Czarny sztandar RSA [z historii polskiego anarchizmu]
Rozmowa z Januszem „Janym” Waluszko (ur. 27.07.1962). W opozycję antykomunistyczną był zaangażowany od 1978 r. W kolejnych latach inicjował powstanie Ruchu Społeczeństwa Alternatywnego (’83), Międzymiastówki Anarchistycznej (’88) i Federacji Anarchistycznej (’89). Zatrzymywany, karany i rozpracowywany zarówno przez władze oraz służby PRL-u, jak i III RP. Redaktor lub współpracownik wielu pism anarchistycznych i alternatywnych (m.in. „Homek”, „A Cappella”, „Mać Pariadka”, „La Bestia”) oraz autor i współautor książek (m.in. „Sarmacja”, „Moje Miasto”, „Bez atomu w naszym domu”). Bibliotekarz, historyk, pasjonat architektury. Przez wiele lat zwany „papieżem anarchizmu”.
Jako młody aktywista dość szybko odczułeś, że represje za poglądy są w PRL-u na porządku dziennym. Dlaczego wyrzucono cię ze studiów?
Jany: W 1981 roku zacząłem studia na Wydziale Prawa Uniwersytetu Gdańskiego, choć tak naprawdę studiowałem niewiele (strajki przed i po 13 grudnia 1981, rozwiązanie uczelni etc.). W czerwcu 1982 zwinęli mnie podczas akcji ulotkowej w półrocznicę stany wojennego i do października siedziałem w komendzie milicji i w Areszcie Śledczym w Gdańsku, potem w szpitalu w Starogardzie. Pamiętam, że podczas odsiadki, wszedł do mnie na widzenie Marek Wałuszko, pokazał dowód i powiedział, że chce się widzieć z bratem. No i oni go wpuścili, a jak zapytali dlaczego w dowodzie jest Wałuszko, a nie Waluszko, to odpowiedział: „Bo się chyba w urzędzie pomylili”. Goście kupili ten idiotyzm. To pokazuje, jak funkcjonowaliśmy w takich sytuacjach. A jak wyszedłem, to dostałem od uczelni propozycję nie do odrzucenia…
Jak to przebiegało i czy tego typu prześladowanie było wówczas powszechną metodą?
Jany: Możesz odejść sam lub zwolnią cię dyscyplinarnie, co w drugim przypadku nawet dziś byłoby trefne, a co dopiero za PRL-u przy jednym jedynym pracodawcy, właścicielu szkół etc.
Czy było to powszechne? Tak, wiele osób traciło pracę, wielu musiało emigrować (z biletem w jedną stronę, a czasem nawet pozbawieniem obywatelstwa), co dało pierwszą falę emigracji – wkrótce przyszła druga, zarobkowa i kraj się dość wyludnił.
Próbowałem potem dostać się do pracy w Stoczni – chciałem zorganizować strajk 🙂 – ale byłem podwójnie spalony, bo nie dość, że byłem po pudle, to jeszcze kadrowym był gość, z którym mój tata walczył już pod koniec lat 60.
Co się wówczas wydarzyło?
Jany: Nie wpisywali nadgodzin ludziom i paru się postawiło. Tata wytrwał do końca, więc przenieśli go na inny wydział; może wyleciałby z pracy, ale to było tuż przed grudniem ’70 i trafnych stoczniowców zrobiło się całe mnóstwo. Musiał „kierowniczkowi”, jak go nazywał, zajść za skórę, skoro facet od razu, widząc moje nazwisko, zapytał, czy jesteśmy rodziną. Byłem skierowany jako osoba wcześniej niepracująca, więc zarzut, który podał – brak doświadczenia – był marnym pretekstem odmowy zatrudnienia.
Miałem jednak co robić, bo po wakacjach w areszcie zadekowałem się na dwa lata w Policealnym Studium Księgarskim w Sopocie (skończyłem w 1985), gdzie wydawaliśmy własne pismo „Memen+o MOri”. Do pracy poszedłem dopiero po tej szkole – zatrudniłem się najpierw zgodnie z wykształceniem w księgarni, potem jako nauczyciel nauk społecznych w Szkole Podstawowej nr 92 w Gdańsku, ale też nie na długo. Ze szkoły wyrzucili zresztą i innych, bo wielu było nauczycielami, wylali Jacoba (uczył w SP nr 67 w Gdańsku), mego brata, a potem – już w III RP – Chudego, chyba tylko Belfer uczył dłużej, stąd ksywa.
Poszło o odmowę służby wojskowej? To była samodzielna decyzja czy środowiska RSA i Ruchu „Wolność i Pokój”?
Jany: To bardziej złożone. Organizowaliśmy agitkę na rzecz odmowy jeszcze przed powstaniem WiP-u. W ramach akcji bieżącej RSA prowadziliśmy kampanię antywojskową, pisząc na ten temat w „Homku” i kolportując ulotki. Zależało nam na uznaniu prawa do odmowy służby wojskowej i przyznania zastępczej służby cywilnej.
W tekstach, które pisaliśmy, można zauważyć pewną eskalację celów, tzn. najpierw pisaliśmy, że „wojsko jest złe”, później, że „trzeba załatwić wojsko”, potem „zastępcza służba wojskowa byłaby lepsza niż wojsko”, a na koniec: „właśnie aresztowano naszych pięciu kolegów, którzy odmówili… przyjdź na demonstrację itd.”. Coraz bardziej konkretne i coraz ostrzejsze żądania itd. W momencie, w którym WiP wygrał sprawę służby zastępczej, to my mówiliśmy „żądamy zniesienia służby zastępczej”. Oni tego nie mogli zrozumieć, a my uważaliśmy, że to jest najlepszy sposób, żeby pójść krok dalej.
Gdy w końcu 1985 r. posadzili Jacoba, napisałem protest przeciw temu do Ministerstwa Obrony Narodowej, odsyłając swoją książeczkę wojskową. Zorganizowałem też zbieranie podpisów w sprawie odmowy służby, w odróżnieniu od WiP-u, który wówczas chciał tylko odmowy przysięgi wojskowej (na kierowniczą rolę partii komunistycznej i sojusze z ruskimi). Ta akcja oraz list RSA do WiP-u – by nie używać Jacoba do firmowania obcej mu akcji o przysięgę (Jacob, Miszk i Galu odmówili służby w ogóle) – sprawiło, że WiP zmienił cel akcji na bardziej radykalny, czyli odmowę wojska. Protest podpisało w sumie 10 tys. osób, również tych znanych, jak Wałęsa, ks. Jankowski, Andrzej Gwiazda itp.; część list z podpisami wysłałem do Sejmu. W całym kraju inni goście zbierali i wysyłali podpisy. Po tym dostałem wezwanie na komisję do Elbląga. Po powrocie do Gdańska napisałem do komisji list, że nie przyjmuję zmiany kategorii na A i odmawiam służby. Co ciekawe, mimo że były tam nawet jakieś bluzgi, uznali to za odwołanie i wysłali na komisję do Bydgoszczy, ale i donieśli szkole.
W okresie, o którym rozmawiamy, powstało Porozumienie Grup Niezależnych „Wolność”, które latem 1984 r. zainicjował Ruch Społeczeństwa Alternatywnego. Jakie były założenia i co udało się zrealizować?
Jany: Szło o zebranie grup, które chciały walczyć z komuną, a nie marzyć o dogadaniu się z nią. Głównie była to młodzież, przeważnie grupy niepodległościowe (np. Gdański Ruch Oporu Młodzieży „Pokolenie”, Polska Młodzież Walcząca, Oficyna Wydawnicza Kres, Grupa Młodzieży Niezależnej „Kierunki”) i my jako anarchiści. Celem były wspólne akcje i próby dymów. Przykładowo były dwie akcje przeciwko lipnym wyborom. Pierwsza miała miejsce 17 czerwca 1984 r., kiedy to dzień wyborów do rad narodowych ogłosiliśmy dniem więźnia politycznego, wzywając również do bojkotu i manifestacji po mszy w kościele św. Brygidy w Gdańsku. To właśnie wtedy ks. Jankowski, pewnie na polecenie Wałęsy i Mazowieckiego, mówił o „prowokacji sił niepolskich i niekatolickich”, przez co manifestacji została zastopowana mimo dwudziestu czy trzydziestu tysięcy ludzi, którzy się zebrali.
Później próbowaliśmy zakłócić święto komuny 22 lipca 1984 r., tym samym bojkotując uroczystości 40-lecia rocznicy uchwalenia Manifestu PKWN [narodowe Święto Odrodzenia Polski ustanowione przez Stalina – red.]. Z kolei 13 października 1985 roku zrobiliśmy demonstrację z powodu wyborów do sejmu PRL, ale ZOMO nic nie zrobiło, bo dostało taki rozkaz od władz (a może też dlatego, że Federacja Młodzieży Walczącej wolała dymić na stadionie?). Wszystko dlatego, że 1 maja 1985 r. doszło do ostrego dymu. Współpraca w ramach PGN „Wolność” dała tyle, że część niepodległościowców przeszła do RSA i rodzącego się WiP-u, który zmienił konwencję walki. PGN „Wolność” wydało parę ulotek na różne akcje, parę pisemek (chyba nawet pismo „Reduta” miało być wspólne), ale senność ogółu i spore aresztowania (u nich przez wpadki, u nas także przez odmowę woja) osłabiła pomysł, a potem i bez niego dało się działać razem.
Zadyma 1 maja 1985 roku to chyba jedna z większych w ostatnich latach PRL-u?
Jany: To był ostatni dym pierwszej fali „Solidarności”, która w połowie lat 80. po prostu zdechła (widać to nie tylko z odczuć tych, co wówczas działali czy raportów SB, ale tak prostej rzeczy jak statystyki wydawnictw, czasopism, zadym, gdzie linia idzie wyraźnie w dół). Chodzi o coś innego… Do dymu 1 maja ’85 w Gdańsku doszło w chwili, gdy w kraju ruch opozycyjny już zamierał, społeczeństwo szło spać i poza Gdańskiem zadym nie było wcale. Skala ekspresji tłumu była niespotykana – przyczyną mogło być to, że rok wcześniej ludzie wdarli się z transparentami „Solidarności” przed trybunę, a tym razem ZOMO ich zablokowało i zaatakowało, co wywołało wściekłość.
Jak wyglądał przebieg walk?
Jany: Zadyma wyglądało tak, że najpierw zablokowano pochód rządowy, a po rozbiciu przez ZOMO blokady – ludzie przedostali się za trybunę bocznymi uliczkami czy wnikając w rządowy pochód i zaczęli się tam gromadzić – na wezwanie się do rozejścia odpowiedzieli gradem kamieni i atakiem na ZOMO. Interesujące, że na ogół ludzie niezaczepiani przez „psy” sami nie atakowali. Tu było inaczej, bo zamiast okrzyku „Precz z komuną!”, ludzie rzucili się do ataku z okrzykiem „Śmierć komunie!” – bili ostro, atakowali pancerne kolumny przejeżdżające przez Wrzeszcz (gdzie się wszystko przeniosło z Alei między nim a Gdańskiem), budowali barykady, niszczyli samochody, rzucali kamieniami i czym się dało. Pamiętam jak łamano kamień, żeby za chwilę był gotowy do walki, i kultowy okrzyk: „Bez paniki! Torowisko blisko!”. Niektórzy przychodzili z butelkami z benzyną czy czymś takim. Gdy ZOMO zabrakło już sił i środków do walki, a posiłki z Gdyni nie dotarły (tam też wybuchły walki), zaczęło się polowanie na milicjantów. Najdramatyczniejsze sceny miały miejsce przy ulicy Grunwaldzkiej 116a, gdzie ZOMO zamknęło się w przypadkowym mieszkaniu (także w drugim i na strychu, ale tego tłum nie wiedział). Ludzie rozwalali drzwi, by wejść po nich do środka, zabrali milicjantom pistolet, rakietnicę i radiostację – w ogóle zdobyli też masę pałek, hełmów i tarcz. Dopiero atak uzbrojonej w broń palną esbecji pozwolił im na ucieczkę przed linczem, bo atakowano nawet zomowców na noszach czy zatrzymywano karetki, by ich z nich wyciągać – zresztą część pogotowia odmówiła ich zabrania z pobojowiska, była o to potem sprawa karna. Do rozgonienia tłumu użyli armatek wodnych i gazu łzawiącego. Rannych funkcjonariuszy było w Gdańsku 76, a w Gdyni 5. Mówiło się też o dwóch zabitych, ale tu informacje się rozmywają.
Na marginesie. Są super zeznania, do których dodarłem po latach. Milicjanci mówią tam, że nie wiedzą, kto w nich rzucał (choć generalnie była to młodzież). Jeden mówi, że jacyś „punkersi”, inny o kobietach walczących, „nie bacząc na kobiecą słabość i małą siłę” – jeden gnój posunął się nawet do retoryki z marca ’68, takiej w stylu Gomułki, mówiąc o „inteligenckiej mowie” i „rękach uzbrojonych w granitowy kamień”. Pozostali, nawet jak ktoś ich pobił, udawali, że nie wiedzieli kto i woleli nie wnikać w szczegóły. Zaprzeczali też pytaniom SB, które sugerowało uzbrojenie ludzi w metalowe pręty, którymi rzucano, kolce kaukaskie, które w końcu miały mieć kształt „Gwiazdy Dawida”! 🙂 Milicjanci mówili, że widzieli tylko kamienie wyrywane z torowiska.
Z tego, co pamiętam, tego dnia wyraźnie zadeklarowaliście się jako anarchiści.
Jany: Tak, na zadymie weszliśmy w tłum z czarnymi flagami i rzuciliśmy siedem tysięcy ulotek proklamujących pojawienie się w walce z komuną anarchistów. Pisaliśmy tam m.in., że symbolem naszych dążeń, jak również znakiem rozpoznawczym naszego Ruchu, będzie czarny sztandar anarchizmu. To stworzyło mit, a u „Solidarności” i komunistów pewien strach. Mit ten owocował pojawieniem się potem wielu grup anarchistycznych w kraju (na bieżąco mniej, bo część z nas aresztowano za ulotki czy odmowę służby wojskowej, część poszła do powstającego właśnie WiP-u).
Chociaż samo słowo anarchizm pojawiło się już w nr 14-15 „Homka” z maja 1984 r., w artykule Jacoba pt. „By anarchista nie znaczyło diabeł…”, a w nr 16 z 21 czerwca opublikowaliśmy dwa teksty: „Anarchizm a komunizm” Jacoba i mój „Anarchizm a liberalizm”, w których po prostu tłumaczyliśmy jakie naszym zdaniem były pomiędzy tymi ideologiami i naszym anarchizmem różnice. Z kolei nr 19 z marca 1985 r., w który cały numer „Homka” zajmował artykuł Jacoba pt. „Przeciw armii”, rozpoczynał się cytatem Józefa Zielińskiego z 1906 r.: „Wszędzie i zawsze polscy anarchiści wołać będą z całej piersi »Precz z armią choćby polską! Precz z wszelkim militaryzmem!«”. Później oczywiście temat wracał…
To wszystko zaowocował też niezłą histerią w Służbie Bezpieczeństwa (czytałem po latach ich raporty w IPN, pisali jakieś bzdury o szkoleniu bojówek w lasach, o mundurach, o sekcji karateków RSA mającej rozpieprzyć festiwal w Jarocinie). Jeszcze w albumie wydanym w 1997 r., na 1000-lecie Gdańska, przeczytasz o tym, że my byliśmy bojówkarzami, terrorystami itd. Zastanawiam się, czy pewna tolerancja władzy wobec WiP-u nie była pokłosiem tamtej zadymy…
Dlaczego?
Jany: Może pomyślano, że lepiej niech młodzi dymią pokojowo, niż mieliby strzelać? Serio, taka alternatywa była, bo Polska Młodzież Walcząca, czyli jedna z grup PGN „Wolność”, wzywała do zbierania broni itp. Część z nich po przeczytaniu podziemnej książki „Strategia politycznego działania bez użycia przemocy” Jean-Marie Mullera poszła w non violance, po ataku ZOMO na blokadę pochodu 1 maja 1985 r. zaczęła rozdawać milicji kwiatki etc., a potem z naszymi „spalonymi” po aresztowaniach ludźmi poszła do WiP-u, ale reszta się zradykalizowała i utworzyła gdyński ośrodek Solidarności Walczącej, z ich wiarą w zbrojne powstanie, które – chyba na szczęście – nigdy nie wybuchło.
Czyli nastroje rewolucyjne słabły?
Jany: Pamiętam oświadczenie Wałęsy po 1 maja 1985 r., gdzie stwierdził, że jeśli władza się z nim nie dogada, to grożą kolejne takie zdarzenia – wielu serio wierzyło w to, że za rok wybuchnie powstanie. I później w 1986 r. było już widać pierwsze próby dogadywania się „Solidarności” i komuny, pierwsze reformy rynkowe, takie preludium „okrągłego stołu” i planu Balcerowicza, o czym dziś mało kto pamięta. Później przyszło jeszcze pokolenie młodych gniewnych, robiących strajki i nakręcających walki uliczne, ale było w dużym stopniu wyalienowane ze społeczeństwa, które co najwyżej im kibicowało, ale samo już nie walczyło. Ludzie uwierzyli w dogadanie się i cud, że będzie tak jak na Zachodzie przed… stanem wojennym i neoliberalizmem lat 80., socjal etc. Trzeba było tylko spacyfikować, kupić a przynajmniej izolować młodych radykałów (stąd wybiórcze ataki, nie ruszano „S” i jej przybudówek, ale innych, w tym nas, już tak). Wystarczyło przeczekać zanim zrobi się skok na kasę przez obie nomenklatury, a właściwie trzy (tzn. komuchów, solidaruchów i kler).
A skąd wzięła się u was sama idea anarchizmu?
Jany: Na to pytanie każdy musiałby odpowiedzieć sam, ale przypuszczam, że wyszłoby podobnie. W naturze młodzieży leżało dążenie do wolności…
Tu ważna uwaga – ja z Orłem, tworząc idejki homoistyczne, już w latach 70. odkryliśmy, że bunt nie jest wolnością; tak samo jak niewola czy panowanie; mówiła o tym „teoria PIWO” 🙂, czego potwierdzenie niejako znalazłem potem w czwórcy świętej Junga [o tym będzie w innym tekście – red.].
Wolność leży też w naturze Polaka, a nasze zadymy zaczynaliśmy od udziału w rocznicy Grudnia ’70, pod stocznią w 1979 czy wspomnieniu walk o niepodległość 3 maja 1980 pod pomnikiem Sobieskiego w Gdańsku, na tych zadymach było kilka-kilkanaście tys. ludzi, więcej niż całej opozycji we wszystkich krajach komunistycznych z PRL łącznie. No a socjalizm uczył o sprawiedliwości społecznej, co zarówno robotnicy (w 1956, 1970 etc.), jak i my – ku jego nieszczęściu – wzięliśmy za dobrą monetę.
Gwiazda twierdził, że komuna nie broniła socjalizmu, ale musiała rozbić „Solidarność”, by się uwłaszczyć i wprowadzić kapitalizm, co było niemożliwe przy silnych związkach zawodowych i samorządzie pracowniczym.
Rozczarował nas też kościół swą postawą zawieszenia między władzą a społeczeństwem w chwili coraz bardziej narastającego konfliktu (wcześniej byliśmy chyba bardziej zaangażowani w wiarę niż zwykli ludzie, potem odrzuciliśmy to).
No i teraz pytanie, co może wybrać ktoś, kto obstawia wolność i sprawiedliwość, a rozczarowuje się po kolei do każdej władzy czy opozycji, do komuny, kościoła i „S”? To oczywiste, że te warunki spełniał tylko anarchizm.
W tym czasie mocno zaangażowałeś się we współpracę z pismem „A Cappella”, które trójmiejski Ruchu „Wolność i Pokój” wydawał w latach 1986-1989.
Jany: „A Cappella” była jak na WiP – i większość podziemnej bibuły – pismem nietypowym, tak pod względem formy (wiele czerpiąc z zinów czy pism Totartu, sama inspirując pisma FMW i tym podobnych grup młodzieżowych), jak i treści, daleko wychodzącej nie tylko poza opozycję polityczną wobec PRL i reżymu wojskowego, ale i nowe tematy, które podjęło najpierw RSA, a potem WiP, jak pacyfizm, ekologia etc., sięgając np. po sprawy obyczajowe. Forma pisma wynikała z pojawienie się w nim autorów związanych z kulturą alternatywną (uczestnicy RSA, Pomarańczowej Alternatywy Łódź i Totaru dawali nie tylko teksty, ale czasem robili gotowe makiety stron). Na łamach pisma toczono zacięte polemiki (o użyciu przemocy czy niepodległości jako celu działań ruchu). Choć pismo wychodziło w Gdańsku, miało zasięg ogólnopolski (czasem wręcz międzynarodowy), uchodząc – wbrew protestom części WiP-owców – za główne pismo Ruchu, nadając mu jako całości zabarwienie anarcho-pacyfistyczne, choć w WiP istniały również inne orientacje, aż po narodowo-konserwatywne. Choć „A Cappella” wychodziła krótko, to miała duży wpływ na polską kontrkulturę czy opozycję młodzieżową drugiej połowy lat 80. (a czasem i potem, bowiem niektóre teksty stały się kultowe, a tradycje pisma kontynuowała poniekąd „Mać Pariadka”, której redaktorzy wywodzili się w części z „A Cappella” właśnie).
1986 to z jednej strony „zapaść” opozycyjna, a z drugiej w tym roku RSA nawiązało współpracę z Tranzytoryjną Formacją Totart.
Jany: To był rodzaj nowego podejścia do działalności opozycyjnej, bo skoro stara opozycja nie łapała naszej zajawki, to poszliśmy w stronę kontrkultury, szczególnie punkrocka. Wielu ludzi związanych ze środowiskiem RSA i WiP-u już wcześniej jeździło po koncertach (Jarocin, Mrągowo itp.) i w samym 1985 r. rozrzuciło około stu tys. ulotek. Jeśli chodzi o Totart, to wcześniej poznałem się z Końjem dzięki jego bratu. Końjo wydawał wtedy punkowego zina „Gangrena”, a razem ze mną stworzył zina metafizycznego „Futur Foto”. Przy okazji doszło do wymiany doświadczeń między osobami odpowiadającymi za funkcje plastyczne w RSA i Totarcie, co też było widać w naszych pismach, pracach itp. Początek Totartu to 23 kwietnia 1986 r. i wieczór poetycki zatytułowany „Miasto-masa-masarnia”, który odbył się na Wydziale Humanistycznym Uniwersytetu Gdańskiego. Często z nimi współpracowaliśmy, a przy okazji w tym czasie zaczęliśmy rezygnować z działalności konspiracyjnej, około 1987 r. podawać swoje nazwiska w prasie i nawet adresy do korespondencji.
Jednym z elementów tej dekonspiracji były zloty młodzieżowe Hyde Park, które organizowało RSA?
Jany: Hyde Park był całkowicie jawny. Pierwszy, organizowany przez RSA, odbył się w dniach 23-25 lipca 1985 r. w Złotej Górze na Kaszubach i było tam około 200 osób przybyłych m.in. z Gdańska, Łodzi, Poznania i Lublina. W programie były dyskusje, piosenki i teatr alternatywny „Pstrąg” z Łodzi, w którym wziął udział Krzysiek Skiba. Drugi zlot odbył się w dniach 22-24 sierpnia 1986 r. w Gniewowie k. Wejherowa i osób przybyło z trzysta. Jedną z atrakcji był happening Totartu, który polegał na paleniu wierszy zaraz po ich odczytaniu. No i ponieważ tym razem nie organizowaliśmy tego sami, tylko z WiP-em, który był półjawny, a my jeszcze w konspirze, to przyjechała bezpieka i spisała ponad sto osób za „nielegalny biwak”, choć z dokumentów IPN-u wiem, że uznano to za „obóz szkoleniowy” RSA. Trzeci Hyde Park był na Hejowie w Częstochowie (14-17 sierpnia 1987) z inicjatywy RSA, WiP-u i Totartu, i odbył się podczas pielgrzymki hipisów. Odbywały się dyskusje i happening.
Naprawdę ważnym wydarzeniem był czwarty Zlot Młodzieży Kontrowersyjnej Hyde Park, który WiP zorganizował w Białogórze (27 lipca-3 sierpnia 1988). Przyjechało prawie tysiąc osób, a bo oprócz tego, że odbyły się dyskusje, wykłady i happeningi, to zaczęła się zacieśniać „sieć wymiany pozytywnej”, czyli Międzymiastówka Anarchistyczna. Pamiętam, że w namiocie, który rozbiliśmy ze Skibą, rozmawiałem z Waldemarem „Majorem” Frydrychem z Pomarańczowej Alternatywy. Zebrało się wokół nas kilkadziesiąt osób i zrobiła z tego wielogodzinna dyskusja. I tu opowiedział taką historie, że chociaż działał od początku lat 80. w Ruchu Nowej Kultury we Wrocławiu, do po tej rozpierdusze z maja ’85, gdy usłyszał o nas w „Tygodniku Mazowsze” czy w „Dzienniku Telewizyjnym”, postanowił wziąć się za Pomarańczową Alternatywę. Widać jak ważnym było to wydarzeniem dla ludzi, ale też dla władzy – bo do 1 maja 1986 r. przygotowali się, jak nigdy dotąd: blokowali i kontrolowali co się da, tak że mimo „zbiegowisk” we Wrzeszczu, czy Nowej Hucie, do niczego nie doszło. Ciekawy jest raport z tego – podobnie jak zapis w dzienniku dyżurnego MO z 1 maja 1985, to niemal gotowy scenariusz na film – siedzą kolesie i w napięciu czekają, czy „jebnie bomba” (czyli czy znowu będzie zadyma), a tu nic, spływają raporty, mija dzień, narada się kończy i… przychodzi komunikat, że właśnie „jebła bomba”, tyle że w Czarnobylu. Koniec komuny.
Wywiad opublikowano w nr 21 (czerwiec 2020) anarchopunkowego zina „Chaos w Mojej Głowie”. Przepytywał: Mateusz Flont (www.zinelibrary.pl) Strona www: http://chaoswmojejglowie.pl/
Fanpage: https://www.facebook.com/chaoswmojejglowiepl/