@-TAK Publicystyka

Wojna nuklearna po Hiroszimie

Po ataku na Hiroszimę i Nagasaki nie używano bomb atomowych na polu bitwy, z militarnego punktu widzenia były tylko straszakiem trzymającym w szachu „drugą stronę”. Używano ich jednak podczas licznych testów, będących zarazem demonstracją siły wobec przeciwnika. Nie mniej ważny jest fakt, że większość testów była nieodłącznie związana z różnicami społecznymi stworzonymi wcześniej przez imperia kolonialne albo – w przypadku ZSRR – po prostu z różnicami między centrum i prowincją, które miały wiele znamion relacji kolonialnej.

Kolonialne korzenie bomby atomowej
Nie tylko Niemcy w I połowie XX wieku były państwem rasistowskim i nie tylko dlatego, że uległy ideologii faszystowskiej. Rasizm, praktykowany i rozwijany przez państwa kolonialne w XIX wieku, miał swoje przesilenie w latach 30. i 40. następnego stulecia. Segregacja rasowa, kolonializm, uprzedzenia – to była codzienność tego świata. W latach 1884-85 miała miejsce konferencja w Berlinie, której celem był podział Afryki między zachodnie mocarstwa. Organizatorem był kanclerz Niemiec, Otto von Bismarck, uczestnikami zaś Belgia, Austro- Węgry, Włochy, Dania, Francja, Holandia, Portugalia, Hiszpania, Rosja, Imperium Ottomańskie, Anglia, Norwegia ze Szwecją i Stany Zjednoczone. Oczywiście ani jednego przedstawiciela Afryki. Jednym z postulatów było uznanie tzw. Wolnego Państwa Kongo, de facto prywatnej własności króla Belgii Leopolda. Jako pierwsze uznały własność Leopolda Stany Zjednoczone, co na długie lata powiązało Belgię i USA w tym regionie. W wyniku konferencji zakończono co prawda handel niewolnikami w Afryce, rozpoczynając jednak nie mniej brutalne i krwawe zniewalanie wszystkich mieszkańców kontynentu i ostrą segregację rasową. Głównym celem kolonizatorów – czy chcieli się do tego przyznać, czy nie – była eksploatacja tzw. Czarnego Lądu. Obok taniej siły roboczej, produktów rolnych i towarów egzotycznych (przypraw, skór, lokalnych dzieł sztuki), ważnym bogactwem do złupienia były złoża mineralne.W 1915 roku brytyjski geolog, pracujący dla belgijskiej firmy Union Minière du Haut Katanga, odkrył w pobliżu wioski Shinkolobwe w prowincji Katanga złoża uranu. Wówczas nie miały one większej wartości, bo poszukiwanymi pierwiastkami były miedź i rad. Wkrótce zatrudniono (choć pewnie lepszym określeniem byłoby „zagoniono”) okolicznych mieszkańców do pracy przy budowie kopalni odkrywkowej. Jak się później okazało, Shinkolobwe miała rudy niespotykanie bogate w uran – aż do 65%, w porównaniu ze średnią zawartością 1% w złożach USA czy Kanady.Chociaż Belgia była jednym z pierwszych krajów zajętych i okupowanych przez III Rzeszę, belgijskie Kongo pozostawało po stronie aliantów, miało jedną z największych armii kolonialnych na terenie Afryki i wspierało aliantów swoją bogatą bazą surowcową. Rudy uranu trafiły do amerykańskich magazynów. Uran wydobywany rękami mieszkańców Kongo, pod jednym z najbardziej rasistowskich i okrutnych reżimów kolonialnych w Afryce, miał stanowić materiał do budowy najpotężniejszej i najstraszliwszej broni w dziejach ludzkości.Głos nauki?
Wielu spośród amerykańskich budowniczych bomby, przede wszystkim inicjatorzy badań nad bronią jądrową – Leó Szilárd, Eugene Wigner, Edward Teller, Albert Einstein i Enrico Fermi – było imigrantami do Stanów z ogarniętej faszyzmem i nazizmem Europy. Ich obawy przed wygraną nazistowskich Niemiec były dużo bardziej oczywiste niż uczonych amerykańskich. Motywacja tych uczonych była więc może najbardziej usprawiedliwiona spośród licznego grona, które przyczyniło się do budowy bomby atomowej.

Warto tu wspomnieć o ludziach nauki, którzy odmówili współpracy. Jedną z nich była Liese Meitner, współodkrywczyni zjawiska rozszczepienia, nazwana przez dziennikarzy niesłusznie „matką bomby atomowej”. Meitner – podobnie jak Wigner, Szilárd czy Einstein, była emigrantką ze względu na swoje żydowskie pochodzenie. Pozostając dużo bliżej „oka cyklonu” (osiadła w Szwecji) miała być może większe powody do obaw o życie swoje i bliskich. Jednak nie uważała tego za wystarczający powód do uczestnictwa w tworzeniu najbardziej śmiercionośnej broni. Warto też zaznaczyć, że sam Einstein, będąc z przekonania pacyfistą, miał opory przed namawianiem prezydenta do finansowania projektu. Do jego realizacji nie został nawet zaproszony, ponieważ obawiano się jego zbyt lewicowych poglądów. Wielu naukowców pracujących przy projekcie wierzyło naiwnie, a w każdym razie chciało wierzyć, że bomba nigdy nie zostanie użyta na polu bitwy – mylili się.

Całe specyficzne środowisko uczonych, które rozwinęło się po ataku na Hiroszimę i Nagasaki, przebadał i opisał w kilku pracach antropolog Hugh Gusterson. Nie będę tu wchodzić w szczegóły, ale warto podkreślić, że wielu z nich rzeczywiście wierzyło w to, że robią coś dobrego dla ludzkości. Niektórzy z naukowców protestowali przeciw wojnie w Wietnamie, walczyli o równe prawa i interesowali się ochroną środowiska. Pracowali przy broni nuklearnej, bo wierzyli, że jej rozwój podtrzymuje pokój na świecie.

Broń, której nigdy nie mieli użyć
Do dziś trwają spory o to, dlaczego Amerykanie użyli bomby atomowej przeciw japońskim cywilom. Dość długo oficjalna wersja była taka, że bez tego nie zakończyliby wojny. Nie jest to do końca prawda. Każdy, kto przyjrzał się trochę historii II wojny światowej, wie, że państwa Osi były w odwrocie. Wobec sojuszu dwóch największych państw i najliczniejszych armii świata – amerykańskiej i radzieckiej, wobec prężnego udziału mocarstw, bądź co bądź kolonialnych, oraz wobec ogromnego zaangażowania podziemia antyfaszystowskiego w Europie było jasne, że wojna nie potrwa długo. Badacze coraz mniej wierzą też w wersję, że chodziło o oszczędzenie życia wielu żołnierzom. Prawdopodobnie główną motywacją była demonstracja siły wobec ZSRR. Dzięki wojnie Związek Radziecki stawał się światową potęgą, coraz bardziej realnie rywalizującą ze światem kapitalistycznym. Tak czy inaczej, bomby zostały zrzucone. W Hiroszimie od samego wybuchu zginęło ok. 90 tys. mieszkańców, a w Nagasaki ok. 70 tys., w tym uchodźców z Hiroszimy (których liczby nigdy nie ustalono). Oba wybuchy były „mało efektywne” jak na możliwości bomb, a same bomby były dużo mniejsze niż broń budowana później i istniejąca do dziś. Mimo to zniszczenia były ogromne. Oprócz ofiar bezpośrednich wybuchów i opadu radioaktywnego ucierpieli ci, którzy kilka dni po nalocie próbowali szukać bliskich w rejonie epicentrum wybuchów.

Demonstracja przeciwko testom nuklearnym w Lyonie (Francja, 1980)
A to dopiero początek…
Próby atomowe nie są tematem popularnym – pozostają nim może tylko dla organizacji na rzecz rozbrojenia, ekologów i bezpośrednich ofiar. Chcemy wierzyć, że używanie broni jądrowej zakończyło się na Nagasaki. Niestety było wręcz przeciwnie. To dopiero zimna wojna przyniosła szalony wyścig zbrojeń, którego częścią były tysiące detonacji. W sumie od 1944 roku przeprowadzono ponad 2000 testów, z czego najwięcej w USA. Dokonywane na tzw. niezaludnionych terenach, w wielu przypadkach były przeprowadzane w pobliżu rezerwatów Indian, na terenach kolonii i byłych kolonii oraz na tzw. prowincji. Do „najbardziej zbombardowanych narodów” należą rdzenni Amerykanie, mieszkańcy Polinezji Francuskiej i Kazachowie. Oficjalnie po zakończeniu zimnej wojny mocarstwa zaczęły się wycofywać z testów. Najpierw ZSRR (do 1990 roku), potem UK (do 1991), USA (do 1992), Francja i Chiny podpisały Traktat o całkowitym zakazie prób z bronią jądrową w 1996 roku. Nie podpisały go Indie, Pakistan i Korea Północna. Ta ostatnia testy przeprowadzała w latach 2006-2017. Oficjalne zaprzestanie testów nie oznacza, że nie przeprowadza się ich potajemnie. Ostatni wybuch w Rosji, w sierpniu 2019, jest postrzegany przez niektórych komentatorów jako wynik prób z bronią jądrową. Być może tak nie jest, ale nie mamy żadnej gwarancji, że sygnatariusze rzeczywiście nie przeprowadzają prób nuklearnych. Podpisanie traktatu nie oznaczało też zaprzestania produkcji broni i jej udoskonalania ani używania zubożonego uranu na polu walki.„Bardziej podobni do nas niż myszy”
Kolonialna i rasistowska postawa wobec mieszkańców miejsc, w których przeprowadzano próby, jest do dziś wyczuwalna w niektórych dokumentach. Ludzi dosłownie traktowano jak króliki doświadczalne (albo jak myszy laboratoryjne). Poniżej udostępniam fragment wypowiedzi naukowca, który optował za powrotem mieszkańców wysp Marshalla na skażoną wyspę Rongelap. Wielu naukowców uważało wprost, że obserwacja populacji na skażonym terenie może być pożyteczna dla nauki. Oto w jaki sposób to uzasadniał: „to prawda, że ci ludzie nie żyją, powiedziałbym, jak na Zachodzie, jak cywilizowani ludzie, ale prawdą jest też, że są do nas bardziej podobni niż myszy” (źródło: https:// www.atomicheritage.org, tłum. Ludwika Wykurz).Liczba ofiar testów nuklearnych (a mówimy tu jedynie o ludziach) nigdy nie została oficjalnie policzona. Współczesne badania i wyliczenia różnią się między sobą co do liczb i, prawdę mówiąc, nawet najlepsze chęci badaczy i badaczek nie wystarczą. Przewrotna „wygoda” testów i awarii nuklearnych polega na tym, że ofiary najczęściej po prostu chorują na różne formy nowotworów, zwykle pojawiające się kilka do kilkunastu lat po wydarzeniu. Wzrost zachorowań można stwierdzić tylko statystycznie. Z takimi zastrzeżeniami pracowali naukowcy, starający się policzyć, ile osób ucierpiało bezpośrednio lub pośrednio w wyniku prób nuklearnych. W samych Hiroszimie i Nagasaki zachorowania zaczęły się nasilać dopiero kilkanaście lat po detonacji. Nie inaczej było w miejscach testów.Jedno z badań przeprowadzone przez zespół Keitha Meyersa z Uniwersytetu w Arizonie w 2017 roku wykazało, że między 1951 a 1973 rokiem, w wyniku testów mogło umrzeć nawet 695 tys. ludzi, w samych Stanach Zjednoczonych. Były to ofiary opadu radioaktywnego po przeprowadzonych w atmosferze testach. Mówimy o obywatelach amerykańskich. Mimo wszystko nawet oni byli najwyraźniej podzieleni na różne kategorie. Stany Zjednoczone wprost wyciągnęły argument obywatelstwa wobec mieszkańców Wysp Marshalla domagających się odszkodowań za szkody na zdrowiu, spowodowane czyszczeniem skażonych miejsc testowych. Nie dostaniecie odszkodowań, bo nie jesteście obywatelami amerykańskimi – mniej więcej tak brzmiało uzasadnienie. Jeśli chodzi o społeczności Navajo i Apaczów z Nowego Meksyku, nikt nawet nie pofatygował się, żeby poinformować ich o tym, co się dzieje. „Zdetonowali bombę w ramach testu Trinity i odjechali. Nigdy nie wrócili i nie powiedzieli ludziom, jak mają żyć, czego używać, co jeść i pić” (wypowiedź Cordovy, mieszkanki pueblo w Nowym Meksyku, która przeżyła nowotwór – źródło: newsmaven.io). Za liczenie ofiar National Cancer Institute zabrał się dopiero 70 lat później. Nie lepiej było z innymi mocarstwami nuklearnymi.

Happening w Hadze (Holandia, 2015)

Brytyjczycy przeprowadzali testy w Australii, gdzie wiadomo o ponad 16 tys. samych robotników, wystawionych bez żadnego ostrzeżenia na działanie promieniowania po próbie atomowej. Aborygenów mieszkających w okolicy nikt nawet nie liczył. Wielu z nich, podobnie jak biali cywile, nadal jest narażonych na pozostałości po wybuchach. Przede wszystkim na promieniowanie, które ma się utrzymać jeszcze ok. 24 tys. lat (Tillman A. Ruff, The humanitarian impact and implications of nuclear test explosions in the Pacific region).

We francuskiej Algierii (przed wyzwoleniem spod władzy kolonialnej) pomocnikami francuskiej armii przy testach byli mieszkańcy. Pracowali bez żadnej odzieży ochronnej, ubrani w tradycyjne galabije (por. film Christine Bonnet pt. „Ofiary francuskiej bomby atomowej”). Niewiele bardziej armia francuska przejmowała się swoimi żołnierzami. Jednak głównymi ofiarami prób jądrowych byli mieszkańcy Oceanii i Australii. Spośród 16 miejsc testowych 10 było położonych w tym rejonie. Nie tylko nikt nie pytał mieszkańców o zgodę (oczywiście, populacji nie pyta się o zgodę na żadne testy wojskowe), ale celowo pozwalano im swobodnie obserwować testy i wychodzić z domów po ich zakończeniu. Świadkowie mówią o dzieciach, które wybiegały na dwór podczas opadu promieniotwórczego po zakończonym teście. Szacuje się, że zachorowalność na raka w rejonie Mururoa i Fangataufa wzrosła sześciokrotnie. Testy zakończono w 1996 roku, jakiekolwiek oficjalne obietnice o rekompensatach dla ofiar Francja zaczęła składać dopiero w 2008 roku! Oczywiście tylko pod naciskiem miejscowych grup weteranów i organizacji sprzeciwiających się broni nuklearnej. Wybór miejsca, sposób traktowania lokalnej społeczności, skandaliczne wypowiedzi i próby unikania reparacji – wszystko to składało się na politykę wobec ofiar prób nuklearnych, często dodatkowo podszytą rasizmem. Nie było to dalekie od traktowania ofiar awarii zakładów przemysłowych, wycinki lasów pod uprawy soi i palm olejowych czy budowę kopalni – z jedną różnicą. Były to testy wojskowe. Broni, którą miano ewentualnie użyć na polu bitwy (a w domyśle miała być tylko straszakiem), używano wielokrotnie wobec ludności cywilnej w czasie pokoju.

Ludwika Wykurz

Artykuł ukazał się w nr 12 „A-taku” (2019)
Udostępnij tekst

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *