@-TAK Publicystyka

O ratownikach medycznych

Godzinna reanimacja z użyciem profesjonalnego sprzętu wyceniona jest w Polsce na 24 zł brutto.
Właśnie takie wynagrodzenie otrzymuje znaczna część ratowników medycznych za walkę o
ludzkie życie.

 

„Inny zawód medyczny” − tak ustawodawca określił liczącą kilka tysięcy osób grupę zawodową
ratowników medycznych. Grupę, która w ochronie zdrowia dopiero raczkuje, gdyż powstała na dobrą
sprawę dopiero w roku 2006. Wtedy to, dokładnie 6 września, podpisano ustawę o państwowym
ratownictwie medycznym, która jako akt prawny zaczęła obowiązywać od stycznia 2007 roku.
Dokument ten miał jeden cel – wprowadzenie systemu ratownictwa medycznego i powiadamiania
ratunkowego na najwyższy poziom.

Na szarym końcu Europy

Dziś, po prawie 13 latach funkcjonowania i zmianach ustawowych wiemy, że wszystkie poprawki są
jedynie kosmetycznymi zabiegami, które pomagają uchronić system od zapaści, ale nie zmieniają
niczego w sytuacji ratowników, pielęgniarek i lekarzy systemu PRM. Analizując dane dotyczące
nakładów na ochronę zdrowia w stosunku do PKB, można z łatwością zauważyć, że Polska jest w
samym ogonie państw europejskich. W 2019 roku mniej wdawały tylko Łotwa i Turcja. Publiczne
nakłady na ochronę zdrowia per capita w 2019 roku zamknęły się w kwocie 1568,1 $, podczas gdy
średnia europejska była ponad dwukrotnie wyższa i wynosiła 3568,5 $.

Jako grupa zawodowa, Ratownicy/Ratowniczki Medyczne (RM) w chwili obecnej zatrudniani są w
Karetkach Pogotowia Ratunkowego, Szpitalnych Oddziałach Ratunkowych(SOR), Izbach Przyjęć(IP),
Oddziałach Szpitalnych i prywatnych podmiotach, świadcząc usługi w ramach swoich kwalifikacji.
W Polsce RM nawiązują współpracę w ramach umowy o pracę lub umowy zlecenie, i są to dwie
najbezpieczniejsze opcje. Niektórzy z nas pracują na tzw. kontraktach, ładniej i dla niepoznaki
nazywanych samozatrudnieniem – czyli umowach zawieranych w oparciu o jednoosobową działalność
gospodarczą. Właśnie na podstawie „kontraktu” zatrudnianych jest zdecydowana większość
pracowników PRM. Umowy kontraktowe bardzo szybko zaskarbiły sobie miłość dysponentów i

dyrektorów placówek medycznych. Konkursy ofert aż kipią od kwot wahających się między 25 a 30 zł/
h dla ratownika medycznego lub ratownika z tzw. „wkładką”, czyli uprawnieniem do kierowania
pojazdami uprzywilejowanymi.

Gdy mamy do czynienia z ratownikami zatrudnianymi w oparciu o umowę o pracę, średnia stawka
miesięczna wynosi ok. 2700-3900 zł netto (przy 14 dyżurach, z których każdy wynosi 12 godzin).
Przy samozatrudnieniu sprawa staje się nieco bardziej skomplikowana. Osoba taka traktowana jest
jako przedsiębiorca, i to na jej barki spadają wszelkie opłaty: podatek dochodowy, ubezpieczenie
zdrowotne, ubezpieczenie społeczne, ubezpieczenie chorobowe, fundusz pracy czy usługi księgowe.
Przy czternastu dwunastogodzinnych dyżurach kontraktowych za kwotę 24 zł/h, kwota brutto jaką
otrzymujemy wynosi 4032 zł. Przy 19 procentowym podatku linowym i odliczeniu wszystkich
kosztów, kwota netto obniża się o 1705,49 zł i wynosi 2326,51 zł. Problem pojawia się, gdy pracownik
przez zwiększoną liczbę godzin i pracę w kilku placówkach, wchodzi na wyższy próg podatkowy.

Dlatego właśnie pracownicy PRM pracują po 200, 300, 400 czy 500 godzin miesięcznie. Niewielu z
nas pracuje tylko w jednym miejscu. Wysiadamy z karetki i idziemy na kolejny dyżur w ramach SOR-
u, Później szybko gnamy do domu, aby wieczorem znów wyjść na 48 godzinny dyżur. Nim się
obejrzymy mija kolejny rok naszej walki ze śmiercią pacjentów, z naszymi emocjami, których nie
możemy ujawniać, naszymi koszmarami i demonami, które nie pozwalają spać spokojnie nawet we
własnym łóżku. Po dwugodzinnej nieudanej reanimacji dwulatka jedziemy do pacjenta, który chciał
tylko, by przepisać mu leki. Na nic zdaje się tłumaczenie, że nie wypisujemy recept. Pacjent krzyczy i
grozi napisaniem skargi. Nie mamy siły, aby na to reagować.

Praca ponad siły

Kredyt, rodzina, choroby, których leczenie trzeba opłacić, zmuszają ludzi do pracy ponad miarę. Nie
bez przyczyny w środowisku medyków zarejestrowano wysoki odsetek rozwodów. Mało który
„niemedyk” jest w stanie znieść relację, w której partnera czy partnerki praktycznie nie ma w domu, a
jak już jest, to funkcjonuje w pewnego rodzaju zawieszeniu między realnym życiem, a pracą.

Dziś, jutro lub pojutrze w karetkach będą jeździć ratownicy, którzy dyżurują już sześćdziesiątą
godzinę. Z roku na rok uczelnie wprowadzają na rynek świeży ratowniczy narybek. Młodzi ludzie są
napędzani przez górnolotne ideały. Większość z nich byłaby świetnymi medykami, pełnymi wigoru i

chęci do życia. Tymczasem, po kilku latach z młodych zaangażowanych stają się „wypaleńcami” z
ciągle podkrążonymi oczami, problemami rodzinnymi i wizytami u psychologa, za które sami płacą, bo
w stacjach pogotowia ratunkowego wciąż nie wprowadzono na szeroką skalę system wsparcia
psychologicznego.

W chwili obecnej ratownicy medyczni kształceni są w trybie trzyletnich studiów pierwszego stopnia,
które uwieńczone zostają egzaminem końcowym teoretycznym i praktycznym oraz obroną pracy
dyplomowej. Niemało jest też specjalistów, którzy doświadczenie zdobyli podczas nauki w dwuletnich
szkołach policealnych, które z powodzeniem funkcjonowały do roku 2013. Od tamtej pory jedyną
możliwą ścieżką kształcenia dla przyszłych ratowników medycznych jest tryb uczelni wyższych.

Medycyna jest nauką rozwijającą się. Medyk, który poprzestaje na tym, czego nauczył się na studiach,
nie zadba o swoich pacjentów z należytą starannością i wiedzą. Ratownik medyczny ma więc
obowiązek tzw. doskonalenia zawodowego, którego program zakłada zebranie dwustu punktów
edukacyjnych przez okres pięciu lat. Spoglądając z boku, wydawać by się mogło, iż nie jest to nic
trudnego. Z perspektywy aktywnego zawodowo ratownika medycznego, zebranie takiej ilości punktów
jest bardzo często zadaniem niemożliwym do zrealizowania. Konferencje naukowe, sympozja,
warsztaty czy kursy są niezwykle pasjonujące i prowadzone często przez specjalistów światowej klasy.
Jedyny mankament to ich ceny. Za konferencję, która daje nam 18 punktów edukacyjnych należy
zapłacić ok. 1000 zł. Wszystko to w wolnym czasie.

Owacje i obelgi

Ostatnie półtora roku było dla całej ochrony zdrowia ogromną próbą. Doświadczyliśmy wszystkiego –
od owacji na balkonach i wdzięczności, po obelgi. Zmanipulowane społeczeństwo nadal przekonane
jest o rzekomych kolosalnych zarobkach ratowników medycznych. Blady strach padł na społeczeństwo
na początku pandemii SarsCov-2. Niszczone były nasze samochody, drzwi do mieszkań malowano
farbami. Ludzie twierdzili, że to właśnie my „roznosimy wirusa”. Sąsiedzi nas unikali, a w sklepie czy
piekarni pojawiły się kartki „MEDYKÓW NIE OBSŁUGUJEMY”. Pod koniec wiosny obawy
zamieniły się w oklaski. Polacy klaskali na balkonach, restauracje dostarczały darmowe pożywienie do
szpitali jednoimiennych, a prezydent Duda rapował o ostrym cieniu mgły. Dla nas realnie zmieniło się
niewiele; upały spędzane w kombinezonach, w których niejednemu zdarzyło się stracić przytomność;
szpitale podzielone na trzy strefy – zieloną, żółtą i czerwoną; wyjazdy do pacjentów, którzy zatajali

objawy zakażenia. Później jesień – liczba zakażeń poszybowała. Szpitale przepełnione, planowe zabiegi
odraczane, chorych na covid kładziono na każdym możliwym oddziale. Wtedy ortopedzi, chirurdzy
czy reumatolodzy leczyli pacjentów z ARDS czyli ostrą niewydolnością oddechową. Nadeszła wiosna i
kolejny skok liczby zakażonych i hospitalizowanych. Media huczały o dodatku covidowym dla
medyków. Dodatkowe 100% wypłaty miało niektórym z nas zagwarantować 20 tysięcy zł dochodu
miesięcznie. Jedni nam zazdrościli, a inni popierali. Mało kto jednak wie, że zdecydowana większość z
nas dodatku covidowego na koncie bankowym nigdy nie zobaczyła i z pewnością już nie zobaczy.

Protest ochrony zdrowia – powody i postulaty

11 września bieżącego roku odbył się w Warszawie protest wszystkich grup medycznych. W jednym
szeregu stanęli lekarze, rezydenci, fizjoterapeuci, diagności laboratoryjni, pielęgniarki, ratownicy
medyczni, radiolodzy, salowe i wiele innych zawodów mniej lub bardziej związanych ze światem
medycyny. Protest planowany był od dawna. Jednak szala goryczy przelała się po opublikowaniu tzw.
nowej siatki płac.

Dokument podpisany i wydany bez porozumienia ze wszystkimi przedstawicielami zawodów
medycznych, w tendencyjny sposób potraktował pracowników medycznych, którzy nie posiadają
wyższego wykształcenia. Nowa siatka płac zrównała ze sobą płacowo pracowników o zupełnie innym
zakresie obowiązków, i innej odpowiedzialności zawodowej. Gdyby owo zrównanie oznaczało wyższą
stawkę, z pewnością większość medyków ucieszyłaby się, że ich kolegom czy koleżankom
podniesiono wynagrodzenia. W tym przypadku mamy jednak do czynienia z protekcjonalnym
zagraniem na jedną kartę. Zagrali tak ustawodawcy, licząc na to, że na ich „szach” medycy nie
odpowiedzą „mat”.

W ramach protestu ratownicy nie biorą dyżurów. W wielu polskich miastach na dyrektorskich biurkach
zalegają stosy rezygnacji z pracy. System załamał się już dawno, ale skutki tego załamania w
niedalekiej przyszłości najdotkliwiej odczują pacjenci. Ratownicze postulaty są jasne i klarowne. Oto
część z nich:
– zwiększenie funduszy na tzw. dobokaretkę
– regulacje systemowe zwiększające pensje
– zwiększenie ryczałtowania w opiece zdrowotnej
– wprowadzenie urlopu zdrowotnego po 15 latach pracy

– powołanie samorządu zawodowego ratowników medycznych i ustawy o zawodzie
– nowelizacja ustawy o państwowym ratownictwie medycznym.

Bez spełnienia chociaż części postulatów, nie możemy rozmawiać o ratownictwie medycznym i
medycynie ratunkowej świadczonych na najwyższym poziomie.

My ratownicy jesteśmy TYLKO ludźmi. Musimy mieć czas na odpoczynek, sen, relaks. Mamy swoje
rodziny, które nierzadko są rozbijane przez pracę ponad siły, do której systemowo jesteśmy zmuszani.

Kama

ilustracja: Klara Wysocka

A-TAK

Udostępnij tekst

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *