-65

http://www.maxbud-kleszczow.pl/

 

Strona protestu przeciwko likwidacji skweru na Piotrkowskiej:  http://www.facebook.com/Ratujmy.skwer.przy.Piotrkowskiej

Pomimo decyzji sądu o wstrzymaniu wycinki drzew na skwerze przy Piotrkowskiej 241 do czasu rozpatrzenia wniesionej przez obrońców skweru sprawy w sobotę około 5:30 rano przy Piotrkowskiej 235 pojawili się pilarze z firmy Max Bud w towarzystwie ponad 50 ochroniarzy, i przystąpili do wycinania drzew, nie zważając na zaparkowane pod nimi samochody mieszkańców okolicznych bloków, i przewód wysokiego napięcia zawieszony na jednym z nich. Na miejscu pojawili się protestujący przeciwko likwidacji skweru mieszkańcy okolicy, na następnie zaalarmowane przez nich: policja i miejscy oficjele z wiceprezydentem Łodzi Markiem Cieślakiem. Około 9 wycinka została wstrzymana, do tego czasu pracownicy Max Budu wycięli jedno z drzew i ponacinali pnie 6 innych tak, że prawdopodobnie nie da się ich uratować. Ocalały jedynie dwa.

 Walka w obronie skweru, na którym ma powstać apartamentowiec i wielopoziomowy parking trwa od 18 czerwca. Wspierani m.in przez łodzkich anarchistów mieszkańcy okolicznych bloków kilkakrotnie blokowali wycinkę drzew na skwerze, doszło do starć z ochroną i policją, w których kilku protestujących zostało poturbowanych. Ostatecznie władze miasta zaproponowały spółdzielni mieszkaniowej Śródmieście, do której należy skwer, wymianę gruntów pozwalającą na uratowanie skweru i budowę apartamentowca w innym miejscu, jednak rada nadzorcza spółdzielni nie zgodziła się na takie rozwiązanie. Wtedy mieszkańcy wnieśli skargę do łódzkiego Sądu Okręgowego, a ten 5 lipca wydał postanowienie, które wstrzymuje wycinkę drzew do czasu wyjaśnienia sytuacji.Trwa również zlecony przez magistrat audyt dokumentacji, w tym pozwoleń na budowę i wycinkę drzew na skwerze, wydanych przed dwoma laty. Nie powstrzymało to jednak inwestora od nielegalnej likwidacji skweru w sobotę wczesnym rankiem.

Z nielegalnej wycinki drzew próbował tłumaczyć się właściciel firmy Max Bud, Mariusz Rutkowski, który przyjechał na miejsce wraz z robotnikami i ochroną:
- 22 czerwca 2011 roku dostaliśmy pismo ze spółdzielni, w którym wzywano nas do rozpoczęcia prac - mówi Mariusz Rutkowski. - W piątek skontaktowaliśmy się ze spółdzielnią mówiąc, że w sobotę wchodzimy na teren budowy. Spółdzielnia zabezpieczyła nam ochronę i lawety, na których mieliśmy wywieźć samochody z parkingu. Nic nam nie mówiła o jakimkolwiek wyroku sądu, który by wstrzymywał wycinkę.

Po interwencji policji prace wstrzymano, zaś w poniedziałek pracownicy zieleni miejskiej mają zabezpieczyć linami uszkodzone drzewa, za co rachunek zostanie wystawiony firmie prowadzącej wycinkę.
Nielegalną likwidację skweru potępił przybyły na miejsce wiceprezydent Cieślak:
Na miejsce przyjechał też wiceprezydent Marek Cieślak, który jeszcze w poniedziałek 4 lipca słyszał zapewnienia od prezesa Diducha, że wycinki nie będzie.
- Takiej głupoty to ja jeszcze nie widziałem.- To prowokacja. Do wycinki przystąpiono, mimo słowa danego przez prezesa, że poczeka do wyników audytu dokumentów i znalezienia terenu zastępczego, i mimo wyroku sądu. Nie tylko zniszczono drzewa. Do wycinki przystąpiono przy parkingu pełnym samochodów. Tu złamano prawo. W poniedziałek zgłosimy zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa. Do poniedziałku tego terenu będzie pilnowała straż miejska. Przyjrzymy się też możliwości wywłaszczenia spółdzielni z tego terenu.
Prezes spółdzielni mieszkaniowej Śródmieście Krzysztof Diduch był w sobotę niedostępny dla mediów.

KOMENTARZ: Łódź – miasto przyjazne inwestorom
Jeszcze nie opadł pył po secesyjnej willi przy ulicy Zgierskiej, zburzonej przez prywatnego inwestora na dwa dni przed uprawomocnieniem się decyzji o wpisaniu jej do rejestru zabytków, by zwolnić miejsce pod komercyjną inwestycję a kolejna łódzka firma kpi w żywe oczy z prawa, o świcie wycinając chronione decyzją sądu drzewa na Piotrkowskiej 235.

Po nagłośnionym przez lokalne media wyburzeniu na Zgierskiej władze miasta zapewniały solennie, że to już ostatni raz, że nigdy więcej zabytkowe budynki czy chronione przez prawo tereny nie padną ofiarą deweloperów, metodą faktów dokonanych wydzierających miastu kolejne miejsca, służące dotychczas wszystkim jego mieszkańcom bądź posiadające historyczną wartość. I wyszło jak zwykle – drwale ochraniani przez prywatną firmę przez prawie trzy godziny bezkarnie dewastowali skwer na Piotrkowskiej 235, chroniony przed wycinką przez decyzje sądu, zaś połowa magistratu wraz z komendantem jednego ze śródmiejskich posterunków policji przyglądali się temu bezradnie zza ogrodzenia. Teraz miejskie władze udają oburzenie i obiecują ukaranie winnych , co zapewne oznacza mandat 500 PLN dla kierownika Max Budu – niewielka cena za pozbycie się drzew, blokujących wartą miliony złotych inwestycje. Niestety, wycięte drzewa od tego nie odrosną, nie ma skweru – nie ma problemu, budowa może ruszyć, do kieszeni inwestorów wkrótce popłynie strumień pieniędzy za luksusowe apartamenty w centrum miasta.

Na Piotrkowskiej 235 zostały dwa ostatnie drzewa – mieszkańcom okolicznych bloków, od miesiąca bez względu na guzy i mandaty broniącym ostatniego zadrzewionego miejsca w okolicy radzę powiesić na nich krzyż, i ogłosić, że na skwerze objawiła się jednemu z nich Matka Boska – najlepiej z prezydentem Kaczyńskim w klapie. W końcu jesteśmy w Polsce – gdzie prawo gówno znaczy, jeśli staje na drodze pieniądzom, za to krzyża nikt nie ruszy.
Na facebookowym profilu łódzkiej Rady Miejskiej pojawiła się dziś informacja o finansowanym przez Fundację Batorego i realizowanym przez Centrum Promocji i Rozwoju Inicjatyw Obywatelskich OPUS pilotowym projekcie wprowadzenia w pięciu łódzkich osiedlach elementów demokracji uczestniczącej – umożliwienia ich mieszkańcom bezpośredniego udziału w decydowaniu o przeznaczeniu części środków z osiedlowych budżetów. Według pomysłodawców projektu, ma on: „zwiększyć udział mieszkańców w decydowaniu o przeznaczeniu środków z budżetu osiedla, wzrost zaangażowania mieszkańców w sprawy swojego osiedla, promocję jednostek pomocniczych miasta oraz wprowadzenie rozwiązań w demokracji lokalnej, w których głos mieszkańców jest decydujący.” Z krótkiej notki, zamieszczonej na profilu Rady Miejskiej nie wynika jasno, o podziale jakiej części osiedlowych budżetów mieliby decydować mieszkańcy, ani czy decyzje, podjęte przez organy partycypacyjne będą wiążące dla rad osiedli. Sama procedura wyłaniania projektów, uznawanych przez mieszkańców za priorytetowe jest jednak, jak wynika z dostępnych informacji, wzorowana na mechanizmach demokracji uczestniczącej sprawdzonych przez kilkanaście lat w Porto Allegre: mieszkańcy, uczestniczący w programie, mają najpierw określić problemy osiedla, nad ktorych rozwiązaniem chcieliby pracować, następnie zaś, poprzez odpowiednio dobrany system punktowy decydować o hierarchii ważności osiedlowych projektów, by w końcu wybrać do realizacji te, które uzyskają najwięcej punktów. Cały projekt demokracji uczestniczącej realizowany jest z ‘błogosławieństwem’ władz Łodzi, pod honorowym patronatem Prezydent miasta, i w porozumieniu z magistratem. W realizację projektu włączyły się jak na razie cztery łódzkie jednostki pomocnicze - osiedla: Retkinia Zachód-Smulsko, Zdrowie-Mania, Lublinek-Pienista oraz Śródmieście Wschód. Na ostatnie, piąte miejsce w programie nie było chętnego. Pozytywnie o projekcie wypowiada się przewodniczacy Komisji Jednostek Pomocniczych Miasta, który uważa, że można go przenieść na „grunt miasta,” dyrektor Wydziału Spraw Społecznych uznaje, że służy on „ rozwijaniu kapitału społecznego i aktywności obywatelskiej”.Radny Jarosław Berger zaproponował, aby w najbliższej przyszłości zabezpieczyć w budżecie miasta Łodzi środki na sfinansowanie kampanii informacyjnej mającej na celu zwiększenie udziału mieszkańców w zarządzaniu miastem. Jeśli więc wierzyć internetowej propagandzie władz miasta, łódzki magistrat entuzjastycznie odnosi się do idei bezpośredniego udziału mieszkańców miasta w decydowaniu o jego sprawach, i gotów jest przekazać im niezbędne kompetencje w tym zakresie. To sami mieszkańcy nie garną się do brania odpowiedzialności za swe sprawy, a by ich do tego nakłonić niezbędna będzie finansowana z miejskiej kasy ‘kampania informacyjna.’ Dla każdego, kto choć pobieżnie śledzi wydarzenia w mieście żadna z tych tez nie jest prawdziwa. Jeśli przyjrzeć się działaniom łódzkiego magistratu jasnym staje się, że stanowisko jego urzędników wobec zaangażowania się mieszkańców Łodzi jest zgoła odmienne. Świadczy o tym choćby fakt, że złożony jeszcze w zeszłym roku w Radzie Miejskiej obywatelski projekt uchwały ograniczającej niezbędną ilość podpisów pod zgłaszanymi przez mieszkańców miasta propozycjami uchwał zaginął gdzieś w archiwach magistratu i nic nie wskazuje na to, że w dającym się przewidzieć terminie powróci pod obrady (według obecnie obowiązujących przepisów zgłoszenie obywatelskiego projektu uchwały do Rady Miejskiej wymaga zebrania pod nim 6000 podpisów, znacznie więcej niż w innych miastach porównywalnej wielkości – według projektu obywatelskiego ilość ta miałaby zostać zmniejszona do 1000). Zanim sam projekt został ostatecznie złożony, firmujące go organizacje pozarządowe (m.in Stowarzyszenie „Obywatel”) przeszły prawdziwą drogę przez mękę zmagając się z urzędnikami ratusza, odmawiającymi kilkakrotnie przyjęcia projektu pod wydumanymi powodami. Warto dodać, że społeczna inicjatywa na rzecz organiczenia liczby podpisów pod obywatelskim projektem uchwał nosiła nazwę... Łodzianie decydują, zawłaszczoną właśnie na potrzeby popieranego przez miasto projektu partycypacyjnego. Niewiele lepsze doświadczenia z miejskimi urzędnikami mają uczestnicy tzw. konsultacji społecznych w sprawie kolejnych, monumentalnych inwestycji promowanych przez miejskie władze. Nawet liberalna i z reguły popierająca poczynania ratusza Gazeta Łódzka określiła dwudniowe konsultacje w sprawie budowy Nowego Centrum Łodzi (inwestycja, która całkowicie zmieni charakter wschodniej części śródmieścia Łodzi rugując z niej tysiące jej dotychczasowych mieszkańców) jako propagandową prezentację projektów miasta, podczas której na dyskusje z najbardziej zainteresowanymi stronami nie przewidziano zwyczajnie czasu. Warto dodać, że koszt budowy pierwszej części Nowego Centrum na terenie dawnej elektrociepłowni EC 1 wyniesie grubo ponad 500 milionów złotych – połowę miejskiego budżetu (miasto poniesie ponad 50% kosztów) – i dobrze by było, by przez zainwestowaniem podobnej kwoty miasto, w którym część mieszkańców nie ma wciąż kanalizacji, a na remonty komunalnych kamienic brakuje co roku kilkadziesiąt milionów złotych zapytało swych mieszkańców, czy aby na pewno babiloński projekt Nowego Centrum znajduje się na czele ich listy priorytetów. Podobne zarzuty można postawić konsultacjom społecznym w sprawie budowy kosztujących po kilkaset milionów Atlas Areny i planowanej na Widzewie spalarni śmieci – w tym drugim przypadku odpowiedziom miasta na powstanie komitetu protestacyjnego mieszkańców dzielnicy przeciwko budowie spalarni było zatrudnienie, za kilkaset tysięcy złotych, prywatnej firmy konsultingowej mającej przekonań opornych o korzyściach z budowy zakładu. Oczywiście, obecne władze Łodzi mogą bronić się twierdząc, że wymienione projekty są dziełem poprzedniej ekipy, za które nie ponoszą one odpowiedzialności, jednak tryb konsultacji przed podjęciem decyzji o budowie stadionu miejskiego (wartego ponad 200 milionów złotych – decyzja ogłoszona przed kilkoma dniami) każe wątpić, czy wraz ze zmianą władzy zmieniło się nastawienie ratusza do partycypacji mieszkańców w decydowaniu o kluczowych inwestycjach. Tam, gdzie głos mieszkańców miasta w dotyczących ich sprawach jest zbyt głośny, bo go zignorować magistrat wzywa na pomoc Straż Miejską. Tak było w przypadku konfliktu wokół likwidacji 11 łódzkich szkół podstawowych i średnich, gdy rodzicie uczniów likwidowanych szkół wraz ze wspierającymi ich związkowcami pojawili sie wiosną tego roku na sesji Rady Miejskiej wyłącznie po to, by dowiedzieć się że miejscy radni uznali ich obecność na galerii dla publiczności za nieporządaną. Warto dodać, że przeciwnicy likwidacji szkół zebrali w ciągu kilku tygodni 26 tysięcy podpisów pod obywatelskim projektem uchwały w sprawie ich dalszego funkcjonowania. Skali społecznej mobilizacji nie pomniejsza w żaden sposób fakt, że w kampanię w obronie szkół zaangażowało się łódzkie SLD, szukające dla siebie poparcia wśród uczestników kolejnych społecznych mobilizacji. Czas pokaże, czy z podobnymi protestami spotkają się plany prywatyzacji komunalnych lokali na ulicy Piotrkowskiej, prywatyzacji komunalnych przychodni rejonowych czy likwidacji tramwajowego połączenia ze Zgierzem i Ozorkowem, nad którymi pracują miejskie władze. Skala mobilizacji w obronie łódzkich szkół daje pojęcie o rzeczywistych możliwościach organizacyjnych mieszkańców miasta i ich stosunku do idei partycypacji w decydowaniu o ważnych dla nich sprawach. Jak się okazuje, wbrew oficjalnej linii ratusza Łodzianie są w stanie zmobilizować się i wyrazić swoje zdanie w formie, jaką uznają za stosowną o ile uznają, że decyzja, jaka ma zostać podjęta bezpośrednio ich dotyczy bądź narusza ich interesy. Jeśli zdecydują się działać, nie ograniczają ich ani procedury społecznego udziału w podejmowaniu decyzji narzucone przez przepisu prawa czy uchwały ratusza, ani kompetencje lokalnych władz, do których zgłaszają swe postulaty, ani, jeśli sytuacja tego wymaga, przepisy prawa o zgromadzeniach i sankcje, przewidziane za jego złamanie. Podczas konfrontacji z lokalnymi władzami preferencje polityczne schodzą na dalszy plan – decydujące znaczenie ma stanowisko danej partii czy stronnictwa w konkretnej sprawie i to, w jaki sposób jej polityczne wpływy można wykorzystać w konflikcie. Gdy konfrontacja z władzami się końcy, kończy się też sojusz zaangażowanej w nią grupy z wspierającymi ją partiami. Zaangażowanie w kampanię na rzecz referendum w sprawie odwołania poprzedniego prezydenta miasta Jerzego Kropiwnickiego (Łodzianie mogą, jako nieliczni, pochwalić się tym, że odwołali prezydenta miasta) i wielotysięczne nakłady na kampanię referndalną poniesione przez SLD nie przełożyło się na masowe poparcie dla kandydatów tej partii w wyborach samorządowych, jakie odbyły się wkrótce po referendum. Łodzianie, biorąc udział w referendum odwołali nielubianego prezydenta, lecz ich zainteresowanie wyborami jakie po nim nastąpiły było znikome – frekwencja w drugiej turze wyborów prezydenckich wyniosła 34%. Można się wiec spodziewać, że obecne zaangażowanie lokalnych struktur socjaldemokracji w kolejne protesty społeczne nie przyniesie jej łódzkiemu szefowi, Dariuszowi Jońskiemu, znaczących politycznych korzyści. Ten oględnie mówiąc mało entuzjastyczny stosunek mieszkańców Łodzi do udziału w wyborach (tak ogólnopolskich jak i samorządowych), jak również charakter obywatelskich mobilizacji, których zakres nie ogranicza się do danego szczebla samorządowej administracji nie wróży dobrze nowej inicjatywie Urzędu Miasta w sprawie wprowadzenia namiastek demokracji uczestniczącej w radach osiedli. Łodzianie dość wcześnie zdali sobie sprawę, że udział w głosowaniu nie ma bezpośredniego przełożenia na ważne dla nich sprawy, a bez względu na to, kto akurat zasiada w ratuszu ich sytuacja specjalnie się nie zmienia – przynajmniej tak długo, jak długo zmuszone sytuacją finansową na szczeblu kraju lokalne władze nie próbują wprowadzić w życie skrajnie niekorzystnych dla Łodzian rozwiązań. Trzeba więc wątpić, by w tej sytuacji interesował ich udział w podejmowaniu decyzji na szczeblu rad osiedli czy dzielnic, organów pozbawionych w praktyce kompetencji decyzyjnych w sprawach ważnych z punktu widzenia mieszkańców miasta. Doświadczenia osób, które zasiadały w podobnych organach sprowadzają się do nieustannej frustracji wynikającej z niemożliwości rozwiązania podstawowych problemów własnego osiedla czy ulicy na forum rad, zepchniętych do roli ‘jednostek pomocniczych’ w miejskich strukturach. Z ich marginalnej roli zdają sobie również sprawę tak mieszkańcy Łodzi, jak i innych miast – frekwencja w wyborach do rad osiedli waha się w granicach błędu statystycznego, a samo głosowanie z udziałem kilkudziesięciu osób – na kilka tysięcy uprawnionych – jest smutną parodią lokalnej demokracji. Jak już wspominałem, oddolna, autonomiczna aktywność mieszkańców miasta koncentruje się wokół konkretnych problemów, nie zaś szczebli miejskiej administracji, zaś jedynym kryterium wyboru metod działania jest ich spodziewana skuteczność. W tej sytuacji partycypacja w podejmowaniu decyzji budżetowych na szczeblu rad osiedli może zainteresować Łodzian jedynie tam, gdzie za jej pomocą będą mogli wywierać wpływ na ważne dla siebie sprawy. Znając kompetencje rad osiedlowych należy się spodziewać, że nie będą to przypadki zbyt częste. Informacje o projekcie na profilu FB Rady Miejskiej w Łodzi: http://www.facebook.com/notes/rada-miejska-w-%C5%82odzi/g%C5%82os-%C5%82odzian-si%C4%99-liczy/10150352139168508
W tym samym czasie, gdy jesteśmy świadkami fali protestów ludowych w Afryce Północnej i na Bliskim Wschodzie, obalających starzejące się, skorumpowane, neokolonialne dyktatury w Europie możemy obserwować coś niezwykłego i nie mającego precedensu we współczesnej historii. Dla tak zwanych „krajów peryferyjnych” w Strefie Euro czas wydaje się płynąć wstecz. W ciągu ostatnich 12 miesięcy najpierw Grecja, a potem Irlandia i Portugalia zostały zmuszone do przyjęcia ‘pomocy finansowej’ od Europejskiego Banku Centralnego i MFW. W przypadku Irlandii i Portugalii oznacza to co najmniej 3 – 4 lata drastycznych oszczędności, uchwalonych przez parlamenty w przededniu zakończenia ich kadencji. Pomimo wszelkich wysiłków mediów i polityków próbujących udawać, że rzeczy biegną swym zwykłym torem w praktyce, że mieszkańcy wszystkich trzech krajów utracili wszelką możliwość wpływania na ich politykę ekonomiczną za pośrednictwem tradycyjnych procedur demokratycznych na rzecz ‘zdalnego sterowania’ z siedziby EBC we Frankfurcie. To przejście od kapitalistycznej demokracji liberalnej do nowej formy rządów kolonialnych oznacza odwrócenie kierunku ewolucji gospodarczej, który zdaniem samych liberałów stanowi światową ‘normę.’ Od czasów dekolonizacji w Azji i Afryce w latach 60 i 70, przez stopniowe uwalnianie się krajów Ameryki Południowej z jarzma wojskowych dyktatur sponsorowanych przez USA, ewolucja kolejnych państw w kierunku nowoczesnego kapitalizmu przebiegała zwykle w tym samym kierunku: od rządów kolonialnych, przez postkolonialne dyktatury do (neo)liberalnej demokracji. To, co stało się właśnie w Grecji, Irlandii i Portugalii stanowi zatem zupełnie nową jakość, i wyzwanie dla neoliberalnej ideologii z której jej apologeci nie zdają sobie jeszcze w pełni sprawy. Powiedzmy sobie wprost – nie ma sensu zrzucać całej winy za obecną sytuację w tych trzech krajach na banki i ekonomiczne interesy krajów, stanowiących centrum Unii Europejskiej. Choćby w Irlandii społeczeństwo ma rachunki do wyrównania z lokalną elitą kapitalistów, korzystającą wciąż z bogactwa zdobytego w czasach gospodarczej prosperity na szemranych interesach, za które rachunki płaci dziś całe społeczeństwo. Nie oznacza to jednak, że sytuacja w jakiej znaleźli się mieszkańcy krajów peryferyjnych w Strefie Euro jest wyłączną ‘zasługą’ ich lokalnych elit, na którą nie miały wpływu przepływy kapitału w ramach całej tej strefy. W przypadku Irlandii w mediach pojawia się coraz więcej informacji o tym, jak niekontrolowany napływ kapitałów z banków Wielkiej Brytanii, Niemiec i innych krajów Stefy Euro finansował rosnącą bańkę na irlandzkim rynku nieruchomości, i jak po jej pęknięciu, za sprawą decyzji irlandzkich władz, całe społeczeństwo tego kraju obciążone zostało kosztami pokrycia strat, poniesionych przez te instytucje z powodu kryzysu. Towarzyszą im nasilające się z czasem apele o ogłoszenie przez rząd niewypłacalności i odmowę spłaty zobowiązań, zaciągniętych przez kraj na ratowanie prywatnych banków. Podczas gdy wszelkie tego typu apele, mogące doprowadzić do tego, że ogłoszenie niewypłacalności stanie się przedmiotem społecznej dyskusji z całą pewnością zasługują na poparcie, samo zagadnienie niewypłacalności nie jest tu kluczowe. Najważniejszą sprawą wydają się nowe relacje między władzą kapitału a instytucjami demokratycznymi we współczesnej Europie. Równie ważne jest również odwrócenie historycznych trendów, za sprawą którego Strefa Euro zmienia się w nowy rodzaj imperialnej przestrzeni, w której regiony peryferyjne stają się prowincjami rządzonymi przez zajmujące centralne pozycje metropolie. Nasz projekt nie oznacza walki o burżuazyjną sprawiedliwość. Wiemy bowiem, że prawdziwa sprawiedliwość nie jest możliwa w systemie kapitalistycznym. Walka z niesprawiedliwością obecnych ‘programów oszczędnościowych’ i proponowaną przez nie dystrybucją ubóstwa oznacza wsparcie dla pokapitalistycznej i reformistycznej agendy, zgodnie z którą sprawiedliwość oznacza jedynie równy rozdział kosztów obecnego kryzysu. Jednak tak długo, jak długo istnieje kapitalizm podstawowa niesprawiedliwość związana z wyzyskiem większości, ekspansją kapitału i wzbogaceniem się nielicznych będzie trwać nadal. Z tego powodu odrzucamy liberalną krytykę ‘dyktatury Frankfurtu’ opartą na założeniu, że jej wprowadzenie oznacza złamanie kapitalistycznych zasad ‘uczciwości’ i która sprowadza walkę z finansową dyktaturą do wąsko pojętego nacjonalizmu. Naszym projektem nie jest bardziej sprawiedliwa dystrucja ubóstwa i ucisku wobec klasy pracującej. Naszym projektem jest opór, zmiana społeczna i wyzwolenie. Wizja dla Peryferiów nie powinna być zatem rozumiana jako zwykła próba obrony interesów robotników w krajach peryferyjnych przed planami Centrum, lecz jako projekt zasadniczej przemiany społecznej, służącej interesom robotników Centrum i Peryferiów, tak w Strefie Euro jak i poza nią. Tak, jak celem ruchu feministycznego nie jest wyłącznie zmiana warunków życia kobiet, lecz również mężczyzm, tak jak antyrasizm nie jest wyłącznie walką o prawa mniejszości lecz również walką o stworzenie sprawiedliwego społeczeństwa równych sobie ludzi dla wszystkich, tak Wizja dla Peryferiów nie jest po prostu lustrzanym odbiciem Wizji Centrum – promowania interesów metropolii kosztem ‘zewnętrznych’ prowincji – lecz jego zaprzeczeniem, końcem nierównego dostępu do władzy, wykluczenia i początkiem prawdziwej równości. Jak zmienić te piękne słowa w konkretne działanie? Tak jak nie jest możliwe stworzenie feministycznej wizji społeczeństwa bez przyznania decydującego głosu przy jego budowie kobietom, tak jak nie da się walczyć z rasizmem nie słuchając tego, co mają do powiedzenia ludzie o innym kolorze skóry, tak nie da się zbudować wizji alternatywnej wobec dominacji Centrum bez zbudowania mechanizmów kolektywnego wyrażania opinii przez przedstawicieli krajów peryferyjnych. Nie stworzą ich jednak politycy i kapitaliści z krajów peryferyjnych, reprezentujących interesy tych, którzy czerpią korzyści z wolnego przepływu kapitałów w Strefie Euro, nie zaś robotników. Nie uda się jej również zbudować, wymagając od samych robotników by z góry przyjęli jakąś założoną przez nas ideologię polityczną czy metodę analizy. Oznaczało by to bowiem odbudowę istniejącej dynamiki pomiędzy centrum a peryferiami na płaszczyźnie idei. Musimy zaakceptować fakt, że podstawowa zgodność środków i celów oznacza, akceptację wszystkich uczestników tego dyskursu i ich punków widzenia jako równych sobie i bez warunków wstępnych. Jedynym kryterium pozostać powinno uznanie wspomnianych już, generalnych zasad poziomej organizacji, spójności środków i celów, antykapitalizmu i samoorganizacji klasy robotniczej – od czegoś w końcu trzeba zacząć! Mamy nadzieję, że wraz ze spotkaniem poświęconym Wizji Peryferiów podczas odbywających się w Dublinie Targów Wydawnictw Anarchistycznych rozpocznie się proces dialogu i wymiany doświadczeń z ‘programami oszczędnościowymi’ i walki z nimi w różnych krajach. Mamy nadzieję, że będzie to początek wielowątkowej komunikacji nie tylko pomiędzy aktywistami z krajów peryferyjnych w Strefie Euro, ale również z naszymi sąsiadami z ‘dalekich peryferiów’ – Europy Wschodniej i krajów Morza Śródziemnego, jak również z towarzyszami z metropolii Unii Europejskiej. Wszyscy z nas są w posiadaniu różnych elementów układanki, które trafić muszą na swoje miejsce by powstała wizja bardziej sprawiedliwej Europy, opartej na równości i solidarności z mieszkańcami innych regionów świata. Tekst ukazał się w 3 numerze magazynu Irish Anarchist Reviev z maja 2011 roku. W języku angielskim dostępny jest w internecie, na stronie Workers Solidarity Movement, pod linkiem: http://www.wsm.ie/c/crisis-core-periphery-eurozone tłumaczenie: FA Łódź
Pomimo protestów okolicznych mieszkańców, trwających od ponad tygodnia blokad miejsca budowy (w ktorych udział biorą łódzcy anarchiści, w tym osoby z FA Łódź) i apeli prezydent miasta, która zaproponowała alternatywne miejsce budowy władze łódzkiej spółdzielni mieszkaniowej Śródmieście nie zrezygnowały z planów wycięcia drzew na skwerze przy ulicy Piotrkowskiej 235 pod budowę apartamentowca i podziemnego parkingu.

Podczas dzisiejszego zgromadzenia przedstawicieli członków spółodzielni, na które przybyli protestujący,  prezes Śródmieścia Krzysztof Diduch wycofał się ze złożonych publicznie deklaracji, że zgodzi się na proponowaną przez miasto wymianę działek ze spółdzielnią. Dzięki niej skwer przy Piotrkowskiej 235 przeszedł by na własność miasta, zaś rosnące na nim drzewa zostały by uratowane, zaś nowy, luksusowy blok powstał by w innym miejscu.  Zdaniem prezesa, zerwanie kontraktu na budowę przy Piotrkowskiej 235 naraziłoby spółdzielnię na wielomilionowe kary.
Na dzisiejsze zebranie przedstawicieli, zwołane przez prezesa Diducha w ośrodku wczasowym Prząśniczka w Arturówku przybyło około 60 delegatów, jak również grupa ponad 40 protestujących członków spółdzielni z okolic spornego skweru. Pomimo zapisów statutu spółdzielni, zgodni z którymi zebrania przedstawicieli są otwarte dla wszystkich spółdzielców, wynajęci przez Diducha ochroniarze przez ponad 2 godziny nie wpuścili protestujących na salę obrad. Doszło do przepychanek, interweniowała policja której funkcjonariusze wynegocjowali wejście na salę 3 delegatów protestujących - jednak pozbawionych na mocy statutu prawa do zabierania głosu.
Zebranie przedstawicieli spółdzielni nie ma prawa decydowania o inwestycjach ani dysponować gruntami spółdzielni, stanowi to jedno z uprawnień rady nadzorczej spółdzielni która ma zebrać się w najbliższych dniach. Jej przewodnicząca odmawia jak na razie zajęcia jednoznacznego stanowiska w sporze, a dziś nie odbierała telefonów od dziennikarzy lokalnych mediów.
Na sali obrad byli obecni przedstawiciele łódzkiego SLD, który rozdawali protestującym partyjne ulotki. Ci nie kryli jednak swojego rozczarowania nieobecnością lokalnego lidera Sojuszu, który wcześniej zaangażował się w spór i negocjacje między protestującymi a władzami spółdzielni.

W związku ze zmianą stanowiska spółdzielni i  pogłoskami o planowanej w najbliższych dniach wycince drzew na skwerze przy Piotrkowskiej 235 mieszkańcy okoliczych bloków wznowili patrole okolicy i zapowiadają kolejne blokady miejsca budowy apartamentowca. Zwracają się równocześnie z apelem do wszyskich osób i środowisk wspierających ich akcję o pomoc w pilnowaniu skweru i blokadzie wycinki drzew.

Aktualne informacje o sytuacji na Piotrkowskiej na profilu łódzkiej blokady na Facebooku:
http://www.facebook.com/Ratujmy.skwer.przy.Piotrkowskiej
W godzinach popołudniowych łódzkie środowiska anarchistyczne i ekologiczne rozpoczęły już po raz trzeci w ostatnich dniach akcje przeciwko planom budowy elektrowni atomowej w Polsce. Kilka dni wcześniej odbyła się pikieta i spotkanie w jednym z łódzkich klubów z weteranem protestów antyatomowych, Januszem Waluszką. Tym razem przeciwnicy zgromadzili się w centrum miasta na Placu Wolności, gdzie przemawiano do zgromadzonej publiczności i Łodzian, informując o zagrożeniach i kosztach inwestycji atomowej w naszym kraju. Następnie pochód ruszył ul. Piotrkowską symbolicznie wywożąc na taczkach atomowe beczki, za którymi niesiono transparent „Czernobyl 1986 Fukushima 2011 teraz Polska?". Pochód po 40 minutach przy dźwiękach samby dotarł do pasażu Rubinsteina, gdzie ponownie odbył się odczyt i rozdawanie ulotek przechodniom. Po kilkunastu minutach zgromadzeni w tym miejscu rowerzyści ruszyli karawaną rowerową do Rogoźna, gdzie wieczorem odbyło się ognisko i impreza integracyjna.
Białoruskie Indymedia informują, że osoby aresztowane podczas jesienniej fali represji przeciwko anarchistom i niezależnym działaczom społecznym, a następnie wypuszczone na wolność z braku dowodów są wzywane na przesłuchania w mińskim KGB w związku z wczorajszym zamachem terrorystycznym w mińskim metrze. Władze przyznały oficjanie dziś po południu, że wśród trzech hipotez odnośnie sprawców wczorajszego zamachu jest ta, że dokonali go anarchiści w akcie zemsty za represje wobec swych towarzyszy

Według osób, które stawiły się już na takie przesłuchanie, a następnie zostały wypuszczone na wolność, służba bezpieczeństwa interesuje się miejscem pobytu przesłuchiwanego podczas wybuchu, jak również jego opinią o zamachu przesłuchiwanego i jego znajomych, i podejrzeniach co do tego, kto jest jego sprawcą. Rozmowy nie są nagrywane na wideo, KGB nie fotografuje też przesłuchiwanych, pobierane są jedynie odciski palców.
KGB zjawiło się w związku z tą samą sprawę w siedzibie opozycyjnej gazety Nasza Niwa, której pracownikom zadawano podobne pytania, próbując również odebrać im nagrania i zdjęcia z miejsca wybuchu. Redakcji pilnuje obecnie dwu tajniaków.
Wśród przesłuchiwanych w Mińsku był Igor Bagaczak, aktywista aresztowany jesienią podczas fali represji przeciw środowiskom anarchistycznym.
Milicja była również w domu działacza ekologicznego Władymira Wołodina, nie zastała tam jednak aktywisty. Informacje o podobnych najściach i przesłuchaniach docierają również z Brześcia.
Japońska agencja prasowa Kyodo poinformowała dziś wieczorem, że w reakcji na nowe dane dotyczące emisji radioaktywnych pierwiastków podczas katastrofy w elektrowni Fukushima I japoński rząd rozważa podniesienie oceny skali awarii z 5 do 7, najwyższego stopnia w międzynarodowej klasyfikacji INES. Oznacza to, że katastrofa w Fukushimie jest równie poważna jak katastrofa czarnobylska, jedyny jak dotychczas wypadek w elektrowni atomowej oceniany na 7 stopień INES. Z danych ujawnionych dziś przez japońską Komisję Bezpieczeństwa Nuklearnego wynika, że emisja radioaktywnych pierwiastów z elektrowni dochodziła w pierszych dniach katastrofy do 10 000 terabecquereli na godzinę. Według klasyfikacji INES, wypadki 7 stopnia wiążą się z emisją liczoną w dziesiątkach tysięcy terabecquereli jodu – 131 (terabecquerel to jednostka równa jednemu trylionowi becquereli).Zdaniem prezesa komisji, Haruki Madarame, obecna emisja pierwiastków radioaktywnych wynosi około 1 terabequerela na godzinę. Ta sama komisja podała też szacunki promieniotwórczego skażenia okolic elektrowni, z których wynika że moc dawki promieniowania przekraczająca dopuszczalny roczny limit 1 milisieverta może wystąpić na terenach położonych ponad 60 kilometrów na północny zachód od elektrowni i do 40 kilometrów na południe, kilkadziesiąt kilometrów poza oficjalną strefą ewakuacji w promieniu 20 kilometrów od zakładu.
W ewakuowanej strefie moc dawki promieniowania waha się od 1 do ponad 100 milisievertów.
Tymczasem w odpowiedzi na raporty po promieniotwórczym skażeniu i rosnącą presją społeczności międzynarodowej japoński rząd podjął dziś decyzję o ewakuacji najbardziej skażonych miejscowości w promieniu do 50 kilometrów od elektrowni, wśród nich Katsurao, Namie, Iitate, części gmin Kawamata Minamisoma. We wszystkich tych miejscach moc dawki rocznej promieniowania po 11 marca przekroczy 20 milisievertów.
Strona 1 z 6