Publicystyka Wyróżnione

Epidemia koronawirusa – państwo zrzuca odpowiedzialność na społeczeństwo

Na pewno słyszeliście, że tragiczna sytuacja w związku z epidemią koronawirusa we Włoszech to wina samych mieszkańców tego kraju. Mieli bagatelizować zalecenia i ograniczenia władz. Nieodpowiednie zachowanie z pewnością może i przyczynia się do pogłębienia kryzysu zachorowań. Tak naprawdę jednak tego typu narracja to tylko próba zrzucenia odpowiedzialności za zaistniały stan rzecz na samo społeczeństwo.

Wszystkie rządy i państwa zawsze twierdzą, że chcą dobrze i robią, co mogą. Winne jest niesubordynowane społeczeństwo, bo gdyby ludzie robili, co im się każe, wszystko byłoby w porządku. Powstała zapaść we Włoszech ma jednak swoje źródło w niewydolnym systemie. Jak pisał niedawno dla tygodnika „Polityka” Mateusz Mazzini: „W ostatnich 10 latach zlikwidowano 70 tys. łóżek w publicznych szpitalach. Na co dzień brakuje 8 tys. lekarzy i 35 tys. pielęgniarzy. System opieki medycznej jest na granicy wydolności i bez globalnej epidemii. Teraz, kiedy szpitale i przychodnie szturmowane są przez pacjentów chcących się przebadać, a wielu z tych, którzy cierpią na inne dolegliwości, odsyłanych jest do domów z powodu braku lekarzy i miejsc w poczekalniach, kraj znajduje się na granicy zbiorowej paniki”. Oczywiście jednak dla rządzących Włochami elit narracja o rozbrykanej młodzieży, niemogącej przetrwać bez knajp, jest korzystniejsza. Winnych trzeba poszukać spoza obecnego systemu sprawowania władzy.

Byle do wiosny?

Od samego też początku wybuchu epidemii, kiedy ona jeszcze głównie szalała w granicach Chin, w mediach pojawiały się informacje i spekulacje, że Covid-19 to nic innego jak tylko trochę groźniejsza grypa sezonowa, która w naturalny sposób ustąpi. Twierdził tak na przykład Donald Trump, zakładając, że problem do kwietnia sam się rozwiąże. Prezydent pod koniec stycznia 2020 roku mówił, że Stanom Zjednoczonym nic nie grozi: „Jesteśmy w świetnej formie”. Jeszcze pod koniec lutego utrzymywał, że „ryzyko dla Amerykanów jest bardzo niskie”. Dziennikarze wówczas komentowali, że Trump „chciał uniknąć wzbudzania niepokoju na rynku akcji”. W tym momencie jest już w USA blisko 1800 zarażonych osób, a 41 nie żyje. Liczba zarażeń gwałtownie rośnie i raczej do kwietnia problem nabrzmieje, a nie sam „się rozwiąże”. A giełdy i tak ostro pikują w dół.

Kiedy problem się zaostrza, odpowiedzią państwa na kryzys są zakazy oraz rosnące restrykcje. Jednocześnie, jak twierdzą badający ten problem socjologowie i socjolożki, władze działają stereotypowo z kilku powodów: z obawy przed paniką; z wiary, że ofiary sparaliżowane są strachem; oraz z przekonania o niskim morale społeczeństwa dotkniętego klęską i jednocześnie, że w tych okolicznościach bez pomocy państwa ludzie sobie nie poradzą. W świetle licznych badań rzeczywistość wygląda tymczasem zupełnie inaczej. Jak pisał psycholog społeczny i jeden z lepszych polskich znawców tematu Krzysztof Kaniasty, w obliczu katastrof nie popadamy w masową panikę, a nasza aktywność nie jest ani chaotyczna, ani zdezorganizowana. Co więcej, w takich wypadkach samoorganizacja i pomoc wzajemna ma kluczowe znaczenie dla funkcjonowania społeczeństwa jako całości. Zawodzi zwykle państwo, a nie społeczeństwo.

