Publicystyka Wyróżnione

Wzrost czy cywilizacja?

Wszyscy (oprócz skrajnych wyjątków) mają już świadomość kryzysu, jaki nas czeka w wyniku zmian klimatu. Trąby powietrzne, susze i inne anomalie pogodowe już dotknęły Polskę i świat. Stąd też rok 2019 obfitował w liczne protesty osób domagających się zmian. Pomysły na to są różne: od paneli obywatelskich, po zmiany w sektorze energetycznym ‒ panele fotowoltaiczne lub Elektrownie Jądrowe (EJ). Choć część z tych rzeczy zaczyna być wdrażana, światowe emisje CO2 nadal rosną. W 2018 roku osiągnęły rekordową ilość 37,1 mld ton. Wiąże się to ze światowym wzrostem zużycia energii o prawie 3%. Jak więc z tym walczyć? Odpowiedzią jest idea degrowth, po polsku zwana postwzrostem.
Postwzrost jest bardzo często mylnie kojarzony i równany z prymitywizmem. Jednak w przeciwieństwie do tego drugiego nie zakłada, że mamy wrócić do lepianek. Mówi o tym, że aby się uratować, musimy skończyć ze wzrostem PKB i mierzeniem wszystkiego tą miarą, inaczej cywilizacja upadnie, a z nią i samo PKB. Wybór jest prosty ‒ albo zrobimy to teraz sami, albo klimat zrobi to za nas. Wówczas jednak dojdzie do tego w sposób niekontrolowany. W tak krótkim tekście nie da się opisać całej idei, pokazać, w jaki sposób dzięki postwzrostowi można ograniczyć emisje CO2. Przytoczę więc teraz zaledwie kilka przykładów w najbardziej emisyjnych sektorach.
Energetyka
To właśnie z tego sektora pochodzi najwięcej emisji. Oczywiście głównym problemem jest węgiel. Ale czy tylko? W tym roku w środowisku ekologicznym i obrońców klimatu rozgorzała na nowo dyskusja czym go zastąpić. Oczywiście każda racjonalnie myśląca osoba jest przeciwna wprowadzaniu jako alternatywy gazu, który w stosunku do czarnego złota wcale nie ogranicza emisji w znaczącym stopniu. Dlatego alternatywą są odnawialne źródła energii (dalej OZE) lub atom. Większość środowiska skłania się ku OZE, są też i tacy, którzy uważają (podobnie zresztą jak partia rządząca), że atom jest najlepszym rozwiązaniem. Skąd jednak wziął się atom w energetyce?Początki swojej historii kapitalizm opierał na energii z drewna. Lasy szybko zaczęły znikać, więc zamiast ograniczyć produkcję, kapitaliści znaleźli nowe źródło energii, jakim były paliwa kopalne (węgiel i ropa naftowa), które doprowadziły nas do aktualnego kryzysu. Wiedząc, że węgiel też jest zasobem, który może się wyczerpać, rozpoczęli poszukiwania nowego źródła, które w stabilny sposób umożliwi dalszy wzrost. Pod koniec lat 30. udało się przeprowadzić i opisać rozszczepienie atomu. Dawało to dostęp do energii o olbrzymiej mocy. W konsekwencji rozpoczęto budowę Elektrowni Jądrowych.Tymczasem to właśnie nieustanny wzrost jest głównym problemem energetyki. To przez niego emisja CO2 w ostatnich dwóch latach nieustannie rośnie. Nie będziemy w stanie osiągnąć celu, jakim jest ograniczenie emisji o połowę przez następne 10 lat, dopóki nie ograniczymy zużycia energii. Wprowadzanie atomu podtrzymuje przekonanie, że dalej możemy zużywać więcej prądu, bo nigdy nam go nie zabraknie (co okazało się problematyczne w te wakacje, kiedy w wyniku braku wody do chłodzenia, kilka reaktorów w Niemczech i Francji zostało wyłączonych).W nadchodzących warunkach klimatycznych nie jest to więc właściwe rozwiązanie i żadne źródło energii chłodzone wodą lub ją zużywające nie może być tak traktowane.EJ generują jeszcze dwa problemy (wymieniając tylko te dotyczące dekarbonizacji, bo innych jest o wiele więcej):

• najkrótszy realny czas budowy reaktora to 15 lat, więc zanim zaczną pracować i zastępować węgiel, przekroczymy już rok 2030, który jest pierwszą datą graniczną dla osiągnięcia celu, tj. ograniczenia emisji o 40%

• do 2050 roku mamy mieć, zgodnie z celami określonymi przez naukowców, neutralność klimatyczną (czyli światowo produkować tyle CO2, ile oceany, lasy i gleba będą w stanie pochłonąć); nie spełnimy jednak tych wymogów, korzystając z EJ, których czas budowy razem z czasem eksploatacji wynosi kilkadziesiąt lat, więc nie będzie możliwości wyłączenia ich, a tym samym ograniczenia emisji pochodzącej z produkowanej przez nie energii w 2050 roku.

OZE staje się coraz popularniejsze, jednak bez ograniczenia zużycia energii nigdy nie będzie w stanie zaspokoić potrzeb ludzkości. I tutaj przechodzimy do drugiego sektora.

Redukcja
Za przykład posłuży nam sektor przemysłowy. Możemy w nim ograniczyć zarówno zużycie energii elektrycznej, jak i surowców. Większość produktów, które trafiają do Europy i Polski jest produkowana w Chinach i dostarczana do nas już gotowa lub jako komponenty. Kapitalizm potrzebuje nieustannego wzrostu, więc nie może pozwolić sobie na to, abyśmy używali telefonu lub komputera przez następne 20 lat, ponieważ mamy kupić nowy. Stąd też powszechna jest polityka postarzania produktu, znana również jako „spisek żarówkowy”. Bateria w urządzeniu musi wytrzymać maksymalnie 2 lata, jeśli jednak uda nam się zachować ją dłużej, stracimy możliwość wgrania najnowszych aktualizacji oprogramowania, co zmusi nas do kupna nowego sprzętu. Dzięki temu produkcja na rynku chińskim zwiększyła się w ciągu ostatnich 10 lat ponad dwukrotnie. Gdyby odwrócić ten proces i wrócić do trwałych produktów, które zamiast 2 lat wytrzymają 20 (co jest technologicznie możliwe, patrząc chociażby na stare, nieśmiertelne urządzenia), jesteśmy w stanie w znacznym stopniu ograniczyć emisję. Wydawać się to może błahostką, jednak tylko takie działanie pozwoli nam na spadek emisji do 20% ‒ czyli połowę celu z 2030 roku. Takie rozwiązanie jest jednak nie na rękę producentom, więc nikt nawet nie bierze go pod uwagę.

Autor: Pablo
Nadmiary
Rolnictwo wraz z uprawą ziemi i wylesianiem odpowiada za emisję CO2 „tylko” w ponad 20%, jednak metanu już w 50%. Ktoś powie, że tu nie da się nic uciąć, bo jeść musimy wszyscy, a przecież nie chcemy zabijać połowy ludzkości. Jeśli chodzi o nadmiary, zaproszę was więc najpierw na wycieczkę na tyły pierwszego lepszego supermarketu. Wystarczy podejść do stojącego tam kontenera i zobaczyć ile leży w nim, w przeważającej większości jeszcze dobrego, jedzenia. Szacuje się, że marnujemy aż 1/3 światowej żywności i to tylko dlatego, że właściciele dużych sklepów mają ją gdzieś. Jeśli jeszcze jesteście na wycieczce, zwróćcie uwagę na absurdalne zabezpieczenia tych kontenerów i na fakt, że za zabranie wyrzuconego banana grozi Wam areszt, gdyż w dalszym ciągu jest to kradzież. Możemy tu mówić o tym, że gdyby żywność, którą produkujemy, była inaczej dystrybuowana nie byłoby problemu głodu. Jednak teraz rozmawiamy o emisjach. Z prostej matematyki wychodzi, że 1% produkowanej energii oraz ok. 7% CO2 i ok. 17% metanu emitowanych rocznie trafia do śmietnika. Pamiętajmy też, że w produkcji dzieje się podobnie. Rolnictwo pokazuje jeszcze jeden problem.Tranzyt
To teraz przejdźmy do wnętrza sklepu. Transport odpowiada za 30% zużycia energii i emisję gazów na poziomie 15%. Spójrzmy na półki ‒ ziemniaki z Turcji, cebula z Hiszpanii. Wszystko szczelnie zapakowane w plastik. Czy naprawdę kapitaliści mają tak słabo wykształconych logistyków, że nie są w stanie sprzedawać produktów lokalnie, tylko muszą je przerzucać przez cały kontynent? Jednocześnie, dzięki temu, że są w stanie zaoferować dużo niższe ceny, eliminują lokalnych sprzedawców, którzy handlują produktami z pobliskich wiosek. Ciężko jest mi wyliczyć jakie korzyści dla planety dałoby skończenie z tym procederem, z pewnością jednak znaczne.Samochody
Poza transportem towarowym istnieje jeszcze indywidualny. I to on w 60 % odpowiada za emisję w tym sektorze. Z czego to jednak wynika? Zastanówmy się. Największe korki mamy rano i ok. godz. 15, kiedy ludzie z kamienic i blokowisk jadą do podmiejskich fabryk, a mieszkańcy podmiejskich domków deweloperskich jadą do banków i biurowców w centrum. Wtedy obserwujemy nerwowych kierowców siedzących samotnie w pięcioosobowych samochodach produkujących smog. Zawdzięczamy więc to wszystko organizacji pracy. W XIX wieku małe fabryki i manufaktury znajdowały się w bliskim sąsiedztwie mieszkań pracowników, tak by mogli bez problemu dojść pieszo do pracy. Z czasem międzynarodowi giganci wykupywali mniejsze firmy, w tym te państwowe i spółdzielcze, i koncentrowali produkcję w ogromnych obozach pracy, w specjalnych strefach ekonomicznych. W ten sposób, b y d ojechać d o m iejsca z atrudnienia, n iektórzy p okonują dystans ponad stu kilometrów dziennie w jedną stronę. Decentralizacja miejsc pracy przyniosłaby ulgę pracownikom, którzy nie musieliby spędzać kilku godzin dziennie w podróży oraz w znacznym stopniu ograniczyłaby emisję.
I tutaj pojawia się kolejny problem:
Transport publiczny
Przemysł motoryzacyjny robił wszystko, aby samochody osiągnęły sukces. W niektórych krajach i miastach wykupywał linie tramwajowe i doprowadzał je do bankructwa. W konsekwencji również w Polsce mamy sytuację, w której dotarcie do niektórych wsi i miasteczek transportem publicznym jest bardzo trudne lub niemożliwe, co zmusiło ich mieszkańców do zakupu samochodów. W rezultacie mamy więc coraz więcej samochodów i dróg. Budowane są one często kosztem terenów zielonych, w tym tych cennych przyrodniczo. Dlaczego zamiast nich nie kładzie się nowych linii kolejowych? Wiele z tych, które istniały jeszcze 15 lat temu, zostało zlikwidowanych, nie pozostawiając alternatywy dla samochodów. Transport międzynarodowy, zamiast przerzucić ciężar na kolej, odbywa się w dalszym ciągu na drogach. W aktualnej działalności wielu rządów (w tym polskiego) nie widać nadziei na zmianę w tym zakresie.

Problem ten istnieje też na poziomie miejskim. Władze, zamiast inwestować w tani lub darmowy transport publiczny dostępny dla wszystkich i konkurencyjny dla samochodów, wolą łatać drogi zniszczone przez samochody i budować cały czas nowe miejsca parkingowe. Dopóki ta polityka się nie zmieni, nie wygramy ze zmianami klimatu.

Niektórzy w tym przypadku szukają nadziei w pojazdach elektrycznych. I owszem, mogą być one nadzieją jeśli chodzi o transport publiczny czy samochody służb miejskich. Jednak jeśli wszyscy posiadacze samochodów zmienią je teraz na „elektryka”, to wyprodukujemy takie ilości CO2 do ich produkcji, że wbijemy sobie gwóźdź do trumny. Już nie wspominając, że braknie nam zasobów do produkcji baterii. Jest to znamienne, że tutaj, podobnie jak w przypadku energetyki i każdego innego sektora, zastąpienie jednego przedmiotu innym nie jest możliwe bez znacznego ograniczenia produkcji i co za tym idzie konsumpcji.

Kapitalizm
Ostatnio coraz więcej osób, w tym ekonomistów, zauważa, że postwzrost jest naszą jedyną nadzieją. Jednak część z nich próbuje bronić systemu, twierdząc, że jest możliwe jego przeprowadzenie w ramach kapitalizmu, co jest kłamstwem. Przykłady, które tu wymieniłem, zwłaszcza dotyczące produkcji i rolnictwa, wiążą się automatycznie z ograniczeniem PKB. Przypomnijmy sobie, kiedy ostatnio nastąpił jego spadek ‒ podczas kryzysów gospodarczych i krachów giełdowych. Kapitalizm jest zaprogramowany tak, że kiedy nie ma wzrostu, od razu pojawia się kryzys, w wyniku którego najbardziej cierpią najbiedniejsi. Dlatego właśnie, mimo że koncerny naftowe wiedziały o szkodliwości paliw kopalnych dla planety i ludzi, od 50 lat nic z tym nie zrobiły. Podobnie teraz, pomimo tego, że rozwiązania same się nasuwają, wielkie przedsiębiorstwa i podporządkowane im rządy z nich nie korzystają i nie rezygnują z wydobycia węgla, aby kapitalizm mógł trwać ‒ nawet kiedy nas już nie będzie z powodu zmian klimatu.

Podsumowując
Jak wspomniałem na początku tekstu, nie da się streścić całej idei postwzrostu w jednym artykule. Mam jednak nadzieję, że udało mi się ją pokazać na konkretnych przykładach. Gdyby wprowadzić w życie wszystkie zmiany zawarte w tym tekście, jesteśmy w stanie ograniczyć emisję o potrzebne na ten moment 40%, bez wyłączania prądu w szpitalach i większej zmiany w naszych domach (może z wyjątkiem samochodów). Jesteśmy w stanie to zrobić nawet bez zmiany aktualnego miksu energetycznego i zamykania kopalń. Wprowadzając ten dodatkowy krok, w ciągu kilkunastu lat moglibyśmy osiągnąć wszystkie założone przez naukowców cele klimatyczne. Degrowth jest jedyną nadzieją na ocalenie ludzkości.

Kawka
Artykuł ukazał się w nr 12 „A-taku” (2019)
Udostępnij tekst

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *