Ratujmy Mazury
Budowa drogi ekspresowej S-16 budzi wiele kontrowersji. Ma to być czteropasmowa droga tranzytowa wschód-zachód, przebiegająca przez środek Krainy Wielkich Jezior Mazurskich i przez Biebrzański Park Narodowy. Odcinek Mazurski ma mieć długość 80 km i biec z Ełku do Mrągowa, przez sam środek regionu. Jego trasa ma przechodzić na pograniczu rezerwatów, w tym kilku o znaczeniu światowym, wpisanych na listę UNESCO, wymagane będzie również zbudowanie sześciu mostów przez jeziora, z czego dwa o długości 500 metrów przez jeziora Tałto i Orzysz. Koszt całości inwestycji to minimum 3,7 mld złotych. Rząd planuje rozpocząć inwestycję już w 2022 roku. Rozmawialiśmy na ten temat z Rafałem, jednym z lokalnych protestujących przeciwko inwestycji, współtwórcą koalicji Ratujmy Mazury, którego zdaniem tiry jadące po trasie rozjadą Mazury i znajdującą się tam dziką przyrodę.
Zielona Fala: Ostatnio sprawa budowy drogi stała się znowu głośna. Jaka jest historia planowania tej drogi?
Rafał: Przez ostatnie kilkanaście lat drogowcy sugerowali nawet 41 wariantów budowy drogi. Nie różniły się one zbytnio od siebie. Niektóre fragmenty były przesunięte o 100 lub 200 metrów. W rzeczywistości były to zygzaki naniesione na główną drogę. I nie ma to zbyt dużego znaczenia dla całej inwestycji – czy pójdzie ona kawałek bliżej, czy dalej, to i tak zniszczy najcenniejsze miejsca przyrodnicze zielonych płuc Polski.
Co w tej drodze budzi największe kontrowersje?
Oddziaływanie drogi wynosi kilkaset metrów. Głównie chodzi tu o hałas i o pyły pochodzące z tranzytu. W regionie mamy bardzo dużo jezior będących strefą ciszy. Oprócz tego jej trasa przebiega na granicy rezerwatów. I dla urzędników jest to „ok”, bo trzyma się linii, które sobie wytyczyli. A z punktu widzenia przyrody nie ma znaczenia czy będzie ona przechodziła przez środek, czy kilka metrów dalej. Jako przykład można tutaj podać rezerwat przyrody Jezioro Łuknajno, o którym każdy z nas uczył się w szkole. Jest on rezerwatem biosfery wpisanym na listę UNESCO. Teoretycznie droga przechodzi kilkaset metrów od niego. Na terenie bagnistym, na którym kiedyś to jezioro się znajdywało. Dlatego nie jest możliwe, żeby zanieczyszczenie hałasem lub pyłami nie oddziaływało i nie zniszczyło tego rezerwatu. W tym momencie drogą przejeżdża jeden tir na trzy godziny.
W wyniku waszych wątpliwości postanowiliście zaprotestować przeciwko planom urzędników.
Większy ruch wokół tematu próbowałem organizować przez lata. Ale wtedy nikt nie wierzył, że ta trasa powstanie. Nawet najbliższe osoby twierdziły, że mam przysłowiowego hopla na tym punkcie.
A dla mnie to było coś w rodzaju hobby. Zbierałem informacje na temat różnych inwestycji, różnych firm i próbowałem jakoś wyprzedzić działania. Głównie opierało się to na przeglądaniu ogólnie dostępnych informacji w mediach.
Zaczęliście organizować spotkania z mieszkańcami gmin, których problem dotyczy.
Do tej pory część mieszkańców nie miała wyrobionego zdania na temat drogi. Zaczęliśmy się z nimi spotykać, aby omawiać wątpliwości dotyczące tematu. Część z nich nie miała świadomości tego, że nie będzie mogła (tak jak to robi teraz) przejść z jednej strony ulicy na drugą, tylko żeby iść do lasu po drugiej stronie planowanej inwestycji będzie musiała jechać kilkanaście kilometrów samochodem. Podobnie będzie z dojazdem do szkoły. W wyniku spotkań udało się wielu mieszkańców przekonać do tego, że droga jest błędem. Przykładem może tu być wieś Góra pod Orzyszem, gdzie po spotkaniu wszyscy mieszkańcy, oprócz jednego byłego wojskowego, są przeciwnikami inwestycji. Niestety pandemia powstrzymała możliwość organizowania kolejnych spotkań.
A jak do tego problemu odnoszą się władze lokalne.
Nie robią nic. Nie organizują konsultacji społecznych, a to, co robią, to pseudo konsultacje. Od kilku tygodni władze i „Gazeta Olsztyńska”, jedna z największych gazet regionalnych, każdy artykuł zaczynają od wielkiej reklamy „głosy za budową drogi”. Nie ma tam neutralnego nakłaniania do wyrażania swojej opinii, tylko jest chamskie przekonywanie do słuszności inwestycji, propaganda urzędnicza. Oni to nazywają korytarzem. Dla nas przywodzi to w pamięci korytarz, który planowała tu budować III Rzesza (Mrągowo leży 30 km od Wilczego Szańca, gdzie w latach 1941-44 mieściła się kwatera główna Hitlera – red.).
Wszystkie spotkania organizujemy za własne środki, nikt nam za to nie płaci. A koszta z tym związane są duże. Trzeba objechać odcinek 100 kilometrów, a oprócz tego są jeszcze warianty drogi. W sumie daje to całkiem spory obszar działania. Wszędzie trzeba dojechać, zdobyć salę nie czekając na to, aż dostaniemy ją od władz lokalnych, które często nie są nam przychylne. Atmosfera na spotkaniach była różna, zdarzały się pojedyncze akty agresji, ale do każdego trzeba umieć dotrzeć.
Jaki jest twoim zdaniem największy sukces tych spotkań
Udało się stworzyć szerszą koalicję mieszkańców przeciwko inwestycji. Od początku walczyłem o to, aby była ona jak najbardziej oddolna. I to się udało. W jednej grupie zasiadają np. ekolodzy, myśliwi i leśnicy, którzy na co dzień się ze sobą nie zgadzają i walczą. Tutaj udało się to połączyć. Chcieliśmy też, aby ta grupa jak najmniej miała wspólnego z tematami ekologicznymi, bo jak wiadomo wtedy łatwo to sprowadzić do poziomu „ekoświrów” i zdyskredytować jej działania. Dlatego skupialiśmy się na wszelkich innych możliwych aspektach szkodliwości drogi. Dopiero niedawno weszliśmy w koalicję bardziej skupioną na tematach ekologicznych z Biebrzańskim Parkiem Narodowym, gdzie również ma przebiegać trasa.
A co obiecują w zamian? Jakich argumentów używa władza, aby was przekonać do słuszności drogi? Czy argumentują to pracą, lepszym dojazdem dla turystów?
U nas nie ma bezrobocia. Jakiś czas temu jedna korporacja postawiła podobno największą na świecie fabrykę płyt wiórowych. I nie mogli znaleźć pracowników do tego stopnia, że musieli ich ściągać z zewnątrz. My staramy się żyć z dzikiej przyrody, z lasu i krajobrazu, a przynajmniej z tego, co jeszcze z nich zostało.
Układ dróg, który mamy w regionie, jest jeszcze hitlerowski, z czasów kiedy stolicą był Berlin, a tutaj lokalnie Królewiec. I władze starają się to powielać, stąd też kierunek drogi wschód zachód. Natomiast dzisiaj stolicą jest Warszawa. I tam się nie da dojechać. Wszystkie drogi są dziurawe. A właśnie z tego kierunku przyjeżdża najwięcej turystów.
Co proponujecie w zamian?
Jest dobry przykład dobrej drogi między Piszem a Wiartelem. I takie drogi powinno się stawiać. Z drogami rowerowymi, dobrymi parametrami pod nacisk, ławeczki i przystanki w lesie. Może bez tych niepotrzebnych barierek w lesie, na których by można zaoszczędzić jakieś 100 tys. zł. Za jeden tylko most planowany na jeziorze Tałty w najtańszej wersji moglibyśmy mieć kilka tysięcy kilometrów takich dróg powiatowych.
Oprócz tego nie wiadomo czy za jakiś czas rząd nie wprowadzi opłaty za drogi ekspresowe, więc nawet miejscowi, chcąc dojechać gdzieś w regionie, będą musieli zapłacić. Dlatego cały czas powtarzam, że to, czego najbardziej potrzebujemy, to dobre, wyremontowane drogi powiatowe, ułatwiające dojazd zarówno mieszkańcom, jak i turystom, a nie ekspresówka przez środek Mazur.
Jako mieszkańcy włożyliście już sporo pracy w organizowanie protestu. Drogi prawne powoli się wyczerpują. Powoli można już myśleć zatem o blokadach. Czego oczekujecie od ludzi spoza regionu? Jakiej formy wsparcia?
Rzeczywiście. Powoli wyczerpują się już wszystkie możliwości prawne. 25 marca skończyły się konsultacje społeczne Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska, dotyczące oddziaływania inwestycji na środowisko. Zgodnie z tym, co powiedział RDOŚ w Olsztynie wpłynęło do nich 1,8 tys. pism i jest to rekord. Pod niektórymi pismami jest nawet 800 podpisów. Nie wiadomo kiedy RDOŚ przedstawi opinię środowiskową.
Jako mieszkańcy nie mamy doświadczenia w blokowaniu fizycznym tego typu inwestycji. Do tego potrzebujemy ludzi z zewnątrz, a my staramy się przygotować kwestie logistyczne. W końcu każdy, kto przyjedzie, będzie chciał wziąć prysznic, wykąpać się czy co jakiś czas przespać w normalnych warunkach. Jest to bardzo istotne dla komfortu psychicznego wszystkich osób biorących udział w proteście. Oprócz tego będzie potrzebne wsparcie dla ewentualnych osób zatrzymanych i ich rodzin. A pamiętajmy, że to nie będzie krótki protest. Raczej przewidujemy, że będzie on trwał latami, ciągnął się na dziesiątkach kilometrów i prawdopodobnie będzie nawet kilka punktów protestu, a nie jeden. Dla tego typu działania będzie potrzebne ich mnóstwo.
Ciężko jest na ten moment prorokować, ile osób przyjedzie i weźmie udział w działaniach. Jednak biorąc pod uwagę, że dotyczy to takich ikon przyrody jak rezerwat Łuknajno czy Biebrza możemy mówić o tysiącach uczestników.
Byłeś uczestnikiem protestów na Górze Świętej Anny i w Dolinie Rospudy. Oba dotyczyły dróg – z czego pierwszy zakończył się niepowodzeniem, natomiast drugi sukcesem. Masz już więc doświadczenie w tego typu protestach. Jakie widzisz szanse na zablokowanie tej inwestycji na bazie swoich dotychczasowych doświadczeń?
Wydaje mi się, że szanse na wygraną są. Nie będzie to krótka walka, tylko najprawdopodobniej będzie trwała latami. Być może zakończy się tak, jak ruchy protestu przeciwko drogom w Anglii (ruch road protesters w latach 90). Władze spróbują zbudować tę drogę, zaangażują olbrzymie siły porządkowe, aby przeprowadzić inwestycje władują olbrzymie ilości środków finansowych i w końcu będą musiały odpuścić. Być może uda się zablokować to na poziomie Unijnym, w końcu chodzi tutaj również o rezerwaty UNESCO. Wszystko zależy od zaangażowania i sił, które włożymy w protest.
https://www.ratujmymazury.pl/