Władzy nie ma, są ludzie

Nieżyjący już socjolog Wojciech Sitek analizował reakcję władz i społeczeństwa podczas powodzi w 1997 roku, która dotknęła wiele regionów Polski, zwłaszcza Dolny Śląsk. Stwierdził on na podstawie swoich badań we Wrocławiu, że katastrofa ta spowodowała rozkład ładu instytucjonalnego i natychmiastowe, spontaniczne pojawienie się ładu wspólnotowego. Do obrony przed powodzią – pisał – tworzono „rozbudowaną sieć bezpośrednich stosunków interpersonalnych”. Okazało się, że władzy „jako takiej nie ma, są tylko ludzie”. Sitek dowodził, że destrukcja ładu instytucjonalnego nastąpiła błyskawicznie i miała swoje dramatyczne przejawy, kiedy odmawiano ewakuacji czy udaremniano wysadzanie wałów przeciwpowodziowych i przeciwstawiano się wysyłanym w tym celu oddziałom wojska i policji. Z punktu widzenia społeczeństwa działania władz stały się irracjonalne (i często takie były) i je kwestionowano. Faktycznie wielu badaczy i badaczek, analizując sytuację po ustąpieniu powodzi, stwierdzało, że „sprawność władz centralnych, administracji rządowej oraz władz lokalnych na obszarach objętych powodzią w całej Polsce, pozostawiała wiele do życzenia”. „Wiele do życzenia” to eufemizm – instytucje po prostu zawodziły.

Kiedy po powodzi w 1997 roku odbudowywano ład instytucjonalny i władza powracała, z kolei pojawiły się liczne konflikty społeczne. Głównie protestowano przeciwko nierównemu traktowaniu różnych grup społecznych, jeżeli chodzi o redukowanie kosztów powodzi. We Wrocławiu mieszkańcy demonstrowali pod Urzędem Wojewódzkim, żądając od rządu pomocy, którą obiecywał.

Ludzie na co dzień zakładają, że jedną z podstawowych ról państwa jest jego domniemana sprawność w niesieniu pomocy poszkodowanym w wyniku jakiegoś kryzysu czy kataklizmu. Myśli tak i deklaruje w sondażach zdecydowana większość z nas. Tymczasem kiedy przychodzi najgorsze, państwo zawodzi, a społeczeństwo musi „pomóc sobie samo”. Realnie pomoc udzielana sobie nawzajem okazuje się o wiele bardziej wartościowa (także w przeliczeniu na pieniądze) od tego, co jest nam w stanie dać rząd.

Społeczna strategia przetrwania

W obecnej sytuacji mamy podobny problem. Sytuacja jest poważna. Nie kierujmy się tylko danymi, że zmarło na świecie na ten moment 5 tys. i zakażonych jest 140 tys. osób. To jest czubek góry lodowej. Po pierwsze, poddanych kwarantannie i poddanych obserwacji w szpitalach jest wielokrotnie więcej. Po drugie, są to tylko przypadki potwierdzone laboratoryjnie. Jak ktoś umrze na zapalenie płuc, to zmarłemu już testów na koronawirusa się nie robi. W 2009–2010 r. podczas pandemii „świńskiej grypy” potwierdzonych laboratoryjnie przypadków śmierci było ok. 18,5 tys. Realnie okazało się, że było to od 200 do nawet 500 tys. osób zmarłych (zależy od szacunków). Krótko mówiąc, liczby dotyczące koronawirusa trzeba pomnożyć przynajmniej przez 10. Po trzecie – siada gospodarka. Ofiar kryzysu ekonomicznego może być niebawem więcej niż epidemii.

Na razie rządy zakładają, że lekarstwem jest „unieruchomienie nas w domach”. Czytamy, że we Włoszech grozi 21 lat więzienia za złamanie kwarantanny, jeżeli udowodni się, że spowodowało to śmierć innej osoby. Będzie się odpowiadało jak za morderstwo. (Ciekawe, czy głowę dadzą ci odpowiedzialni za stan służby zdrowia w tym kraju). Tylko czy ten „bezruch” system wytrzyma, kiedy ma on trwać kilka tygodni, może miesięcy? Ile osób umrze bez naszej spontanicznej, oddolnej pomocy: bezdomnych, samotnych i pozbawionych opieki? Państwo i politycy prężą muskuły, ale za chwilę z tego balona zejdzie powietrze. I co dalej? Musimy mieć swoje własne społeczne sztaby kryzysowe i strategie przetrwania.

Jarosław Urbański

www.rozbrat.org
Udostępnij tekst

2 komentarze do “Epidemia koronawirusa – państwo zrzuca odpowiedzialność na społeczeństwo

  • tekst calkiem dobry, szkoda tylko, ze wchodzac na strone FA mozna odniesc wrazenie, ze ostatnio nawet anarchisci mowia tylko o koronawirusie. swiat ma wiele powaznych problemow, nie zajmujmy sie tylko tym jednym.

    Odpowiedz
  • Bo koronawirus ładnie łączy wszystkie te problemy ( nie od dziś się nimi zajmujemy).
    Mamy nadzieje że z tych tekstów ( a przede wszystkim aktywności ) właśnie to wynika po wczytaniu.

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *