PublicystykaSekcja FA Łódź

Łodzianie decydują, czyli demokracja uczestnicząca według magistratu

Na facebookowym profilu łódzkiej Rady Miejskiej pojawiła się dziś informacja o finansowanym przez Fundację Batorego i realizowanym przez Centrum Promocji i Rozwoju Inicjatyw Obywatelskich OPUS pilotowym projekcie wprowadzenia w pięciu łódzkich osiedlach elementów demokracji uczestniczącej – umożliwienia ich mieszkańcom bezpośredniego udziału w decydowaniu o przeznaczeniu części środków z osiedlowych budżetów. Według pomysłodawców projektu, ma on: „zwiększyć udział mieszkańców w decydowaniu o przeznaczeniu środków z budżetu osiedla, wzrost zaangażowania mieszkańców w sprawy swojego osiedla, promocję jednostek pomocniczych miasta oraz wprowadzenie rozwiązań w demokracji lokalnej, w których głos mieszkańców jest decydujący.” Z krótkiej notki, zamieszczonej na profilu Rady Miejskiej nie wynika jasno, o podziale jakiej części osiedlowych budżetów mieliby decydować mieszkańcy, ani czy decyzje, podjęte przez organy partycypacyjne będą wiążące dla rad osiedli. Sama procedura wyłaniania projektów, uznawanych przez mieszkańców za priorytetowe jest jednak, jak wynika z dostępnych informacji, wzorowana na mechanizmach demokracji uczestniczącej sprawdzonych przez kilkanaście lat w Porto Allegre: mieszkańcy, uczestniczący w programie, mają najpierw określić problemy osiedla, nad ktorych rozwiązaniem chcieliby pracować, następnie zaś, poprzez odpowiednio dobrany system punktowy decydować o hierarchii ważności osiedlowych projektów, by w końcu wybrać do realizacji te, które uzyskają najwięcej punktów. Cały projekt demokracji uczestniczącej realizowany jest z ‘błogosławieństwem’ władz Łodzi, pod honorowym patronatem Prezydent miasta, i w porozumieniu z magistratem. W realizację projektu włączyły się jak na razie cztery łódzkie jednostki pomocnicze – osiedla: Retkinia Zachód-Smulsko, Zdrowie-Mania, Lublinek-Pienista oraz Śródmieście Wschód. Na ostatnie, piąte miejsce w programie nie było chętnego. Pozytywnie o projekcie wypowiada się przewodniczacy Komisji Jednostek Pomocniczych Miasta, który uważa, że można go przenieść na „grunt miasta,” dyrektor Wydziału Spraw Społecznych uznaje, że służy on „ rozwijaniu kapitału społecznego i aktywności obywatelskiej”.Radny Jarosław Berger zaproponował, aby w najbliższej przyszłości zabezpieczyć w budżecie miasta Łodzi środki na sfinansowanie kampanii informacyjnej mającej na celu zwiększenie udziału mieszkańców w zarządzaniu miastem. Jeśli więc wierzyć internetowej propagandzie władz miasta, łódzki magistrat entuzjastycznie odnosi się do idei bezpośredniego udziału mieszkańców miasta w decydowaniu o jego sprawach, i gotów jest przekazać im niezbędne kompetencje w tym zakresie. To sami mieszkańcy nie garną się do brania odpowiedzialności za swe sprawy, a by ich do tego nakłonić niezbędna będzie finansowana z miejskiej kasy ‘kampania informacyjna.’ Dla każdego, kto choć pobieżnie śledzi wydarzenia w mieście żadna z tych tez nie jest prawdziwa. Jeśli przyjrzeć się działaniom łódzkiego magistratu jasnym staje się, że stanowisko jego urzędników wobec zaangażowania się mieszkańców Łodzi jest zgoła odmienne. Świadczy o tym choćby fakt, że złożony jeszcze w zeszłym roku w Radzie Miejskiej obywatelski projekt uchwały ograniczającej niezbędną ilość podpisów pod zgłaszanymi przez mieszkańców miasta propozycjami uchwał zaginął gdzieś w archiwach magistratu i nic nie wskazuje na to, że w dającym się przewidzieć terminie powróci pod obrady (według obecnie obowiązujących przepisów zgłoszenie obywatelskiego projektu uchwały do Rady Miejskiej wymaga zebrania pod nim 6000 podpisów, znacznie więcej niż w innych miastach porównywalnej wielkości – według projektu obywatelskiego ilość ta miałaby zostać zmniejszona do 1000). Zanim sam projekt został ostatecznie złożony, firmujące go organizacje pozarządowe (m.in Stowarzyszenie „Obywatel”) przeszły prawdziwą drogę przez mękę zmagając się z urzędnikami ratusza, odmawiającymi kilkakrotnie przyjęcia projektu pod wydumanymi powodami. Warto dodać, że społeczna inicjatywa na rzecz organiczenia liczby podpisów pod obywatelskim projektem uchwał nosiła nazwę… Łodzianie decydują, zawłaszczoną właśnie na potrzeby popieranego przez miasto projektu partycypacyjnego. Niewiele lepsze doświadczenia z miejskimi urzędnikami mają uczestnicy tzw. konsultacji społecznych w sprawie kolejnych, monumentalnych inwestycji promowanych przez miejskie władze. Nawet liberalna i z reguły popierająca poczynania ratusza Gazeta Łódzka określiła dwudniowe konsultacje w sprawie budowy Nowego Centrum Łodzi (inwestycja, która całkowicie zmieni charakter wschodniej części śródmieścia Łodzi rugując z niej tysiące jej dotychczasowych mieszkańców) jako propagandową prezentację projektów miasta, podczas której na dyskusje z najbardziej zainteresowanymi stronami nie przewidziano zwyczajnie czasu. Warto dodać, że koszt budowy pierwszej części Nowego Centrum na terenie dawnej elektrociepłowni EC 1 wyniesie grubo ponad 500 milionów złotych – połowę miejskiego budżetu (miasto poniesie ponad 50% kosztów) – i dobrze by było, by przez zainwestowaniem podobnej kwoty miasto, w którym część mieszkańców nie ma wciąż kanalizacji, a na remonty komunalnych kamienic brakuje co roku kilkadziesiąt milionów złotych zapytało swych mieszkańców, czy aby na pewno babiloński projekt Nowego Centrum znajduje się na czele ich listy priorytetów. Podobne zarzuty można postawić konsultacjom społecznym w sprawie budowy kosztujących po kilkaset milionów Atlas Areny i planowanej na Widzewie spalarni śmieci – w tym drugim przypadku odpowiedziom miasta na powstanie komitetu protestacyjnego mieszkańców dzielnicy przeciwko budowie spalarni było zatrudnienie, za kilkaset tysięcy złotych, prywatnej firmy konsultingowej mającej przekonań opornych o korzyściach z budowy zakładu. Oczywiście, obecne władze Łodzi mogą bronić się twierdząc, że wymienione projekty są dziełem poprzedniej ekipy, za które nie ponoszą one odpowiedzialności, jednak tryb konsultacji przed podjęciem decyzji o budowie stadionu miejskiego (wartego ponad 200 milionów złotych – decyzja ogłoszona przed kilkoma dniami) każe wątpić, czy wraz ze zmianą władzy zmieniło się nastawienie ratusza do partycypacji mieszkańców w decydowaniu o kluczowych inwestycjach. Tam, gdzie głos mieszkańców miasta w dotyczących ich sprawach jest zbyt głośny, bo go zignorować magistrat wzywa na pomoc Straż Miejską. Tak było w przypadku konfliktu wokół likwidacji 11 łódzkich szkół podstawowych i średnich, gdy rodzicie uczniów likwidowanych szkół wraz ze wspierającymi ich związkowcami pojawili sie wiosną tego roku na sesji Rady Miejskiej wyłącznie po to, by dowiedzieć się że miejscy radni uznali ich obecność na galerii dla publiczności za nieporządaną. Warto dodać, że przeciwnicy likwidacji szkół zebrali w ciągu kilku tygodni 26 tysięcy podpisów pod obywatelskim projektem uchwały w sprawie ich dalszego funkcjonowania. Skali społecznej mobilizacji nie pomniejsza w żaden sposób fakt, że w kampanię w obronie szkół zaangażowało się łódzkie SLD, szukające dla siebie poparcia wśród uczestników kolejnych społecznych mobilizacji. Czas pokaże, czy z podobnymi protestami spotkają się plany prywatyzacji komunalnych lokali na ulicy Piotrkowskiej, prywatyzacji komunalnych przychodni rejonowych czy likwidacji tramwajowego połączenia ze Zgierzem i Ozorkowem, nad którymi pracują miejskie władze. Skala mobilizacji w obronie łódzkich szkół daje pojęcie o rzeczywistych możliwościach organizacyjnych mieszkańców miasta i ich stosunku do idei partycypacji w decydowaniu o ważnych dla nich sprawach. Jak się okazuje, wbrew oficjalnej linii ratusza Łodzianie są w stanie zmobilizować się i wyrazić swoje zdanie w formie, jaką uznają za stosowną o ile uznają, że decyzja, jaka ma zostać podjęta bezpośrednio ich dotyczy bądź narusza ich interesy. Jeśli zdecydują się działać, nie ograniczają ich ani procedury społecznego udziału w podejmowaniu decyzji narzucone przez przepisu prawa czy uchwały ratusza, ani kompetencje lokalnych władz, do których zgłaszają swe postulaty, ani, jeśli sytuacja tego wymaga, przepisy prawa o zgromadzeniach i sankcje, przewidziane za jego złamanie. Podczas konfrontacji z lokalnymi władzami preferencje polityczne schodzą na dalszy plan – decydujące znaczenie ma stanowisko danej partii czy stronnictwa w konkretnej sprawie i to, w jaki sposób jej polityczne wpływy można wykorzystać w konflikcie. Gdy konfrontacja z władzami się końcy, kończy się też sojusz zaangażowanej w nią grupy z wspierającymi ją partiami. Zaangażowanie w kampanię na rzecz referendum w sprawie odwołania poprzedniego prezydenta miasta Jerzego Kropiwnickiego (Łodzianie mogą, jako nieliczni, pochwalić się tym, że odwołali prezydenta miasta) i wielotysięczne nakłady na kampanię referndalną poniesione przez SLD nie przełożyło się na masowe poparcie dla kandydatów tej partii w wyborach samorządowych, jakie odbyły się wkrótce po referendum. Łodzianie, biorąc udział w referendum odwołali nielubianego prezydenta, lecz ich zainteresowanie wyborami jakie po nim nastąpiły było znikome – frekwencja w drugiej turze wyborów prezydenckich wyniosła 34%. Można się wiec spodziewać, że obecne zaangażowanie lokalnych struktur socjaldemokracji w kolejne protesty społeczne nie przyniesie jej łódzkiemu szefowi, Dariuszowi Jońskiemu, znaczących politycznych korzyści. Ten oględnie mówiąc mało entuzjastyczny stosunek mieszkańców Łodzi do udziału w wyborach (tak ogólnopolskich jak i samorządowych), jak również charakter obywatelskich mobilizacji, których zakres nie ogranicza się do danego szczebla samorządowej administracji nie wróży dobrze nowej inicjatywie Urzędu Miasta w sprawie wprowadzenia namiastek demokracji uczestniczącej w radach osiedli. Łodzianie dość wcześnie zdali sobie sprawę, że udział w głosowaniu nie ma bezpośredniego przełożenia na ważne dla nich sprawy, a bez względu na to, kto akurat zasiada w ratuszu ich sytuacja specjalnie się nie zmienia – przynajmniej tak długo, jak długo zmuszone sytuacją finansową na szczeblu kraju lokalne władze nie próbują wprowadzić w życie skrajnie niekorzystnych dla Łodzian rozwiązań. Trzeba więc wątpić, by w tej sytuacji interesował ich udział w podejmowaniu decyzji na szczeblu rad osiedli czy dzielnic, organów pozbawionych w praktyce kompetencji decyzyjnych w sprawach ważnych z punktu widzenia mieszkańców miasta. Doświadczenia osób, które zasiadały w podobnych organach sprowadzają się do nieustannej frustracji wynikającej z niemożliwości rozwiązania podstawowych problemów własnego osiedla czy ulicy na forum rad, zepchniętych do roli ‘jednostek pomocniczych’ w miejskich strukturach. Z ich marginalnej roli zdają sobie również sprawę tak mieszkańcy Łodzi, jak i innych miast – frekwencja w wyborach do rad osiedli waha się w granicach błędu statystycznego, a samo głosowanie z udziałem kilkudziesięciu osób – na kilka tysięcy uprawnionych – jest smutną parodią lokalnej demokracji. Jak już wspominałem, oddolna, autonomiczna aktywność mieszkańców miasta koncentruje się wokół konkretnych problemów, nie zaś szczebli miejskiej administracji, zaś jedynym kryterium wyboru metod działania jest ich spodziewana skuteczność. W tej sytuacji partycypacja w podejmowaniu decyzji budżetowych na szczeblu rad osiedli może zainteresować Łodzian jedynie tam, gdzie za jej pomocą będą mogli wywierać wpływ na ważne dla siebie sprawy. Znając kompetencje rad osiedlowych należy się spodziewać, że nie będą to przypadki zbyt częste. Informacje o projekcie na profilu FB Rady Miejskiej w Łodzi: http://www.facebook.com/notes/rada-miejska-w-%C5%82odzi/g%C5%82os-%C5%82odzian-si%C4%99-liczy/10150352139168508

Udostępnij tekst

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *