@-TAK Publicystyka Wyróżnione

Niedokończona emancypacja. Obecny kryzys praw kobiet jako pokłosie (post)transformacyjnych kompromisów

Fanatyczne dążenie do ograniczenia praw kobiet to efekt niepełnej zmiany społecznej po 1989 roku, w której postulaty feministyczne zostały zgrabnie zamiecione pod dywan. Współczesna prawica uznała, że czas pandemii to świetna okazja do wzmocnienia patriarchalnego porządku i przypomnienia kobietom, gdzie ich miejsce.

Magda Borysławska, Izabela Wnorowska

Cofnijmy się w czasie do początku lockdownu w Polsce. W połowie kwietnia, gdy uwaga reszty świata skupiona była na walce z koronawirusem, w programie obrad sejmu znalazło się czytanie ustawy „Zatrzymaj aborcję”. Kaja Godek grzmiała z mównicy: „Aborcja to pandemia o wiele gorsza niż koronawirus”, a Polki pozbawione możliwości wyjścia na ulicę i zaprotestowania w tradycyjnej formie, śledziły w domowym zaciszu, jak projekt zostaje skierowany do dalszych prac w komisjach. Nie pomogły liczne protesty kontynuujące tradycję wielkiego Czarnego Protestu z 2016 r. Całkowity zakaz aborcji powoli staje się realnym zagrożeniem.

W maju pro-liferzy zrobili kolejny krok w kierunku ograniczenia praw reprodukcyjnych. Tym razem przedmiotem dyskusji sejmowej stała się klauzula sumienia. PiS wykreślił z ustawy zapis o obowiązku wskazania przez lekarza, który odmawia wykonania aborcji, innego podmiotu, który zrealizuje świadczenie. Obowiązek ten miał zostać przerzucony na pacjentkę. W praktyce oznaczałoby to utrudniony dostęp do przerywania ciąży nawet wtedy, gdy jest ono legalne w świetle prawa. Mimo że – jak wynika z raportu Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny „Piekło kobiet trwa. Historie współczesne” – zaledwie kilka procent aborcji w Polsce to zabiegi wykonywane legalnie, zapał prawicy w tym względzie nie słabnie od lat. Wygląda na to, że w tym sporze nie chodzi wcale o zmniejszenie liczby przerywanych ciąż, ale o symboliczne uprawomocnienie kontroli społecznej nad kobietami w kluczowej sferze ich życia.

W dyskusji publicznej padały głosy, że te antykobiece akcenty to tylko elementy kampanii; ukłon w stronę skrajnie prawicowego elektoratu. Tymczasem w lipcu, zaraz po drugiej turze wyborów prezydenckich, wybuchła dyskusja o odrzuceniu konwencji stambulskiej. Dokument mający przeciwdziałać przemocy domowej został okrzyknięty na prawicy „ideologicznym koniem trojańskim”, „neomarksistowskim manifestem” i, tradycyjnie już, „zagrożeniem dla polskiej rodziny”.

Co poszło w Polsce nie tak, że pomysły zakazu aborcji i legalizacji przemocy w rodzinie brane są na poważnie? Dlaczego zamiast zbliżać się do europejskich standardów praw człowieka robimy krok w tył? Przyglądając się (post)transformacyjnym przemianom polskiego społeczeństwa nie sposób przeoczyć związku obecnego kryzysu praw kobiet z wieloletnim ignorowaniem postulatów drugiej fali feminizmu i rewolucji seksualnej, które zostały zahamowane przez Żelazną Kurtynę.

Antykobiece oblicze transformacji

Ignorowanie praw kobiet ma w Polsce dość długą tradycję. Upadek żelaznej kurtyny, transformacja ustrojowa, a nawet rewolucja seksualna, datowana w Polsce, podobnie jak w pozostałych państwach byłego bloku wschodniego, na przełom lat 80. i 90. XX wieku, nie przyniosły w tym obszarze pozytywnych zmian. Paradoksalnie pęd ku neoliberalnej nowoczesności i wyzwoleniu seksualnemu wywołał tendencję regresywną. Z perspektywy czasu wyraźnie widać, że zbieżność czasowa transformacji ustrojowej z tzw. rewolucją seksualną to nie jedyny ich wspólny mianownik. Ewolucja myślenia o seksie i kiełkujący system wolnorynkowy zazębiały się ze sobą, zmierzając w kierunku podtrzymania męskocentrycznej wizji porządku społecznego.

Transformacja zakładała, rzecz jasna, adaptację do nowych reguł funkcjonowania gospodarki, ale oprócz tego miała umożliwić zbudowanie sprawiedliwego systemu opartego na równości i solidarności społecznej. Tymczasem wprowadzanie nowego ładu i związane z nim zmiany mentalności podryfowały w kierunku ślepej fascynacji zachodnim kapitalizmem. Tym, co sprawiło, że tak łatwo ulegliśmy urokowi neoliberalizmu, była rzeczywistość, która zapewnia warunki do „robienia pieniędzy” i w której wreszcie wszystko można kupić. Szybko okazało się jednak, że nie wszystko i nie każdy. (Samo)wolny rynek nie szedł w parze z powszechnym dobrobytem. Pogłębił nierówności występujące nie tylko między klasami, ale też między płciami.

Przeorganizowanie przestrzeni polityczno-gospodarczej odbyło się za plecami kobiet. Między rokiem 1989 a 2001 średni procentowy udział posłanek w składzie Sejmu RP wyniósł smutne 13%. Już od momentu pierwszych drgnięć w ruchu solidarnościowym zapoczątkowanym w latach 80. kwestia równości płci nie należała do spraw priorytetowych. Sylwia Chutnik w artykule pt. „Transformers, czyli przemiany w Polsce po 1989 roku w oczach trzydziestolatki” przywołuje slogan wymalowany w tamtym czasie na murach Stoczni Gdańskiej: „Kobiety, nie przeszkadzajcie nam, my walczymy o Polskę”, sugerujący gdzie można sobie wsadzić feministyczne dyrdymały.

Wśród skutecznie zignorowanych dyrdymałów wymienić można zrównanie płac, opłacanie prac domowych, możliwość opieki nad dzieckiem poza domem, dostęp do antykoncepcji i edukacji seksualnej, a także aborcję na żądanie. Wsparcie państwa w postaci finansowania żłobków i przedszkoli czy zapewnienia miejsca pracy po urlopie macierzyńskim, uchodzące w PRL-u za oczywistość, nagle zniknęło. Kurczący się sektor publiczny, w szczególności cięcia w edukacji i służbie zdrowia, doprowadziły do feminizacji ubóstwa. Bezrefleksyjna prywatyzacja i zamykanie zakładów pracy w połączeniu z nieefektywną polityką rodzinną i dyskryminacją ekonomiczną kobiet sprawiły, że przyjęcie przez nie tradycyjnej roli Matki-Polki wraz z całym ciężarem prac reprodukcyjnych wydawało się najbardziej pragmatycznym rozwiązaniem. Emancypację płci trzeba było odpuścić na rzecz PKB. Tym sposobem neoliberalny system przełożył się na osobiste formy uciemiężenia.

Fiasko rewolucji seksualnej

W tym samym czasie, jak twierdzą niektórzy, działa się w Polsce rewolucja seksualna. Podejście do seksualności, podobnie jak do budowania kapitalizmu, chcieliśmy mieć takie, jak na Zachodzie. Łatwa dostępność pornografii, usług seksualnych, sex shopów czy rozrośnięty rynek matrymonialny to rzeczy, które udało nam się podpatrzeć w pierwszej kolejności. Obracający się wokół nich program rewolucji seksualnej brzmiał atrakcyjnie i przyjemnie, także z uprzywilejowanego męskiego punktu widzenia. Nie był jednak w stanie rozkruszyć patriarchalnych matryc determinujących potoczne, nierzadko podszyte mizoginią, myślenie o seksie. Większa niż dotychczas swoboda obyczajowa (post)transformacyjnej rzeczywistości została szybko przekuta, wedle logiki wolnorynkowej, w dobro, które daje się zmonetyzować. Przekazy masowe znormalizowały nagość, oswoiły seksizm i próbowały przy użyciu kobiecych ciał sprzedawać nam wszystko to, co jeszcze niedawno można było dostać tylko na Zachodzie. Czystość i skromność nadal były kulturowymi wymogami stawianymi kobietom, ale istotnymi tylko wówczas, gdy czekały one z seksem do ślubu, ale już nie wtedy, gdy eksponowano ich ciała w reklamach usług hydraulicznych. Rosnącej widzialności i dostępności seksu nie towarzyszyło jakiekolwiek urefleksyjnienie.

Rozluźnienie opresyjnych norm społecznych, swoboda ekspresji seksualnej, rzetelna wiedza na temat antykoncepcji i chorób przenoszonych droga płciową, świadome i dobrowolne rodzicielstwo to wartości, o które kobiety chciały walczyć ramię w ramię z mężczyznami. Ruch wyzwolenia kobiet zachęcał je, aby zrewidowały życie uczuciowe, związki rodzinne, erotyczne i stosunek wobec pracy, a także by negocjowały autonomiczną tożsamość tak, aby nie ograniczała się ona do roli kojarzonej z obowiązkami domowymi. Po drodze przeoczono jednak moment włączenia myśli feministycznej do mainstreamu i zaaplikowania jej założeń jako rozwiązań systemowych. Pokraczność polskich zdobyczy rewolucyjnych odsłania chociażby rok 1993 i zaostrzenie prawa aborcyjnego, opacznie określane „kompromisem aborcyjnym”, które teraz, po prawie 30 latach, próbuje się jeszcze mocniej zradykalizować.

Seksualność oczami Kościoła

Najbardziej znaczącym przeciwnikiem praw kobiet, a zarazem kulą u nogi rewolucji seksualnej w Polsce, był Kościół Katolicki. Nie sposób zanegować jego roli w podnoszeniu morale w PRL-owskiej Polsce i wspieraniu uniezależnienia się spod wpływów radzieckich. Wkład w upadek „komunizmu” to sukces polityczny, na którym zbudował swoją pozycję. Jednak po 1989 roku Kościół nagle stracił w pewnym sensie rację bytu: misja przebudowy kraju została spełniona. Opcje były dwie: albo się wycofujemy, albo znajdujemy kolejną misję, która zajmie nas na lata. A że nawet (a może przede wszystkim) Kościół wie, że seks jest tematem o dużym potencjale marketingowym, uznano, że należy zacząć zaglądać Polakom, a zwłaszcza Polkom, do łóżek. Nowa misja rozpoczęła się wraz z żarliwym zaangażowaniem w forsowanie ustawy zaostrzającej prawo aborcyjne w 1993 r.

Tradycyjno-katolickie postrzeganie kobiet przez pryzmat czystości uchodzącej za największą cnotę nakazuje chronić je przed lubieżnością, rozpustą i grzesznym nieokiełznaniem. Wątek rozwiązłości wkrada się także do kontekstów takich, jak szacunek do siebie i swojego ciała, które z definicji powinny mieć wydźwięk pozytywny. Tymczasem w przypadku wielu kobiet i dziewczyn szacunek do siebie realizuje się przez zakaz. Szanować się to: nie iść do łóżka z kim popadnie, być porządną, zachowywać się tak, jak przystoi płci pięknej. Kobieca seksualność rzadko przedstawiana jest jako coś dobrego i uszczęśliwiającego. Znacznie częściej bywa kojarzona z zepsuciem, wstydem lub jest traktowana nie do końca serio. Każdy akt ekspresji seksualnej w wykonaniu kobiety pociąga za sobą ryzyko przypięcia etykiety „łatwej”, „nieskromnej”, „puszczalskiej”, dlatego lepiej o swojej seksualności głośno nie mówić. Lepiej udawać, że jej po prostu nie ma. Podtrzymywanie takiego antykobiecego rodzaju moralności uruchamia autocenzurę i powoduje, że prawo kobiet do swobodnego wyrażania potrzeb i osiągania satysfakcji seksualnej zostaje zepchnięte na margines.

Efekt jest taki, że w przypadku kobiecej seksualności na pierwszy plan wysuwana jest funkcja reprodukcyjna. Zgodnie z mainstreamowym, prawicowym dyskursem prawo do uprawiania seksu mają tylko te kobiety, które gotowe są zajść w ciążę i zostać matkami. Seks ma pociągać za sobą konkretne konsekwencje, które powinny ponosić przede wszystkim (a czasem wyłącznie) kobiety. Od mężczyzn nie oczekuje się, że każdy akt seksualnej przyjemności będą rozważali w kwestiach ponoszenia odpowiedzialności za swoje, czasem przecież czysto hedonistyczne, decyzje.

Autor: Piotr Burzyński, ilustracja pt. “Polaki” według autora: “To kalki typowych polskich Januszy, kłótliwych i zacietrzewionych pieniaczy z klatki obok, umysłowych stadionowych troglodytów z brechami w ręku i zawodowych pospolitych rębajłów z organizacji faszyzujących”.

Rola matki a rola kobiety

Jednym z istotnych postulatów drugiej fali feminizmu było nadanie kobietom większej suwerenności w wyborze ról odgrywanych w społeczeństwie. Nastąpiło powolne oddzielenie roli kobiety jako pełnoprawnej uczestniczki życia społecznego od roli matki, a więc ról postrzeganych do tej pory jako komplementarne. Zaczęto postrzegać kobiety nie tylko przez pryzmat wypełniania ról pobocznych mężczyznom (matki, żony, siostry itd.), dając tym samym przepustkę do autonomicznego spełniania się w różnych rolach społecznych. Bycie matką przestało być uważane za ich nadrzędne życiowe powołanie. W Polsce przemiany te zostały skutecznie zahamowane przez Kościół Katolicki i forsowaną przez niego wizję Matki-Polki. Wynikający z burzliwej i smutnej historii państwa polskiego głęboki patriotyzm był doskonałym pretekstem do zrzucenia na kobiety zadania rodzenia i wychowywania kolejnych pokoleń patriotycznych Polek i Polaków. Ścisły związek między dbaniem o przyrost naturalny obywateli nowej RP a wolą boską znalazł odzwierciedlenie w hamowaniu prawa do samostanowienia kobiet i szacunku okazywanym przede wszystkim za wpisywanie się w tradycyjny, katolicki wizerunek Matki-Polki. Powszechne prawo kobiet do samostanowienia wywoływało przerażenie i wizję chaosu, bo niosło ze sobą nieuchronną zmianę oczywistej w dotychczas hierarchii płci. Ta z kolei jest kluczowa dla sposobu, w jaki reprodukuje się kultura i tradycja wraz ze wszystkimi mechanizmami opresji. Nic dziwnego, że taka interpretacja obecności kobiety w świadomości społecznej zaowocowała tak silnym sprzeciwem wobec prawa do aborcji – która oznaczałaby wówczas całkowite zanegowanie nie tylko społecznej użyteczności kobiety, ale także powołania nadanego jej przez Boga.

Aborcja – feministyczna fanaberia

Okazuje się więc, że wrogość wobec prawa do aborcji w Polsce może wynikać między innymi ze zignorowania feministycznych postulatów po transformacji ustrojowej oraz z głęboko zakorzenionej w polskim społeczeństwie etyki katolickiej i znaczącej roli Kościoła, która umocniła się jeszcze bardziej na fali przełomu w 1989 r. Można założyć, że powszechny dostęp do aborcji (na który się nie zanosi) nie wpłynąłby znacząco na liczbę wykonywanych zabiegów. Z pewnością jednak mógłby zachwiać patriarchalnym porządkiem, podobnie jak pozostałe postulaty ruchu wyzwolenia kobiet.

Dziwnym trafem to nie dziki kapitalizm, a „wojujące” ruchy feministyczne kojarzone są dzisiaj w kręgach konserwatywnych z „zachodnią zgnilizną”. W kontrze do niej stoi tradycyjna, wciąż jeszcze aktualna figura Matki-Polki, pokornie niosącej swój krzyż. Dopóki w myśleniu głównonurtowym feminizm będzie funkcjonował jedynie jako „to krępujące słowo na F”, dopóty będziemy świadkami nawracających dyskusji o zakazie aborcji, a kontrola nad sferą seksualną i reprodukcyjną pozostanie jedną z feministycznych fanaberii, a nie prawem człowieka.

Artykuł ukazał się w nr 14 „A-taku” (listopad 2020) – pdf tu: http://www.akcja.type.pl/wp-content/uploads/2020/11/atak14_fin.pdf
Wspieraj fundusz propagujący anarchizm i wydawanie „A-taku” (np. poprzez dotację, zamówienie plakatów itp.). Kontakt: akoordynacja@op.pl
Udostępnij tekst

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *