@-TAK Publicystyka

Wykluczająca moc technologii

Postęp technologiczny zawsze obiecuje zniesienie nierówności. Tak miało być w XIX w., kiedy na dobre rozkręciła się rewolucja przemysłowa. Jednak zamiast powszechnego dostatku, świat fabryk i kominów przyniósł szesnastogodzinny dzień pracy i brak jakichkolwiek zabezpieczeń socjalnych. Obecnie wielkie nadzieje wiąże się z rozwojem Internetu i sztucznej inteligencji. Czy czeka nas kolejne rozczarowanie?

Krzysztof Wasilewski

Technologia nigdy nie jest neutralna. Jak pisał Neil Postman w swojej słynnej książce pt. Technopol. Triumf techniki nad kulturą, „w każdym narzędziu tkwią pewne założenia ideologiczne, pewna predyspozycja do konstruowania świata takiego raczej niż innego, cenienia jednej rzeczy bardziej niż innej, wzmacniania jednego znaczenia, jednej zdolności, jednej postawy bardziej niż innej”. Musimy przecież pamiętać, że obok zmian ekonomicznych, które przynosi rozwój technologiczny, modyfikacji ulegają również nasze wyobrażenia i sposób postrzegania rzeczywistości, co z kolei wpływa na to, jak interpretujemy otaczający nas świat.

Autor: Pablo

Historia postępu dowodzi, że nowe wynalazki rzadko prowadzą do rewolucyjnych zmian w stosunkach społecznych. Wręcz przeciwnie – przeważnie cementują już istniejące podziały. Przykład? Robert Moses – urbanista, któremu Nowy Jork zawdzięcza swój współczesny kształt, szczególnie w obszarze dróg i obwodnic – projektował arterie komunikacyjne, uwzględniając potrzeby wyłącznie przemysłu motoryzacyjnego nastawionego na indywidualnego użytkownika. W konsekwencji nisko postawione wiadukty uniemożliwiały przejazd autobusom, co automatycznie wykluczało z grona użytkowników nowych dróg mniej zamożnych mieszkańców podróżujących transportem publicznym, w tym w szczególności czarnoskórych nowojorczyków. Architektura odgradzająca bogate dzielnice od biedoty stała się symbolem wykluczającej roli technologii pierwszej połowy XX w.

Podobnie, choć ze zdecydowanie większą siłą, działa współczesna rewolucja cyfrowa. Wbrew wcześniejszym zapewnieniom o nadejściu nowej, lepszej ery w życiu człowieka, Internet oraz wszelkie związane z nim technologie nie tylko umocniły władzę wąskiej elity, ale wręcz zdegradowały pozostałą część ludzkości do roli bezwolnej masy. Jej jedynym zadaniem jest dostarczanie korporacjom danych, którymi karmi się coraz lepsze algorytmy. Już w 1968 r., a więc u progu cyfrowego boomu, Erich Fromm zauważał, że „człowiek poczyna jawić się jako niewiele znaczący element totalnej maszyny, właściwie odżywiany i zabawiany, lecz bierny i bez życia, pozbawiony niemal uczuć”. Z perspektywy półwiecza możemy przyznać niemieckiemu filozofowi rację.

Google, Facebook czy Amazon, które symbolizują współczesną rewolucję technologiczną, chętnie podkreślają swoje przywiązanie do kwestii równości. „Nie bądź zły” („Don’t be evil”) – to hasło przewodnie, z którym Google zdobywało pozycję lidera cyberprzestrzeni od początku XXI w. Dwa lata temu zniknęło ono z korporacyjnego kodeksu postępowania. Trudno określić, w jakim stopniu wynikało to ze świadomej polityki władz firmy, jak bardzo zaś ze zwykłego gapiostwa. Nie sposób jednak nie odbierać tego faktu jako symbolu końca pewnego złudzenia. Złudzenia co do natury internetowych gigantów. Po doniesieniach Edwarda Snowdena doskonale wiemy, że firmy z Doliny Krzemowej blisko współpracują z amerykańskimi służbami, którym systematycznie przekazują informacje o swoich użytkownikach. To tyle, jeśli chodzi o równość w cyfrowym świecie.

Wykluczającej mocy nowoczesnych technologii jako jedne z pierwszych doświadczyły kobiety. Dziś mało kto zdaje sobie sprawę, że tworzący się od lat 40. XX w. przemysł komputerowy w dużej części opierał się na pracy informatyczek i matematyczek. To kobiety wykonywały skomplikowane obliczenia, najpierw na potrzeby amerykańskiego wojska, a po zakończeniu drugiej wojny światowej także dla sektora prywatnego. Jeśli zaś przypomnimy sobie dorobek Ady Lovelace (1815–1852), na czele ze stworzeniem pierwszego algorytmu na maszynę liczącą, śmiało można uznać współczesną informatykę za dyscyplinę stworzoną przez kobiety.

Co zatem spowodowało, że przemysł informatyczny został zdominowany przez mężczyzn? Jak wskazuje Emily Chang w swojej doskonałej książce pt. Brotopia. Kobiety a Dolina Krzemowa, wyrugowanie kobiet miało systematyczny charakter i wiązało się m.in. ze wzrostem prestiżu – oraz dochodów – branży komputerowej. Od lat 60. XX w. podczas rekrutacji pracowników firmy posługiwały się specjalnym testem kompetencji, opracowanym „naukowo” i wprost preferującym mężczyzn. Powszechnie uważano, że dobry informatyk nie tylko musi mieć matematyczną wiedzę, ale także wykazywać się pewnymi konkretnymi cechami społecznymi. Jeśli ktoś oglądał – przełomową dla postrzegania kultury „nerdów” – komedię z 1984 r. pt. Zemsta frajerów, ten wie, jakie cechy miano na myśli. Zdaniem autorów testu, kobiety nie pasowały do wzoru idealnego pracownika sektora IT, chociaż talentem i pracowitością nie odbiegały od mężczyzn. Skutki tego odczuwamy do tej pory.

„Siła tych stereotypów była dominująca – pisze Chang. – W ciągu kolejnej dekady nauczyciele, rodzice i dzieci zostali przekonani, że komputery są rzeczywiście męską sprawą. I do tych poglądów dopasowali swoje postępowanie. Kiedy w latach osiemdziesiątych komputery zaczęły pojawiać się w domach, rodzice zazwyczaj stawiali je w pokojach swoich synów wśród innych »chłopięcych zabawek«, takich jak ciężarówki i pociągi”. Obecnie w USA pośród wszystkich pracowników technicznych w branży komputerowej kobiety stanowią zdecydowaną mniejszość. Odsetek techniczek i informatyczek zatrudnionych przez Google to 17%, przez Facebook 15%, a przez Twitter niespełna 10%.

Jeszcze gorzej w przemyśle komputerowym odnajdują się przedstawiciele mniejszości etnicznych. Z wyjątkiem rzecz jasna Azjatów, których rekrutacyjne testy – bazujące na stereotypowych wyobrażeniach – uważają za szczególnie predestynowanych do pracy w Dolinie Krzemowej. Według dostępnych danych w Stanach Zjednoczonych każdego roku studia informatyczne i matematyczne kończy więcej czarnoskórych i Latynosów, niż jest wolnych miejsc pracy w branży. Innymi słowy, tłumaczenia pracodawców, że wśród przedstawicieli tych grup etnicznych nie ma zainteresowania zawodami technicznymi, można włożyć między bajki. Jednak w 2016 r., mimo rosnącej liczby osób z dyplomem, zaledwie 3% stanowisk technicznych w Google, Microsofcie, Facebooku i Twitterze zajmowali Latynosi. W przypadku czarnoskórych był to 1%.

Nie trzeba nikogo przekonywać, że z obecnego rozwoju korzystają przede wszystkim bogaci. Większość surowców potrzebnych do budowy podzespołów komputerowych wydobywana jest w Afryce, przeważnie w warunkach urągających człowieczeństwu. W grudniu 2019 r. w Waszyngtonie rozpoczął się proces przeciwko największym korporacjom z Doliny Krzemowej: Apple, Google, Dell, Microsoft i Tesla. Cyfrowi giganci są oskarżeni m.in. o łamanie praw człowieka, zmuszanie dzieci do niewolniczej pracy i dewastację środowiska, do których ma dochodzić przy wydobywaniu kobaltu (potrzebnego głównie do produkcji baterii litowo-jonowych) w Demokratycznej Republice Konga (DRK). Chociaż w tym afrykańskim kraju znajduje się ok. 60% światowych zasobów tego pierwiastka, mieszkańcy DRK pozostają wykluczeni z owoców swojej ciężkiej pracy w kopalniach. Ta jest wyceniana przez Apple czy Dell na mniej niż 2 dolary dziennie.

Na mniejszą skalę z wykluczeniem cyfrowym mamy do czynienia w Polsce. Nasz kraj nadal znajduje się na peryferiach światowej rewolucji technologicznej, czemu nie jest w stanie zaradzić tworzenie kolejnych montowni podzespołów. Dobry przykład stanowi tutaj Amazon, którego centra dystrybucyjne ulokowano pod Poznaniem i Szczecinem. Jak podkreślają przedstawiciele związków zawodowych, wynagrodzenia polskich pracowników są trzykrotnie niższe niż osób na tych samych stanowiskach zatrudnionych w magazynach w Niemczech. Do tego dochodzą wyśrubowane normy, kilkukrotnie już kwestionowane przez Państwową Inspekcję Pracy. Pomimo tego, że Amazon zatrudnia nad Wisłą ok. 14 tys. osób, Polacy wciąż pozostają wykluczeni z jego usług. Jedynym ustępstwem firmy Jeffa Bezosa jest udostępnienie części niemieckiej wersji serwisu w języku polskim.

Lista wykluczonych z postępu technologicznego jest o wiele dłuższa niż lista jego beneficjentów. Do tego drugiego grona z pewnością można zaliczyć elity biznesowe i polityczne. Cyfrowi giganci korzystają z niemal nieograniczonych praw i przywilejów, jakich mogą im pozazdrościć przedstawiciele tradycyjnych gałęzi przemysłu. Monetyzacja informacji i ludzkich zachowań, w połączeniu z automatyzacją miejsc pracy, daje ogromne dochody przy minimalizacji kosztów. Rządzący przymykają oko na to wszystko, gdyż sami korzystają z dobrodziejstw technologii. W ostatnim numerze „A-taku” (nr 12, 2019) pisałem o protestach w Hongkongu i kontrolującej mocy sztucznej inteligencji i Internetu. W świecie, w którym każdego można rozpoznać i odpowiednio ukarać, niewielu odważy się sprzeciwić państwowej machinie.

Los chińskich protestujących przypomina, że wykorzystanie komputerów do kontroli społeczeństwa nie jest współczesnym wynaturzeniem Internetu, lecz stanowi jego nieodłączną cechę. Kiedy na początku lat 60. XX w. amerykańska rządowa agencja ARPA (Advanced Research Projects Agency) rozpoczęła prace nad usieciowieniem komputerów, podstawowym celem było zbudowanie krajowej kartoteki działaczy ruchu praw obywatelskich i innych grup uznanych przez rząd za „niepewne”. Tak powstał ARPANET, protoplasta obecnego Internetu.

Trudno zatem o optymizm. Pamiętajmy jednak, że kierunek rozwoju i sposób wykorzystania nowych technologii nigdy nie jest do końca ustalony. Czy projektując pod koniec XIX w. maszyny liczące i karty perforowane, Herman Hollerith mógł przewidzieć, że kilkadziesiąt lat później posłużą one nazistom do eksterminacji Żydów? Wykorzystanie sprzętu IBM przez Trzecią Rzeszę to jeden z przykładów pokazujących, jak utopijna wizja towarzysząca powstawaniu wynalazków może łatwo posłużyć do realizacji dystopijnego świata antyspołecznych ideologii. Ostatecznie najważniejszym czynnikiem nadającym kształt postępowi technologicznemu pozostaje sam człowiek. Ze wszystkimi tego konsekwencjami.

Artykuł ukazał się w nr 13 „A-taku” (2020).

 

Udostępnij tekst

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *