Dlaczego nie warto wydawać książek za wszelką cenę? Jak wolny rynek niszczy kulturę
Fajnie jeśli odnajdziemy w sobie talent pisarski. Fajnie jeśli znajdziemy wydawc, który nie tylko wyda nam książkę, ale nie karze nam jeszcze do niej dopłacić i nawet dostaniemy wynagrodzenie za nasz trud pisania przed komputerem. Wolny rynek zniszczył wiele starych wydawnictw, a tym powstałym po 1989 roku nie pozwolił przetrwać nawet dekady czy więcej lat. Tradycyjne księgarnie upadały jak Polska długa i szeroka, nie mówiąc o bibliotekach głównie na peryferiach. Rola książki spadała do bycia często nośnikiem wartości lub opinii autorów, którzy niekoniecznie zasługują na naszą uwagę. Na ogół są to celebryci, którzy uznali, że jeszcze nie są znani oraz uznani za „wybitnych pisarz”. Mój tekst nie o tym będzie. A o tym, czemu nie warto wydawać książki za wszelką cenę. Czemu? Bo nawet jeśli nasza książka jest ciekawa i faktycznie może stać się bestsellerem na rynku, to może znaleźć jedynie uznanie w wydawnictwach zajmujących się publikowaniem za nasze lub częściowo nasze pieniądze. Ja raz się naciąłem pięć lat temu na pewne wydawnictwo tego typu, szukając spełnienia w roli pisarza. Nie polecam jeśli ktoś nie narzeka na nadmiar gotówki. To znana już od lat forma wydawania self-publishing, która przyszła do nas, a jakże, z zachodu! Na polski język tłumacząc samowydawnictwo. Coś w rodzaju samozatrudnienia na rynku pracy, tylko w wydawniczej formie. Swoją rolę „wydawnictwa” spod znaku self-publishing ogranicza jedynie do wydania technicznie książki, ale promocja spoczywa już na barkach autora. Tu się zaczynają schody. Ponieważ autor nawet mając świetną promocję na portalach społecznościowych nie odniesie takiego sukcesu promocyjnego, jak z większym wydawnictwem. Ma ono szerokie kontakty z mediami i dziennikarzami zajmującymi się profesjonalnie literaturą oraz rynkiem wydawniczym. Niestety bardzo wiele osób próbujących swoich sił w pisaniu daje się nabrać na tą metodę jak przysłowiowa babcia na metodę na wnuczka. Skutek tego może być różny i nie koniecznie przynieść debiutantom pożądany efekt. Na forach internetowych uczestnicy debaty na temat nieuczciwych praktyk wydawców wymieniają się opiniami, które są do siebie bardzo często podobne.
.
„Jakiś czas temu napisałem książkę. Przed zgłoszeniem się do wydawnictw poszperałem troszkę po forach i różnych stronach informacyjnych. W wielu miejscach pojawiała się informacje, że wydawnictwa książkowe oszukują swoich autorów. Jednak nikt nie potrafił wyjaśnić na czym miałoby polegać oszustwo, jedynie żalono się, że nie otrzymano tego, co im wydawnictwa obiecały. Początkowo myślałem, że aby rozgryźć metody oszustw wydawnictw trzeba posiadać wiedzę z zakresu prawa, lub kryminalistyki – no nie wiem. Kiedy jednak zacząłem wysyłać tekst własnej książki – doznałem szoku, że tak łatwo jest rozpracować metody oszustw. Więcej, wydawnictwa nawet nie kryją się z faktem, że zamierzają oszukiwać. Mówią to wprost, tyle, że mało kto potrafi to zrozumieć”.
.
Pisze internauta o nicku piefkej na forum Gazeta.pl z dnia 18 marca 2013 roku. Ten sam internauta zwraca uwagę, że niszowe wydawnictwa również stosują praktyki niezbyt etyczne. Różnica polega na tym, że autor nie musi do niczego dopłacać. Niestety i tu może się też naciąć. Ponieważ małe wydawnictwa to na ogół jedna osoba w paru rolach naraz, skutkiem dla autora może być wstyd a nie popularność. Poza kiepską, szablonową okładką z tandetną grafiką i kiepską korektą. Może się okazać „hitem” dla 300-500 osób! Nieprawdaż, jakie to liczba potencjalnych czytelników?! Moja trzecia książka miała ukazać się nakładem niszowego wydawnictwa, ale współpraca między mną a osobą odpowiedzialną za książki w tym wydawnictwie odbywała się na zasadzie dwóch spotkań oraz e-mailowej korespondencji. Temat książki jest ciekawy, a czas jaki został mi wyznaczony do napisania to raptem cztery miesiące! Zrezygnowałem. Nie dałem rady kontynuować pracy nad książką. Napisałem do wydawcy o mojej rezygnacji. Widać przyjął to do wiadomości, bo nawet się nie zainteresował się powodem, dla którego rezygnuję z dalszego pisania. Takich jak mój przypadków jest wiele. Przez niedoszłych autorów zrzucany na własny „brak talentu”, nie na brak uczciwości ze strony wydawcy. Przed 1989 rokiem państwowe wydawnictwa były dotowane przez Ministerstwo Kultury i Sztuki. Mogły sobie pozwolić na promowanie autorów – debiutantów. Co rusz trafiam na mnóstwo książek wydawanych za PRL-u, których autorzy nie są mi znani, ponieważ zniknęli w morzu popkultury lat dziewięćdziesiątych i następnych dwóch dekad. Oczywiście, że nie jest tak z wydawnictwami niszowymi, że kierują się wyłącznie zyskiem i niskimi kosztami ponoszonymi przy procesie wydawniczym, są też takie mające ochotę dorzucić się do wydawanej książki. Ponieważ uważają, że są godne publikacji przez treść i temat, jaki porusza ich autor lub autorzy. Ja będąc autorem dwóch wydanych książek i niedoszłym trzeciej, mogę powiedzieć jedno. Jestem z nich zadowolony. Nie jest łatwo wydać książkę w kraju, w którym spada czytelnictwo od lat i nikt z tym nic nie robi, a intelekt ludzi kreują w większości media społecznościowe. Wielkie i znane wydawnictwa promują wyłącznie rozpoznawalnych autorów, których publikacje zapewnią wyłącznie sam zysk. Dlaczego więc nie chcą promować mniej znanych lub debiutujących autorów? Bo nie są do tego stworzone. Co daje możliwość do patologizacji rynku wydawniczego w kraju, gdzie można ciąć koszty, oszukiwać na prawo i lewo niczego nieświadomych osób marzących o sławie pisarza. Więc może warto zastanowić się czy warto debiutować jako autor – ofiara nieuczciwych praktyk wydawcy.
.
Robert
robs1980.blogspot.com
robs1980.blogspot.com