Zaloguj

Federacja Anarchistyczna

Jesteś tu: Start / Artykuły / Zapowiedzi /
A+ R A-
Redakcja

Redakcja

Adres witryny: http://www.federacja-anarchistyczna.pl E-mail: Adres poczty elektronicznej jest chroniony przed robotami spamującymi. W przeglądarce musi być włączona obsługa JavaScript, żeby go zobaczyć.

Poczucie czy bezpieczeństwo?

19 września 2017 r. | Dział: Publicystyka
Kamery stają się coraz powszechniejszym elementem krajobrazu. Mimo że jest ich coraz więcej, to z roku na rok zwracamy nie niej mniej uwagi. Przyzwyczajamy się. Wielu z nas je nawet polubiło. Podobno są dla nas, podobno zwiększają nasze bezpieczeństwo. Ci którzy się sprzeciwiają, słyszą, że uczciwy człowiek nie ma nic do ukrycia. Czy kamery zwiększają bezpieczeństwo czy jedynie poczucie bezpieczeństwa?
 
Zdecydowana większość z nas odpowie automatycznie, że obszar monitorowany jest bezpieczniejszy niż ten pozbawiony monitoringu, więc kamery zapewniają nam bezpieczeństwo. O ile pierwszą część zdania można uznać za prawdziwą (jej analizą zajmiemy się w dalszej części artykułu), to druga jest fałszywa. Trudno w to uwierzyć, ale nie istnieją badania, które jednoznacznie wskazują na „ogólny” spadek przestępczości wskutek instalacji kamer.
 
Istotnym zjawiskiem, które często powoduje monitoring, jest tzw. przemieszczanie się przestępczości. W najbliższym otoczeniu kamer zachowania niezgodne z prawem podejmowane są rzadziej, jednak sprawcy nie rezygnują z nich, tylko przenoszą się w inne – nieobserwowane, często znajdujące się tuż obok – miejsce. Oczywiście, na obszarze monitorowanym często dochodzi do spadku przestępczości, jednak w wielu przypadkach przestępczość nie znika, ale „migruje”. Przestępcy nie lubią miejsc monitorowanych, ale nie rezygnują z łamania prawa. Po prostu preferują miejsca, gdzie nie ma kamer, zasłaniają twarze, operują w miejscach niewidocznych dla kamer (w skrajnych przypadkach pod samą kamerą, ewentualnie za jakąś przeszkodą np. furgonetką), czy wreszcie zmieniają sposób działania (np. stosują metodę „na wnuczka”).
 
Czy w takim razie rozwiązaniem jest monitorowanie jak największego obszaru? Zdecydowanie nie. Monitoring wzmacnia atmosferę nadzoru, braku zaufania i szacunku dla autonomii drugiej osoby. Wymaga też znacznych nakładów finansowych. Instalacja dobrej jakości kamer dużo kosztuje, trzeba zapłacić pensje osobom, które je obsługują. Przeznaczenie znacznych środków na kosztowne systemy monitoringu ogranicza zasoby finansowe, które mogłyby być przeznaczone na inne, bardziej potrzebne działania.
 
Zjawisko powszechnego monitoringu doczekało się wielu opracowań naukowych. Do najciekawszych i najrzetelniejszych z nich należy „Crime prevention effects of closed circuit television: a systematic review” z 2002 roku. Autorzy poddali w nim analizie 22 wcześniej przeprowadzone badania nad skutecznością monitoringu w obniżaniu liczby przestępstw. Instalacja kamer była w nich głównym działaniem prewencyjnym, jasno określono liczbę przestępstw, a poziom przestępczości był mierzony przed i po instalacji monitoringu. Do badanego obszaru monitorowanego (eksperymentalnego) przypisano odpowiadający mu obszar kontrolny (bez kamer). W rezultacie autorzy badania stwierdzili, że skuteczność monitoringu w obniżaniu przestępczości wynosi 2 proc.
 
Kolejnym istotnym badaniem jest „Assessing the impact of CCTV” z 2005 roku. Studium opierało się na analizie wyników 13 przeprowadzonych do tej pory badań nad monitoringiem. Znalazły się wśród nich badania systemów monitoringu wdrażanych w centrach mniejszych i większych miast, na parkingach samochodowych i w szpitalach. Oprócz syntezy przeprowadzonych do tej pory badań, dodatkową wartość analizy stanowi wymiar merkantylny. Badacze przybliżają w raporcie aspekt efektywności instalowanych systemów monitoringu mierzony ekonomicznym stosunkiem poniesionych kosztów do uzyskanych finalnie wyników. Autorzy raportu wykazali, że monitoring jest nieskutecznym narzędziem w obniżaniu przestępczości i nie wpływa na poczucie bezpieczeństwa mieszkańców. Z jednym wyjątkiem, badanie wszystkich systemów nie wykazało związku pomiędzy instalacją kamer i zmniejszeniem liczby przestępstw. Wyjątek stanowił system zainstalowany w Hawkeye, który miał służyć obniżeniu ilości przestępstw samochodowych. Aż 82 procentowe ograniczenie tych zdarzeń niewątpliwie świadczy o sukcesie wdrożonej infrastruktury. W raporcie znajduje się również analiza efektywności monitoringu. Warto więc odnotować, że wartość współczynnika efektywności wszystkich analizowanych systemów była bardzo niska. Miało to miejsce nawet w przypadku najbardziej skutecznego systemu, którego instalacja przyniosła ograniczenie przestępstw samochodowych o 82 proc.
 
Prawo
Skoro kamery monitoringu są powszechnie montowane na ulicach, placach czy też w sklepach, urzędach itp. itd., zakłada się, że ich montaż i obsługa są uregulowane przez prawo. Niestety nie. Właściwie każdy może założyć kamerę i filmować, co zechce. Istnieją jedynie przepisy regulujące wykorzystanie monitoringu np. w zakładach karnych albo podczas imprez masowych.
 
Instalują je więc służby mundurowe, samorządy, leśnicy, zarządzający nieruchomościami, pracodawcy, dyrektorzy szkół i przedszkoli. Czy kamery mogą być przez nich instalowane? Wątpliwości co do tego są bardzo poważne. Nie wiadomo też, jak długo powinny być przechowywane nagrania, w jaki sposób należy je zabezpieczać, komu można je udostępniać. Nie ma nawet obowiązku informowania, gdzie zainstalowane są kamery ani jaki obszar filmują. Nikt nie nadzoruje kto i jak nas nagrywa. Nie ma obowiązku, aby umieszczać na kamerze informację, kto jest jej właścicielem czy operatorem. Nie wspominając o tym, po co kamera znajduje się w danym miejscu i co robi (czy rejestruje obraz, ile czasu jest przechowywany zapis).
 
Koszty monitoringu
Monitoring wizyjny wiąże się z wysokimi kosztami, które generuje instalacja kamery, jej serwis i obsługa. Największym kosztem monitoringu jest jednak wzajemne zaufanie. Zamontowane w szkole, pracy, sklepie wysyłają wyraźny sygnał: nie ufam Ci. Dzięki kamerom można też wykluczać i „sortować” ludzi. Są one wykorzystywane np. na grodzonych osiedlach i w centrach handlowych ,aby ograniczyć dostęp osobom niepożądanym – bezdomnym, żebrzącym lub po prostu tym, którzy do danego miejsca „nie pasują” np. emerytom albo młodzieży.
 
Drugim kosztem monitoringu może być rozproszenie odpowiedzialności. Widząc kamerę, jesteśmy mniej skłonni podjąć ryzyko i zainterweniować w sytuacji, gdy np. ktoś jest bity na ulicy. Zakładamy, że służby są automatycznie powiadomione przez operatora kamery, a my sami nie musimy nic robić.
 
Najbardziej wymiernym kosztem monitoringu są koszty finansowe liczone zazwyczaj w milionach. Dla przykładu w latach 2010-12 Warszawa wydała ponad 45 mln zł. na utrzymanie i rozwój monitoringu. W mniejszych miastach kwoty nie są tak olbrzymie, ale nadal robią wrażenie, np. Radom wydał 6,7 mln, a niewielki Zamość 1,7 mln.
 
Czym dokładnie zajmują się sieci monitoringu? We wspomnianej Warszawie w latach 2010-13 kamery zaobserwowały aż 55794 zdarzenia. Jednak najczęściej są to obserwacje osób nietrzeźwych (17910), zdarzenia w ruchu drogowym (10430) czy spożywanie alkoholu w miejscach publicznych (4737). Przestępstw było zdecydowanie mniej: 55 włamań czy 427 kradzieży. W innych miastach stosunek poważnych zdarzeń do tych banalnych jest podobny. Zdecydowanie więcej jest niegroźnych wykroczeń niż wpływających na nasze bezpieczeństwo kradzieży lub rozbojów. Chociaż zdarzają się takie miasta, w których monitoring ewidentnie jest nastawiony na zarabianie poprzez „wlepianie” mandatów. W Gnieźnie na 12451 zdarzeń aż 10923 dotyczyło nieprawidłowego parkowania. Rekord padł w Ozorkowie gdzie na 1688 zdarzeń 1682 dotyczyło parkowania!
 
Większość z nas opowiada się za zwiększeniem liczby kamer. Dzięki temu czujemy się bezpieczniej. Niestety jest to jedynie poczucie bezpieczeństwa a nie bezpieczeństwo. Bezpieczeństwo zapewnia brak nierówności społecznych, możliwości rozwoju (w szczególności dla młodych mężczyzn z mniej zasobnych rodzin), właściwa edukacja. To skala makro, na którą jedna osoba ma niewielki wpływ. A co można zrobić dla swojego bezpieczeństwa tu i teraz? Zadbać o właściwe oświetlenie, projektowanie budynków i osiedli w taki sposób, aby unikać niepotrzebnych zaułków.
 
Monitoring nie zmniejsza przestępczości ani nie zmniejsza strachu przed przestępczością. Widząc kamerę, możemy podejrzewać, że wokół jest niebezpiecznie.
 
AB
 
Artykuł ukazał się w szóstym numerze “A-taku” (2017)
 

Łódź - ANARCHISTYCZNY FESTIWAL FILMOW

14 października 2017 r. | Dział: Zapowiedzi

Dnia 14 października 2017 od godziny 16.00
Food Not Bombs - Łódź, Inicjatywa Pracownicza Łódź
i kino "Bodo" zapraszają na
"ANARCHISTYCZNY FESTIWAL FILMOWY".

W programie:
Okupuj! Stawiaj opór! Produkuj!

Nawet jeśli moja ziemia płonie

Faszyzm sp.z.o.o

Antyfaszyści

Roza.Kraj dwóch rzek

Niech żyje Utopia

Wstęp "co łaska" ale nie mniej niż 15 złotych.

O nowej serii wydawniczej TIKN

19 września 2017 r. | Dział: Polska

Słowo „tikkun” w tradycji kabalistycznej oznacza naprawę – naprawę świata. A świat naprawiony, jak opisują go kabaliści, bardzo przypomina świat z anarchistycznego marzenia: ustaje tu wszelka władza, prawo zostaje pozbawione jakiejkolwiek treści.

 

Naprawa wymaga nie tyle zniszczenia zła, ile poszukiwania i chronienia tego, co w tym świecie może przynieść ocalenie. Kabaliści mówią o iskrach boskiego światła, które już tu są, trzeba je tylko odnaleźć i uwolnić. Gilles Deleuze będzie pisał o „wspólnocie odkrywców” przepełnionej „wiarą, a raczej zaufaniem – nie wiarą w inny świat, lecz zaufaniem do tego świata”. Naprawa dokonać się może tylko wewnątrz tego świata i tylko naszymi rękami.

 

Wiara w świat nie ma nic wspólnego z zasiedziałym zadowoleniem. W 2000 roku francuski kolektyw Tiqqun wskazywał, że jedyną drogą wyjścia z nocy, jaka pochłania dziś nasze myślenie, jest porzucenie twierdzy tożsamości, odkrycie, że wszystko, czym jesteśmy, pozostaje ostatecznie nie nasze, obce, tymczasowo używane. W miejsce przywiązania do spektaklu polskości, europejskości, Polski Walczącej czy kariery senior managera – potrzebujemy odwagi błądzenia, wędrowania, migrowania. Tym, co łączy nas z innymi jest właśnie wspólne doświadczenie istot, które dziwią się samym sobie.

 

W wędrówce ku wspólnocie z innymi mogą nas wspomóc książki, które pozwalają dostrzec coś nieznanego, myśleć inaczej niż dotąd. Dla grupy Tiqqun jedną z takich książek była Wspólnota, która nadchodzi Giorgio Agambena. W 2001 roku, jedenaście lat po wydaniu tej książki, Agamben dodał do niej część zatytułowaną „Tiqqun de la noche”. To znak sympatii dla francuskiego kolektywu, ale nocny tikkun to także praktyka czytania przez noc święta Szawuot tekstów, które pomagają naprawić świat.

 

W języku jidysz, języku Żydów Europy Wschodniej, słowo „tikkun” brzmiało „tikn”. Nie jest chyba przypadkiem, że w początkach XX wieku w naszej części świata anarchizm zyskał właśnie wśród Żydów szczególnie silny odzew. Michel Löwy twierdził, że ideały wolnościowe łączy z koncepcją tikn szczególny związek – powinowactwo z wyboru.

 

Seria „Tikn” powstaje we współpracy z Oficyną Wydawniczą Bractwa Trojka. Zamierzamy wydawać krótkie teksty, których autorki i autorzy nie zawsze deklarowali się jako „anarchiści”, a jednak wiązało ich z anarchistycznym ideałem takie właśnie powinowactwo. Chcemy, by te teksty stały się szeroko dostępne, chcemy uwolnić je od akademickiej powagi i przywrócić powszechnemu użyciu. Wierzymy, że te małe i tanie książeczki, które łatwo można nosić ze sobą, pomogą naprawiać świat.

www.bractwotrojka.pl

https://www.facebook.com/SeriaTikn/

Straż Leśna pobiła jednego z poznańskich aktywistów związanego z Federacją Anarchistyczną blokujących wycinkę w Puszczy Białowieskiej. Był hospitalizowany. Poniżej publikujemy jego relację.

W poniedziałek 11 września odbyło się posiedzenie Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, który rozpatrywał kwestię nałożenia sankcji na Polskę za wycinkę w Puszczy Białowieskiej. Przed sądem stanął minister środowiska Jan Szyszko. Wszyscy znajdujący  się w tym czasie w Obozie Dla Puszczy, oraz osoby obserwujące tą sytuację w całym kraju oczekiwały, że będzie to dzień przełomowy w temacie obronie Puszczy. Mieliśmy nadzieję, że Szyszko po tym spotkaniu się opamięta i wycofa harwestery wraz ze Strażą Leśną z lasu, nie chcąc obciążać wszystkich kosztami jego planu walki z kornikiem, a tak naprawdę jego wydumanego ego, nakazującego mu walczyć z ekologami. Chce wygrać tę walkę za wszelką cenę, aby nie ponieść kolejnej klęski jak nad Rospudą. Aby tego dokonać ściąga siły Straży Leśnej ze wszystkich Regionalnych Dyrekcji Lasów Państwowych w kraju, których utrzymanie i wynagrodzenia powodują wycinkę z ekonomicznego punktu widzenia całkowicie nierentowną.


Rzeczywistość nas jednak zaskoczyła. Już we wtorek od rana stwierdziliśmy bardzo dużą aktywność zarówno maszyn tnących drzewa, jak i tirów wywożących je w najdalsze zakamarki kraju, gdzie ze względu na swoją wyjątkowo niską cenę są przerabiane na euro palety. Udało nam się zablokować ich wtorkowe działania, przez pokojową pikietę pod maszynami, dzięki czemu byli zmuszeni wrócić do bazy. Po sprawdzeniu terenu okazało się, że tego dnia pod piłę poszły liczne stuletnie świerki, stuletnie dęby. Jest to również teren na którym słyszeliśmy wcześniej sóweczkę i dzięcioła trójpalczastego.


W środę 13 września sytuacja powtórzyła się i maszyny po raz kolejny wyjechały w to miejsce, aby skończyć rzeź drzew. Postanowiliśmy działać. Około 10:00 weszliśmy do lasu mijając kilku blokujących wejście do niego strażników. Przebiegliśmy lasem w kierunku w tym już momencie stojących w miejscu harwestera i forwardera (który wywozi drzewo z lasu i układa na składnicach przygotowując do dalszego załadunku na tiry). W pewnym momencie w wyniku zamieszania zobaczyłem lukę pomiędzy strażnikami i postanowiłem ją wykorzystać, aby dobiec do forwardera i się do niego przypiąć. Pół metra od maszyny zostałem brutalnie powalony na ziemię przez dwóch strażników, którzy prawie jak w meczu futbolowym powalili mnie na ułożone pnie na składnicy po których biegłem. Uderzyłem przy tym głową o jeden z nich. Później skoczyli na mnie i zaczęli mnie butami i kolanami dogniatać do ziemi. Za wszelką cenę chcieli zabrać mi tubę, którą miałem wpiętą w rękę. Na początek zrzucili mi z głowy kamerę, tak aby nic się nie zarejestrowało. Jeden dwa razy uderzył moją głową o pień. Kolejny wciskał mi kciuki w okolice żuchwy i gardła, sprawiając ból abym puścił tubę. Zakładali dźwignie na palce, ręce, barki, i nogi. Wszystko to trwało kilka minut. W tym czasie nie reagowali na moje prośby o to, żeby przestali. Stwierdziwszy, że nie dadzą rady w czterech przenieśli mnie na ścieżkę, ciągnąc klatką piersiową po leżących pniach, gdzie rzucili twarzą w błoto i pokrzywy. Jeden stanął mi na ręce, na której miałem tubę, drugi zakładał bardzo bolesną dźwignię na bark, a trzeci kolanem dociskał głowę do ziemi, tak, że nie miałem czym oddychać. Po dłuższym czasie przyszedł inny dowódca, na którego rozkaz mnie podnieśli i przynieśli pogubione w czasie powalania mnie na ziemię rzeczy: telefon, kamerę, których oddania nie mogłem się wcześniej doprosić. Na moje żądanie została wezwana karetka, która zabrała mnie do szpitala. Zrobiono mi tam rentgen ręki, tomografię głowy, oraz podpięto pod kroplówkę. Po kilku godzinach wypuszczono mnie stwierdzając obrażenia głowy w postaci: powierzchniowych urazów głowy i urazów nadgarstka i ręki. Tomografia wykazała podskórnego krwiaka/ stłuczenie na lewej kości czołowej, oraz nierówny zarys łuski kości czołowej lewej z nierównością blaszki zewnętrznej.


Przemoc dotyczyła większej ilości osób. Przypinano ludzi kajdankami do linki obwiązanej wokół drzew, targano ich po ziemi, wobec dziewczyn stosowano seksistowskie okrzyki itd. itp. Nie jest to również pierwsza taka sytuacja. Sam już na poprzednich akcjach byłem w sytuacjach zagrażających życiu. Raz strażnicy leśni odcięli mi linę na której wisiałem na drzewie na wysokości ok 10 m. Innym razem operator forwardera próbował nas staranować, kiedy w czwórkę próbowaliśmy go zablokować. Ponieważ się nie zatrzymał, wskoczyłem na jego maskę w czasie jazdy. Ten mimo wszystko się nie zatrzymał i jechał dalej gwałtownie skręcając maszyną na drodze i wjeżdżając w gałęzie, tak aby mnie zrzucić. Dopiero po kilkuset metrach „wycieczki” udało mi się bezpiecznie zeskoczyć na ziemię. Inny uczestnik protestu miał pocięty nożem palec, po tym jak jeden ze strażników próbował odciąć linę, do której był przypięty. I to wszystko tylko w ostatnich tygodniach.


Straż leśna jest formacją kompletnie nieprzygotowaną do takich sytuacji. Posiada uprawnienia takie jak policja, uzbrojona w pałki teleskopowe, gazy, pistolety, jednocześnie nieprzygotowana do tego w jaki sposób zachować się w czasie pokojowego protestu (a przypomnę, że wszystkie akcje mają taki charakter). Tworzy to z niej jednostkę zagrażającą tak zdrowiu jak i życiu uczestników protestu. Widoczne jest również to, że  w ostatnim czasie coraz bardziej im się spieszy z wycinką i wywózką drewna, co powoduje, że jest ich więcej (nawet około 70 z całej Polski), są coraz bardziej brutalni i bezwzględni. Przez pychę jednego człowieka na stołku – Szyszkę – pewnego dnia w Puszczy może dojść do tragedii.


Mamy teraz kilka dni do ostatecznej decyzji TS, które leśnicy z pewnością będą starali się wykorzystać jak najbardziej intensywnie. My w Puszczy robimy wszystko na każdym polu aby zatrzymać wycinkę. Nie zrobimy jednak tego bez was. Organizujcie wszędzie pikiety, akcje, demonstracje, benefity na Obóz dla Puszczy. Nie będziemy w stanie wygrać tej bitwy bez wyniesienia jej na poziom protestu społecznego. Nie dajcie sobie wmówić, że działamy przeciwko ludności lokalnej, bo dzięki naszej pracy  (oraz jednoczesnej pracy maszyn w lasach) coraz więcej z nich jest przeciwko wycince (włączając lokalnych pilarzy). Przyjeżdżajcie do Obozu, jeśli macie czas. Wsparcie na miejscu jest również potrzebne. Dołączajcie do grupy Poznaniacy Przeciwko Myśliwym (i innych), działajcie lokalnie. Każda forma oporu przeciwko Szyszce jest ważna.
Walczmy dalej, pokazując, że nie pozwolimy zniszczyć siedziby zagrożonych gatunków zwierząt. Jeśli damy im wygrać tutaj, zniszczą ostatnie ślady dzikiej przyrody wszędzie, zamieniając jedną trzecią kraju (która jest zarządzana przez Lasy Państwowe) w las gospodarczy.


NieodPUSZCZAmy


Cała Puszcza Parkiem Narodowym!

 

Kawka

 

 

www.rozbrat.org

Anarchitektura

30 sierpnia 2017 r. | Dział: Publicystyka
Pomimo obietnicy egalitaryzmu i emancypacji większość projektów modernistycznych wykazywała się brakiem elastyczności i indywidualnych przestrzeni. Powszechny był brak możliwości wpływu na architekturę, protekcjonalny stosunek do użytkownika i decyzje podejmowane zza urzędniczych biurek. To wszystko spowodowało krytykę modernizmu prowadzoną przez środowiska wolnościowe.
 
 
Modernizm rozumiany i przedstawiany przez władze jako upragniony postęp, mieszkańcom burzonych podczas procesów odnowy miast, starych kwartałów czy slumsów, kojarzył się jednak nie najlepiej. Już w roku 1930 w Anglii podpisano Housing Act, który z jednej strony zawierał idee rozwoju budownictwa społecznego, a z drugiej postulował oczyszczanie miast ze slumsów. Skutkowało to tym, że w 1934 roku w Anglii blisko 200 tysięcy osób zostało przesiedlonych, w większość ze śródmieścia Londynu na otaczające peryferie. Takie programy prowadzone były także po wojnie, w Europie i Stanach Zjednoczonych, oraz – w latach 50. i 60. – w krajach Globalnego Południa. Wystarczy przytoczyć północnoamerykańską wersję Housing Act z 1949 roku, dzięki której więcej budynków zburzono niż wybudowano. „Oczyszczone z mieszkańców” tereny przeznaczono na autostrady i kompleksy rządowe. Mimo że sama architektura, zwłaszcza w kontekście jakości technicznej zabudowy slumsów, miała niemało atutów, to wiele z ruchów protestu i krytyki modernizmu pojawiło się właśnie jako reakcja na brak dialogu, na brutalnie wprowadzaną nowoczesność, przenoszenie lokalnych wspólnot z centrum w celu uwolnienia pod nowe inwestycje atrakcyjnie położonych działek (przypis 1). Dodatkowo, pomimo obietnicy egalitaryzmu i emancypacji większość projektów modernistycznych wykazywała się brakiem elastyczności i indywidualnych przestrzeni. Powszechny był brak możliwości wpływu na architekturę, protekcjonalny stosunek do użytkownika i decyzje podejmowane zza urzędniczych biurek. To wszystko spowodowało krytykę modernizmu prowadzoną przez środowiska wolnościowe.
 
Przedszkola
 
Ta krytyka nie odbiegała zresztą od krytyki całego systemu polityczno- finansowego i była rozumiana jako jego część. Krytykowano także rolę architekta - jego pozę neutralnego i obiektywnego eksperta, który wprowadza postęp: „we wszystkich epokach, niezależnie od doniosłości swojej funkcji, architekt miał realizować wizję świata tych, którzy dzierżyli władzę. Architekci zawsze potrzebowali pieniędzy, materiałów, ziemi i legitymizacji dla swoich działań. (…) Doświadczenie historyczne uczy, że kiedy tylko elity deklarują swoją neutralność, w tej samej chwili uzależniają się od władzy” (przyp. 2).
W związku z tym, że „fundamentem myśli anarchistycznej jest afirmacja ludzkiej podmiotowości” (przyp. 3), to współdecydowanie i emancypacja były od początku podstawowymi terminami w anarchistycznym słowniku pojęć. Już Bakunin uważał, że ograniczanie wpływu ludzi na ich życie odbywa się dzięki temu, że lud jest „uznany za małoletniego, wiecznego ucznia, którego uznaje się za zbyt mało zdolnego, (...) by przyswoił sobie wiedzę swoich nauczycieli i mógł obejść się bez ich dyscypliny” (przyp. 4). Natomiast już na przełomie lat 60. i 70. XX wieku, w odpowiedzi na wielkie projekty modernizmu, sytuacjoniści piórem Attilli Kotányiego i Raoula Vaneigema, twierdzili, że nowe osiedla „zarówno na Wschodzie, jak i Zachodzie, nie są niczym innym jak tylko przewiewnymi i pokolorowanymi kindergartens” (przyp. 5.).
 
Architekt aktywista
 
Krytyka elitaryzmu i braku partycypacji mieszkańców wiązały się z przyjęciem przez część architektów nowego modelu - w opozycji do tradycyjnej eksperckiej postawy projektowania w zaciszu pracowni postanowili oni dopuścić użytkowników do części procesu projektowania architektury. W tym znaczeniu wiąże się ona z przyjęciem poziomych relacji pomiędzy projektantem a mieszkańcami. Architekt wciąż zajmuje szczególne miejsce, wciąż jest specjalistą, wciąż, jak czasem architekci modernistyczni, zbiera informacje, pyta mieszkańców, ale ich odpowiedzi mają w dużej części charakter decyzji. Architekt ma za zadanie przede wszystkim stymulować proces partycypacji mieszkańców w projektowaniu, a także pogodzić i uporządkować indywidualne ambicje, zamykając je w ramy przepisów prawa, wymagań ergonomii, konstrukcji, technologii i podstawowej funkcjonalności. To stawia go w szczególnej pozycji i zachowuje wciąż spory zakres władzy nad projektem.
 
Zasady a nie forma
 
W swoich poszukiwaniach bogata w detal, różnorodna i indywidualistyczna architektura związana z anarchizmem na pierwszy rzut oka wydaje się spójna z postmodernistycznym, głównym nurtem architektonicznej reakcji na hegemonię modernizmu. Jednak architektura postmodernistyczna, deklarująca posługiwanie się archetypem, zakorzenioną w kulturze i zrozumiałą dla wszystkich formą, w rzeczywistości posiadała płytkie i spekulatywne sposoby przywracania architektury szerszym grupom społecznym. Brakowało zarówno poszukiwań technologicznych, organizacyjnych i szerzej – społeczno-ekonomicznych. Brakowało bardziej elastycznej konstrukcji i partycypacji. Była to więc próba powrotu do elitarnej architektury, elitarnej roli architekta i odrzucenia egalitarnej siły modernizmu w myśl zasady: „niech każdy zbuduje sobie własny raj (o ile go na to stać)”. Pomimo że krytyka splotu polityki i architektury/urbanistki z pozycji wolnościowych rodziła się równolegle do postmodernizmu, wywodziła się jednak z zupełnie innych pozycji. Przede wszystkim kwestia formy architektonicznej miała drugorzędne znaczenie, gdyż miała być ona efektem stosunków społecznych i to one, przejawiając się w procesie projektowania i budowy, były najważniejsze. Tym bardziej że „źródłem anarchistycznej aktywności jest (...) z jednej strony doświadczenie konfliktu między tym, co jest, a tym, co powinno być, z drugiej – przeświadczenie, że owo powinno musi zostać niedookreślone” (przyp. 6). Architektura, jej forma, nie posiadała żadnego kanonu, jednak proces tworzenia architektury powinien posiadać określone cechy. Już wspomniani sytuacjoniści pisali: „Konieczne jest wyzwolenie instynktu budowania, dziś powszechnie tłumionego” (przyp. 7), a po latach Brian Richardson w anarchistycznym piśmie „The Raven” nawiązując do sławnego zdania Le Corbusiera (przyp. 8) pisał: „Architektura jest zbyt istotna, by pozostawić ją architektom (…) Chcemy wprowadzić odpowiednią kontrolę nad własnym życiem, zatem próbujemy uformować przestrzeń wokoło tak, by stała się wygodna i piękna. Architekt nie zrobi tego dla nas, może to zrobić tylko z nami” (przyp. 9). Z takim modelem procesu projektowania i budowy wiązała się emancypacyjna siła architektury, kształtowania swojego środowiska według własnych potrzeb i gustów. Gdy Günter Feuerstein pisał, że „kiedy ktoś sam zbuduje dom, wie, jak doszło do jego powstania. Proces produkcji staje się wyobrażalny (…). Nie tylko proces budowania powinien być czytelny, ale również to, jak budynek istnieje, jak jest zamieszkiwany i modyfikowany” (przyp. 10), de facto powtarzał to, co trzydzieści lat wcześniej na temat rzemieślniczej produkcji mówili tacy architekci jak Gropius i co było podstawą założenia Bauhausu – najsławniejszej szkoły architektonicznej doby modernizmu. Nie dziwi więc, że strategie i problemy anarchistycznej krytyki architektury należałoby sytuować blisko części uczestników ostatniego kongresu CIAM – jak John Habraken czy współpracujący z sytuacjonistami Aldo van Eyck, którzy pozostawali w orbicie wpływów i idei modernizmu. Momentem dzielącym kontestatorów triumfującego modernizmu na wolnościowy nurt architektury z jednej strony oraz postmodernizm z drugiej jest więc pragnienie anarchistów dotyczące spełnienia obietnic wczesnego modernizmu – mimo krytycznych ocen „modernistycznej praktyki” – i nadzieje związane ze świadomością społecznego znaczenia procesu tworzenia architektury i zamieszkiwania. Ten nurt architektury związany nie ze stylem, a z pryncypiami, z metodą projektowania, oparł się postmodernistycznemu formalizmowi, komercjalizacji i regresji idei.
 
MG
Artykuł ukazał się w szóstym numerze A-TAKU.
 
 

Migracja ludzi i problem prób zarządzania nią poprzez wytyczanie i militaryzację granic stanowi jeden z najważniejszych współczesnych problemów społecznych i politycznych. Ustanawianie państwowych granic jest skutecznym narzędziem utrwalania hierarchii i podziałów społecznych na geopolitycznej mapie świata. W dobie tzw. kryzysu uchodźczego problem ten nabrał rangi szczególnej, a to w jaki sposób europejskie społeczeństwo interpretuje i definiuje pojęcie granicy, będzie rzutować w przyszłości na losy następnych pokoleń migrantów i każdego z nas.

W samym środku tzw. kryzysu uchodźczego, w kwietniu 2016 r., badaliśmy opinie mieszkańców wybranych nadodrzańskich miejscowości [2]. Po drugiej stronie granicy, w Niemczech, powstawały wówczas obozy dla uchodźców. Po wybuchu tzw. Kryzysu uchodźczego lokalne media podawały, że „coraz więcej ośrodków powstaje przy granicy z Polską”, a uchodźcy nielegalnie przekraczają granicę, swobodnie przedostając się na polską stronę. Z informacji prasowych wynikało, iż rząd niemiecki ulokował wzdłuż całej granicy polsko-niemieckiej ponad 5500 uchodźców, z tego około 1200 w samym Frankfurcie nad Odrą, gdzie docelowo miało być odesłanych 3000 osób. Na łamach prasy pojawiły się pierwsze notatki o zagrożeniu ze strony imigrantów. Większość tych doniesień okazała się nieprawdziwa lub przesadzona, ale i tak 53,7% badanych przez nas mieszkańców przygranicznych miejscowości, uważało powstające obozy po drugiej stronie Odry za realne zagrożenie. Blisko 40% czuło się w ogóle zagrożonych kryzysem migracyjnym w Europie. W konsekwencji na pytanie o to, czy władze powinny wprowadzić kontrolę na granicy, aż 43,9% odpowiadało „zdecydowanie tak”, a kolejnych 19,0% „raczej tak”. Pomimo że „zamknięcie granic” uderzałoby w ekonomiczne podstawy przygranicznych miast, w których kwitnie międzynarodowy mały handel, a wiele osób zatrudnia się po niemieckiej stronie, zwłaszcza w Berlinie. W większości wypowiedzi, ludzie z łatwością utożsamiali uchodźców z terrorystami, niestety bazując na przekazie obecnym w polskich mediach publicznych. Jednocześnie postulując zamykanie wszystkich imigrantów w ośrodkach, bez możliwości kontaktu z otoczeniem. Rozmowy czasem przywoływały na myśl atmosferę lat 30. XX w., która obecnym pokoleniom znana jest już właściwie tylko z opisów i materiałów archiwalnych. Niemniej jednak strach, kryzys i niewiedza grają znów w niebezpiecznym tercecie.
Tak oto skutki geopolitycznej gry: wojna i destabilizacja Bliskiego i Środkowego Wschodu (również poprzez uczestnictwo Polski w wojnie w Iraku), akty terroru, ucieczka milionów uchodźców i migrantów, wpływają na społeczne postrzeganie problemu migracji oraz na to, jakie kroki należy podjąć w celu zagwarantowania bezpieczeństwa. W odpowiedzi europejscy politycy zamykają granice i budują coraz większe zasieki. Co ważniejsze, mobilizując przeciwko imigrantom i uchodźcom niechęć opinii publicznej. Prawicowym partiom udaje się utrzymać lub przejąć władzę, szafując ksenofobicznymi i islamofobicznymi hasłami. Można zaryzykować stwierdzenie, że w obawie przed terrorystami i uchodźcami w wielu krajach wprowadzono prawo stanu wyjątkowego. Mamy z tym do czynienia przy jednoczesnym spadku świadomości społecznej na temat tego co właściwie dzieje się „za murami”. Nie tylko liczbę osób uciekających przed konfliktami zbrojnymi, można porównać do sytuacji z czasów II wojny światowej, lecz również stopień nieświadomości i przyzwolenia na to, co dzieje się po drugiej stronie granic. Przypomina to opowieści ludzi o powstaniu w gettcie: „Nie od razu zorientowałem się, że Niemcy podpalili nasz dom. Dopiero gryzący dym zmusił nas do opuszczenia kryjówki. Stojąc na dachu palącej się kamienicy, spojrzałem raz jeszcze na Warszawę po drugiej stronie muru. Ludzie z tamtej strony przyglądali się pożarowi getta. Jak Rzymianie z czasów Nerona oglądali żywe pochodnie utworzone z palonych żywcem chrześcijan”. Jak wspominał Marek Edelman: „Co było po drugiej stronie muru? (…) Ludzie chodzą, bawią się, gra muzyka, karuzela jest, ludzie chodzą do lunaparku itd. Dla nas było to niezrozumiałe i czuliśmy, że jesteśmy w zapomnieniu.” [3] Niestety to doświadczenie nie ustrzegło Edelmana przed poparciem wojny w Iraku [4]. Tymczasem szereg interwencji militarnych w krajach muzułmańskich popchnęły ludzi do masowego exodusu. Pamięć II wojny światowej, tak ponoć do dziś żywa w polskiej i europejskiej świadomości, nie zdołała zapobiec odgradzaniu się od innych i udawaniu, że po drugiej stronie granicy problem nas nie dotyczy.


Wojny Zachodu produkują terror

Zasieki dają jednak jedynie iluzoryczne poczucie bezpieczeństwa przed często wykreowanym przez władze zagrożeniem. Zamachy terrorystyczne w Europie są w istocie konsekwencją prowadzonej od wielu dekad wojny na Bliskim i Środkowym Wschodzie, której skutki nie są takie same dla Starego Kontynentu i krajów bliskowschodnich. Za dowolnie przyjęty okres czasu, liczba ofiar wojny i ataków terrorystycznych na Bliskim i Dalekim Wschodzie jest nieporównywalnie większa, od ofiar terroryzmu w Europie i USA. Nie oznacza to usprawiedliwienia dla „ślepej” przemocy – tak samo jak nie ma usprawiedliwienia dla amerykańskich czy rosyjskich bombardowań. Dopóki nie ustanie wojna, musimy liczyć się z atakami fundamentalistów i desperatów szukających zemsty.
Siły amerykańskie i ich sojusznicy z NATO w latach 2015-2016 dokonały ataków lotniczych w krajach muzułmańskich na Bliskim i Środkowym Wschodzie, podczas których zrzucono przynajmniej 63185 bomb. W 78% było to dziełem armii USA. W ostatnich latach natężenie ataków wyraźnie wzrosło, i z faktem tym należy łączyć znaczący wzrost liczby uchodźców z regionów objętych nalotami. Informacje na temat bombardowań znajdziemy w zachodnioeuropejskich mediach jak np. w brytyjskim The Guardian. [5] Bomby spadają głównie w Syrii i Iraku. Dokładna liczba ofiar nie jest znana. Mówi się o zabiciu w wyniku nalotów dziesiątków tysięcy islamistów walczących po stronie ISIS, rzadko natomiast wspomina się o cywilach. Oficjalnie zachodnie rządy (zwłaszcza USA) starają się utrzymać przekonanie o minimalnej liczbie ofiar wśród osób niezwiązanych z ugrupowaniami bojowymi. Organizacje pozarządowe donoszą z kolei o setkach, a nawet tysiącach zabitych cywilów w wyniku bombardowań NATO. Jak podaje jeden z portali tylko w okresie od sierpnia 2014 r. do sierpnia 2015 r. aktywiści Airwars, organizacji zrzeszającej niezależnych dziennikarzy śledzących kampanię nalotów USA i ich sojuszników na Irak i Syrię, udokumentowali ponad 50 przypadków bombardowań, w „których zginąć mogło co najmniej 489 cywilów w tym ok. 100 dzieci”. [6] Rzeczpospolita pisała pod koniec października 2016 r., że w wyniku 13-miesięcznych rosyjskich bombardowań zginęło w Syrii dokładnie 10102 osób w tym 4162 cywili (z tego 1013 dzieci i 584 kobiety). [7]
Oczywiście przyczyny wzrostu konfliktów zbrojnych i towarzyszący temu wzrost liczby uchodźców są wielorakie. Zdesperowani ludzie szturmują granice nie tylko z powodu lecących z nieba – amerykańskich, brytyjskich, tureckich czy rosyjskich – bomb, ale także w skutek dezorganizacji, krachu gospodarczego i głodu. Międzynarodowa opinia publiczna zdaje się też zapominać, że uchodźcy uciekają od aktów terroru Państwa Islamskiego, których ofiarami na Wschodzie pada o wiele więcej osób niż na Zachodzie [8]. Trwająca wojna w Syrii ma również negatywne skutki ekonomiczne dla sąsiednich krajów i całego regionu. Na przykład Bank Światowy oszacował, że kryzys syryjski powodował spadek PKB Libanu o 2,85% w ciągu 2014 r. Wzrost bezrobocia i wzrost deficytu budżetowego „kosztował” ten kraj łącznie w latach 2012-2014 ok. 7,5 mld dolarów. [9]

 

IMG 0232 OB

Czas murów i przepływów finansowych

Polityka separacji poprzez budowanie murów i zasieków zawsze była związana z globalnymi napięciami i nierównościami społecznymi wywołanymi przez politykę wyrosłą na gruncie określonych interesów ekonomicznych. Nawet historyczne przykłady „upadków murów”, mające stać się zapowiedzią nowych, liberalnych porządków w skali globalnej, zazwyczaj były ściśle splecione z powstawaniem kolejnych barier administracyjnych, różniących się jedynie co do formy. W treści pozostawały takie same. Kiedy betonowy Mur Berliński o długości 156 km, wraz z systemem umocnień, okopów, zapór i min, symbolicznie runął, zaraz po nim powstały kolejne mury wytyczające i umacniające nierówności polityczne i ekonomiczne – oddzielając ziemie Izraela i Palestyny betonowym murem długości ok. 700 km i wysokości ok. 8 metrów wraz z wieżami kontrolnymi i systemem zabezpieczeń elektrycznych, który dotychczas pochłonął około 2,6 mld dolarów [10]; stalowy mur oddzielający teren Stanów Zjednoczonych i Meksyku, Hiszpanii oraz Afryki, Kaszmiru i Indii itd. Obecnie w odpowiedzi na tzw. kryzys uchodźczy Stary Kontynent jest coraz bardziej usiany zasiekami – w 2015 r. ruszyła m.in. budowa węgierskiego płotu [11], wysokiego na ok. 4 metry, z zasiekami i systemami zabezpieczeń, który oddziela Węgry, Serbię i Chorwację. Kosztował do tej pory miliard euro. Obecnie w budowie jest jego druga część. Kilkunasto kilometrowe zasieki pomiędzy Bułgarią, a Turcją pochłonęły ok. 4,5 mln euro, kolejne 3 mln euro wydano na metalowy płot z zasiekami pomiędzy Grecją a Turcją. Państwa członkowskie, należące do Unii Europejskiej od wiosny 2015 do kwietnia 2016 r. wydały łącznie około 500 mln euro na 1200 km samych murów i płotów z drutami kolczastymi (koszt nie zawiera obsługi wieżyczek strażniczych i patrolowania obszarów przygranicznych) [12]. Mimo to, ludzie cały czas uciekają, próbując przekroczyć granice czasami po kilkanaście razy. Świadczy o tym m.in. historia Abeda, 16-letniego Afgańczyka: „Jest zima, czasami po minus 20 stopni, czekamy tu w Suboticy, w jednej z opuszczonych fabryk, niedaleko granicy z Węgrami. Nie ma wody, prądu, dachów, mężczyzn już nie przyjmują do obozów. (…) Próbowałem już ze 20 razy przedostać się przez granicę... wczoraj straż graniczna znowu mnie złapała, rozbili telefon, zabrali ubrania i polali wodą. Wróciłem i znów będę próbować” [13]. Zimą 2017 r., wzdłuż całej granicy ludzie rozbijali koczowiska, z których próbowali podjąć dalsze próby przekroczenia granicy.
W kontekście debaty o globalnych nierównościach społecznych, należy pamiętać, że europejska Strefa Schengen otworzyła przede wszystkim granice dla wolnego obrotu kapitałem. Co prawda układ ten znosił również kontrolę graniczną wobec osób, które są obywatelami państw członkowskich, umożliwiając około 400 mln Europejczykom swobodne podróżowanie również do państw nienależących do UE, to brak kontroli na granicach wewnętrznych wprowadzony był głównie jako niezbędny krok dla zaistnienia jednolitego rynku, unii gospodarczej i walutowej oraz rozwoju konkurencyjności. [14] Czy wobec tego brak granic urzeczywistnił swobodny i równoprawny przepływ ludzi? Czy układ zapoczątkował szeroką współpracę w kwestii bezpieczeństwa wewnętrznego i polityki azylowej? Bynajmniej. Obecnie, wbrew prawu międzynarodowemu oraz Konwencji Genewskiej dotyczącej statusu uchodźców z 1951 r., łamane jest międzynarodowe prawo ubiegania się o azyl, nadawania statusu uchodźcy czy innej formy ochrony osobom migrującym.


Europejski stan wyjątkowy

Powstanie Strefy Schengen niewątpliwie wzmocniło współpracę państw na poziomie przepływu kapitału, jednak co do przepływu ludzi w okresie kryzysu (nie uchodźczego, ale ekonomicznego) uwidaczniają się jej słabe strony. Polityka bezpieczeństwa, skanery przeszukujące samochody w celu wykrycia uchodźców, finansowanie działań obronnych „twierdzy Europa”, wprowadzenie lotnych checkpointów w krajach strefy Schengen ilustrują, że od pewnego czasu mamy do czynienia z europejskim stanem wyjątkowym.
W tym kontekście często dokonujemy podziałów na migrantów bardziej i mniej pożądanych. Ci, którzy są lepiej wykwalifikowani, a zgodnie z neoliberalną narracją będą bardziej ekonomicznie użyteczni, mają większe prawa, bez względu czy zostali dotknięci np. konsekwencjami wojny. Natomiast ci, którzy mogą stanowić tanią siłę roboczą, a ich niski status społeczno-ekonomiczny usprawiedliwia odbieranie im wielu praw, często nie są brani pod uwagę w debacie na temat administracyjnych regulacji dotyczących równoprawnego przepływu osób. Efektem tej sytuacji jest proces, który przez niektórych badaczy i badaczki społeczne utożsamiany jest z rasizmem ekonomicznym, niezależnym od narodowości czy wyznania. [15] U podstawy tych założeń funkcjonuje wiele programów zarządzających migracjami na poziomie lokalnym oraz ogólnonarodowym. Korzystają z tego głównie większe firmy oraz korporacje, które mogą sprowadzić pracowników, którym proponuje się gorsze (od tuziemców) warunki pracy.
Jednocześnie uchodźcy ponoszą ogromne koszty zamknięcia przed nimi granic, a migracje ludzi stały się biznesem oraz źródłem niejednej fortuny. Koszty poniesione przez migrantów na próby dotarcia do Europy w okresie ostatnich 15 lat, są szacowane na 16 mld euro (dane z 2015 r.). [16] Zyski przemytników i skorumpowanych władz są ogromne. Z drugiej strony w odpowiedzi na migracje, tylko w latach 2002–2013 Europejska Agencja Kosmiczna (ESA) przeznaczyła 225 mln euro na 39 projektów dotyczących rozwoju technologii bezzałogowych dronów, systemów identyfikacji czujników ciepła oraz urządzeń wykrywających ludzi na przejściach granicznych po zapachu. Nierzadko zdarzało się, że podatnicy płacili ze swoich pieniędzy w ramach „polityki bezpieczeństwa” przemytnikom i dyktatorom. Jeden z zespołów analizujących relacje imigrantów doszedł do wniosku, „że włoski rząd zawarł porozumienie z Libią i opłacał libijskich osiłków, którzy nie pozwalali uchodźcom ruszyć w podróż do Włoch. Od 2011 r. włoscy podatnicy wydali 17 mln euro na wsparcie libijskich władz szkoleniami, łodziami patrolowymi, noktowizorami i innym sprzętem.” [17] Do tych wydatków dochodzą również koszty poniesione w wyniku deportacji milionów osób, dokonywanych przez rządy krajów UE.
Polska forsuje wzmocnienie reżimu granicznego m.in. poprzez współdziałanie z agencją Frontex, stanowiącą swego rodzaju europejską agencję deportacyjną. Jej systemy inteligentnej kontroli granic (TALOS) powstają, aby zastąpić patrolujących granice strażników maszynami. Projekt ten został opisany w raporcie przedstawionym Spiegelowi przez niemieckich operatorów. Po tym jak, podczas jednej z operacji Frontexu na granicy grecko–tureckiej nakazano im otworzyć ogień do imigrantów uciekających przez pole minowe, Niemcy odmówili wykonania rozkazów. Dowódcy operacji Frontex nie przyjmowali do wiadomości, że ich działania kłócą się z prawem stanowionym w Niemczech. [18]
W ostatnich latach, nie tylko państwa Europy zwiększyły środki finansowe na kontrolę granic. O nieskuteczności militaryzacji granic świadczy również porażka polityki Stanów Zjednoczonych. Alice Mesnard, ekonomistka z City University w Londynie wskazywała na badania ilościowe dotyczące USA, dowodzące fiaska polityki antyimigracyjnej. Gathmann stwierdza, „że metody wzmocnienia granic, jakie zastosowano w wyniku Immigration Reform and Control Act (ICRA) z 1986 r., by uszczelnić granicę z Meksykiem, okazały się rosnącym obciążeniem dla finansów publicznych i przyczyniły się do wzrostu kosztów przeprawy, nie zmniejszając znacząco napływu osób bez prawa do pobytu, które zmuszone są obierać najdłuższą i najbardziej niebezpieczną drogę, co sprawia, że coraz więcej z nich ginie”. [19]

IMG 0167 0b 2

Granice drogie i nieszczelne

Jak wskazuje Spernata Domitru w artykule „Czy świat bez paszportów to utopia?” [20] w latach 1920–1930 podczas wielu międzynarodowych spotkań wracano do pomysłu powrotu całkowitego zniesienia granic. Wskazując na liczne utrudnienia w przemieszczaniu się ludzi oraz przepływie towarów po wojnie. „W 1924 r. podczas konferencji na temat emigracji i imigracji zorganizowanej pod auspicjami Międzynarodowego Biura Pracy (Bureau international du travail, BIT) sformułowano postulat, by obowiązek paszportowy został zniesiony tak szybko, jak to możliwe...” Do pomysłu tego wracano również po II wojnie światowej, postulując całkowite zniesienie wymogu paszportowego. Dopiero w roku 1963 pomysł, by znieść obowiązek paszportowy w skali międzynarodowej, został uznany za niemożliwy. Stało się to podczas Konferencji Narodów Zjednoczonych na temat Turystyki
i Podróży Międzynarodowej [21].
Choć świat bez paszportów pozostaje ciągle pewną utopią, niemniej jednak należy pamiętać, że zgodnie z prawem międzynarodowym, każda osoba, która ubiega się o status uchodźcy lub inną formę ochrony może przekroczyć granicę bez paszportu lub używając paszportu innej osoby by uciec przed prześladowaniami. W tym przypadku nie możemy mówić o „nielegalnej migracji”, gdyż odbieralibyśmy z góry prawo do uzyskania ochrony na terenie innych państw. Pomimo tego, nikt nie ściga państw, które (jak np. Polska) zamykają granice przed uchodźcami, de facto łamiąc prawo. Polski rząd nie wyraził zgody na przyjęcie uchodźców w ramach programów relokacyjnych, tym samym zamykając granice i powodując sytuację, w której ludzie przekraczają granicę Polski przy udziale przemytników. Dodatkowo jak alarmuje m.in. Helsińska Fundacja Praw Człowieka systematycznie, z pominięciem prawa, odmawiana jest możliwość składania wniosków o nadania statusu uchodźcy czeczeńskim rodzinom, próbującym przekroczyć granice Polski na przejściu granicznym Terespol/Brześć. Znaczna część z osób otrzymuje odmowy wjazdu, a od kilkunastu miesięcy na dworcu kolejowym w Brześciu koczują rodziny czeczeńskie, które ze względu na zagrożenie nie chcą wracać do Czeczenii. Prawicowy rząd Polski, który utożsamia każdego uchodźcę z terrorystą (działając dokładnie tak, jak życzyliby sobie tego terroryści z Państwa Islamskiego) kontestuje międzynarodowe prawo, traktując to jako strategię obrony kraju.
Podsumowując, obecnie ponad 65 mln ludzi na świecie (więcej niż po II wojnie światowej) zmienia miejsce pobytu z powodu konfliktów i naruszenia praw człowieka. 1/3 z nich była zmuszona przekroczyć granice szukając ochrony. [22] Stawianie murów wzdłuż granic Europy nie jest rozwiązaniem. Nie da się zapieczętować żadnego terytorium. Nie jest to dyskusja nawet na temat moralności, ale ekonomii, gdyż stosowane rozwiązania po prostu nie działają, a jednocześnie pochłaniają ogromne fundusze publiczne. Nasuwa się więc prosty wniosek – ludzie będą przekraczać granice, a obecne podejście oparte na militaryzacji granic nie będzie skuteczne, jeżeli liczba konfliktów będzie rosła (co prognozuje wiele badaczy i badaczek), a różnice ekonomiczne między poszczególnymi regionami świata będą się utrzymywać.

 

Tekst ukazał się w miesięczniku Le Monde Diplomatique - Nr 7 (137) lipiec 2017
Tekst w skróconej wersji został opublikowany w katalogu do wystawy Dominika Lejmana "Płot", dostępnej od 23 czerwca do 27 lipca 2017 r. w Galerii Miejskiej Arsenał w Poznaniu.
Fotografie:Dominik Lejman, "Płot". foto: Galeria Miejska Arsenał w Poznaniu

Przypisy:
1] Cytat pochodzi z 15 wywiadów pilotażowych przeprowadzonych przez K. Czarnotę dot. sytuacji syryjskich uchodźców na tureckim rynku pracy. Ateny 2016.
[2] Projekt badawczy realizowany przez Zachodni Ośrodek Badań Społecznych i Ekonomicznych w roku 2016.
[3] Cytaty z filmu pt: Nie było żadnej nadziei. Powstanie w getcie warszawskim 1943. Muzeum Historii Żydów Polskich Polin. Rok Produkcji 2017. Film dostępny pod adresem: https://www.youtube.com/watch?v=MI3bEHjhYds (dostęp: 24.04.2017).
[4] S. Zgliczyński, „Psy wojny”, Interenetowe wydanie Lewą Nogą, Październik 2003 r., http://www.iwkip.org (dostęp: 24.04.2017).
[5] M. Benjamin, „America dropped 26,171 bombs in 2016. What a bloody end to Obama´s reign”, www.theguardian. com z dn. 9.01.2017 r., https://www.theguardian.com (dostęp: 28.04.2017).
[6] „Cywilne of iar y nalotów”, www.altair.com.pl z dn. 5.08.2015, http://www.altair.com.pl (dostęp:28.04.2017 r.).
[7] „Syria: 10 000 ofiar rosyjskich bombardowań w ciągu 13 miesięcy”, www.rp.pl z dn. 31.10.2016, http://www.rp.pl  (dostęp: 28.04.2017).
[8] CNN Libraly, „ISIS Fast Facts”, www.cnn.com z. dn. 17.04.2017 r.,http://edition.cnn.com (dostęp: 29.04.2017).
[9] A. Betts, L. Bloom, J. Kaplan, N. Omata, „Refugee Economies. Forced Displacement and Development”, Oxford University Press, Oxford 2017, s. 44.
[10] H. Matar, „The Wall, 10 years on: The great Israeli project”, www.972mag.com z dn.09.04.2012,
https://972mag.com (dostęp: 29.04.2017).
[11] M. Dunai, „Hungary bilds migrant border fance”, www.routers.com z dn: 02.03.2017, http://www.reuters.com (dostęp: 29.04.2017).
[12] G. Baczynska, S. Ledwith, „How Europe built fences to keep people out”, www.reuters.com z dn.04.06.2016., http://www.reuters.com (dostęp: 26.04.2017)
[13] Wywiad przeprowadzony przez K. Czarnotę podczas wyjazdu z oddolną pomocą przez grupę z Poznania i Torunia dla koczujących uchodźców do Serbii zimą 2017 r.
[14] K. Dereń, „Rozwój Strefy Shengen”, Portal Spraw Zagranicznych z dn.06.10.2014., http://www.psz.pl/120-unia-eu ropejska /roz woj-st ref y-schengen (dostęp: 26.04.2017).
[15] O zjawisku rasizmu ekonomicznego lub neoliberalnego pisała m.in. Ewa Charkiewicz w pracy pt: „Matki do sterylizacji. Neoliberalny rasizm w Polsce” oraz Monika Bobako w artykule pt: „Konstruowanie odmienności klasowej jako urasawianie. Przypadek polski po 1989 roku”. Oba dostępne w wersji on-line na stronach „Think Thanku Feministycznego” http://www.ekologiasztuka.pl
(dostęp 26.04.2017).
[16] V. Makarenko, „Imigranci. Co Europa robi, żeby ich nie wpuścić?., www.wyborcza.pl z dn.18.06.2015.,http://wyborcza.pl (dostęp: 26.04.2017).
[17] Tamże.
[18] No Border, „Frontex – kompetencje do granic możliwości”, Le Monde Diplomatique – edycja polska, nr 5/63.Maj 2011.
[19] A. Mesnard, „Czy wzmcnenie granic pozwoli lepiej kontrolować migrację?” s. 61 w: „Migranci, migracje. O czym warto wiedzieć, by wyrobić sobie własne zdanie”. Red. Helene Thiollet., wyd. Karakter, Kraków 2017.
[20] Tamże.
[21] Tamże.
[22] A. Betts, L. Bloom, J. Kaplan, N. Omata., Refugee Economies. Forced Displacement and Development, wyd. Oxford University Press, Oxford 2017, s. 1.

 

Katarzyna Czarnota, Jarosław Urbański

 

www.rozbrat.org

W nawiązaniu do ostatnich wpisów z nagraniami audycji radiowej opublikowanymi na Facebooku komisji Solidarności w Volkswagenie pragniemy wytłumaczyć jej przedstawicielom, co oznacza niezależny związek zawodowy.
Jest to związek, którego działaczy w pierwszej kolejności można spotkać w halach produkcyjnych. Pracodawca nie może ich kupczyć służbowymi samochodami, gdyż walczą oni o to, aby cała załoga, a nie tylko związkowi biurokraci, korzystali z tego, co wytwarza zakład. Ponadto niezależny związek nie jest przybudówką partii politycznych ani trampoliną do kariery politycznej, jego członkowie nie przechodzą do zarządów spółek, w których wcześniej pracowali. Inicjatywa Pracownicza powstała w 2004 r. w reakcji na bierność dużych, zbiurokratyzowanych central, które często przedkładają interesy szefów nad potrzeby pracowników. Nie opłacamy „etatowych działaczy”, IP nie jest kolejnym pracodawcą.
Nie zmienia to faktu, że korzystamy z uprawnień przysługujących nam z mocy Ustawy o związkach zawodowych, do których zalicza się m.in. płatne godziny związkowe i tablica informacyjna. To nie sprawia, że jesteśmy zależni od Volkswagena. Ustawa nakłada na niego niniejsze zobowiązania z automatu, nie są one „podarunkiem od pracodawcy” w zamian za spolegliwość. To nieformalna zażyłość związkowej „góry” z zarządem, wyrozumiałość wobec „ciężkiej sytuacji firmy” i zapominanie o tragicznej sytuacji pracowników w zamian za służbowe samochody świadczą o zależności związku.
Jeżeli chodzi o deklaracje członkowskie, które wciąż napływają do naszej komisji, to bezpośrednio trafiają one do jej prezydium. Celem IP nie jest zarabianie na naszych członkach, dlatego w przeciwieństwie do Solidarności, nie przekazujemy Volkswagenowi niczyich danych osobowych. Volkswagen nie ściąga automatycznie z naszej pensji składki na IP. U nas każda komisja zbiera składki w ustalony przez siebie sposób, samodzielnie dysponując uzbieranymi pieniędzmi. Składki nie są przymusowe. W związku z tym nasze deklaracje różnią się od deklaracji Solidarności.
Musimy też kolejny raz powtórzyć, że obecna sytuacja w zakładzie wynika ze zwolnienia trzech naszych członków za próbę założenia komisji. W tej kwestii Solidarność poparła szefostwo, z którym romansuje od lat. Nic więc dziwnego, że bliska zażyłość zarządu i Solidarności wywołuje niezadowolenie pośród załogi. Próby przekierowania tego niezadowolenia w kierunku IP jedynie wzmacniają pozycję zarządu i dzielą załogę.
Jeżeli natomiast chodzi o oszczerstwa przewodniczącego Olbrysia wysuwane wobec żony naszego członka, to manipulacja na miarę najgorszych pracodawców w tym kraju. Olbryś często podkreśla kulturę dialogu z zarządem firmy. Ubolewamy, że jest on znacznie bardziej ofensywny wobec pracowników niż wobec kierownictwa i tym samym wyręcza je w zwalczaniu związków zawodowych.
Ostatnie dni pokazały, jak w praktyce wygląda dialog Solidarności. Szykanowanie zwykłych pracowników, socjotechniczne zagrywki, rozpowszechnianie nieprawdziwych informacji. Nie po to założyliśmy nową komisję, aby uczestniczyć w takiej farsie. Rozumiemy, że Olbryś obecnie reaguje impulsywnie. Stracił on swój monopol na kontakty z zarządem, nie może zrozumieć, jakim cudem IP zaczyna negocjacje płacowe. Niezależnie od tego ta nowa sytuacja zmusza go do wykazania się większym zaangażowaniem w obronę interesów załogi i to powinno wyjść nam wszystkim na dobre.
Nasza komisja powstała, żeby bronić pracowników, by mieli oni wpływ na organizacje pracy w zakładzie, wysokość płac, wykorzystanie środków z Zakładowego Funduszu Świadczeń Socjalnych, bezpieczeństwo. Jeśli Solidarność chce zrobić coś dla pracowników niech się przyłączy do walki o poprawę ich bytu. Jeśli natomiast zamierza kontynuować swoją komedię, to bez nas. My i tak będziemy działać zgodnie z naszymi zasadami.
 
Komisja Międzyzakładowa OZZIP przy Volkswagen Poznań

Wielki strajk chłopski 1937

16 sierpnia 2017 r. | Dział: Publicystyka

Obecnie trwa wypieranie, a raczej próba wymazania z historii wydarzeń z 1937 r. świadczy o tym, że postsolidarnościowe elity – zarówno spod znaku PIS jak i PO/Nowoczesna – gloryfikujące czasy II RP, nie chcą przyznać, że sanacja i endecja były odpowiedzialne za pacyfikacje, więzienie ludzi, tortury i polityczne mordy. Wśród ofiar represji byli m.in. chłopi, robotnicy, Żydzi, Białorusini i Ukraińcy.

 

Wielki Strajk Chłopski w dniach 16-27 sierpnia 1937 r. zwieńcza autorytarne dzieło II RP, z którego oficjalnych statystyk lat 30. XX w. wynika iż w starciach z policją i wojskiem zginęło ponad 170 chłopów.


Strajk powszechny poprzedziły tragiczne wydarzenia z kwietnia tego samego roku w Racławicach w czasie obchodów kolejnej rocznicy bitwy z 1794 r. Uroczystość zgromadziła kilka tysięcy uczestników. Na interwencję policji zezwolił premier i jednocześnie minister spraw wewnętrznych gen. Felicjan Sławoj Składkowski, który tuż przed 18 kwietnia 1937 r. zakazał urządzania obchodów. Zabito 3 chłopów.


Sierpniowy strajk miał charakter powszechny. Objął duży obszar Polski, zamieszkany przez miliony zrewoltowanych chłopów. Coś analogicznego dotychczas się nie zdarzyło. Strajk polegał na blokadzie dróg, wstrzymaniu dowozu żywności do miast i rezygnacji z zakupów przez 10 dni. Oprócz postulatów ekonomicznych, wśród których najważniejszym była reforma rolna, strajkujący domagali się także: przywrócenia konstytucji marcowej z 1921 r., demokratycznych wyborów parlamentarnych, restrukturyzacji obronności kraju i rezygnacji obozu piłsudczykowskiego z władzy. Wynoszone dziś na piedestał władze sanacyjne stłumiły protest siłą. Oficjalnie zginęło 42 chłopów, 5 tysięcy aresztowano, a 617 skazano wyrokami sądów. Ofiar było prawdopodobnie więcej.


Informacje o strajku cenzurowano. "Gazeta Polska" (ówczesna rządowa tuba) określiła wydarzenia jako „niesłychany cynizm sprawców, warcholskiego tumultu” oraz nazwała bluźnierstwem „haniebny pomysł walki między polską wsią, a polskim miastem w rocznicę historycznego zwycięstwa narodu polskiego nad obcym najazdem” (chodziło o tzw. cud nad Wisłą).


Premier Składkowski sprawie pacyfikacji protestów poświęca wystąpienie podczas posiedzenia komisji budżetowej Sejmu 24 stycznia 1938 r., pokazując butę władzy: "Stwierdzam zupełnie szczerze, tak jak to zrobiłem na plenum Sejmu, że rząd tej sytuacji [strajku rolnego] nie przewidział, nie docenił i to jest winą i błędem rządu. Natomiast będę bronił samych metod opanowania rozruchów, a to dlatego, że na tym tle powstał cały szereg opowiadań i zarzutów. W ogóle ten rok w szeregu ostatnich lat w Polsce jest najspokojniejszy. Jeżeli porównamy liczbę zabitych w różnych latach w Polsce, to będziemy mieli takie cyfry: w 1932 r. - 141, w 1933 - 145, w 1934 - 118, w 1935 - 143, w 1936 - 157, w 1937 - 114. W tych 114 jest 42 tragicznie zabitych w Małopolsce środkowej. Wskutek rozpraszania tłumów przy innych nieporządkach i innych zajściach politycznych zostało zabitych 12 osób...”


Po zakończeniu strajku służby  bezpieczeństwa przystąpiły do ostatecznego spacyfikowania wsi, m.in. poprzez aresztowania działaczy ludowych i ekspresowe rozprawy sądowe. Liczbę zatrzymanych szacuje się na 5 tysięcy osób, co zradykalizowało nastroje na wsi. W efekcie ludowcy na zjeździe w marcu 1938 r. zadekretowali kolejny strajk. Rząd zareagował natychmiast. Już 1 kwietnia 1938 r. premier Składkowski wydał zarządzenie zalecające demonstracyjny marsz oddziałów Korpus Ochrony Pogranicza i policji przez najbardziej zagrożone strajkiem powiaty województwa krakowskiego i lwowskiego. Obok aresztowań, w celu zastraszenia przeprowadzono ostentacyjnie, brutalne pacyfikacje wybranych gospodarzy: 

 

„Przed wieś, w której jeden czy kilku mieszkańców ma być pacykowanych zajedzie samochodami ekspedycja karna, złożona z kilku samochodów, wiozących policjantów. Część samochodów zatrzymuje się przed wsią, inne wjadą do wsi i udając się pod dom skazany na pacyfikację. Policjanci wbiegają do domu, usuwając domowników i rozpoczynają dzieło zniszczenia. Jedni dostają się na dach, który niszczy się gruntownie. Jeżeli jest kryty dachówką, to wybija się w dachu otwory, a dachówki zrzuca się na ziemię i roztrzaskuje. Jeżeli dach jest kryty słomą, to zrywa się poszycie. Jednocześnie niszczy się umeblowanie i w ogóle całe urządzenie wewnętrzne mieszkań, rozbija się meble i wszelkie sprzęty, tłucze się szyby, naczynia oraz butelki, zrzuca się ze ścian obrazy oraz depcze się je razem z innymi przedmiotami. Następnie przystępuje się do niszczenia zapasów żywności. Mąkę wysypuje się i miesza razem z piaskiem i popiołem. Młócone ziarno wdeptuje się w błoto lub rozrzuca się po drodze i na podwórzu. Nie szczędzi się także zwierząt domowych. Były wypadki, że koniom i bydłu łamano nogi uderzeniami kolb i drągów. Gdy dzieło zupełnego zniszczenia zostało już dokonane, ekspedycja karna udaje się do innego domu lub na inną wieś. Wrażenie takiej pacyfikacji jest wprost niesłychane. Do zniszczonego domu powracają domownicy, za nimi przychodzą sąsiedzi. Widzą oni obraz, który zawsze pozostanie w ich pamięci.”
                                                                                                                                                         (opis z Archiwum Akt Nowych)Zakłamywanie historii II RP to rutyna zarówno polityków PIS jak i PO/Nowoczesnej. Skrzętnie wymazuje się historie oporu społecznego poprzez zmianę nazw ulic i narzuca się nam zwykłych morderców jako bohaterów narodowych, takich jak Składkowski. Tak było w Turku, gdzie generał i bandyta Składkowski zastąpił innego generała Świerczewskiego. Tak działa władza kreująca swą tożsamość.
wielki strajk 1937 copy

 

 

 

www.rozbrat.org

W ostatnich latach pewna część środowiska ekologicznego, czy też alternatywnego, podejmuje próby rozkręcania interesów gastronomicznych.
Próby te przyjmują postać zakładania lokali oferujących posiłki wegańskie. Tą drogą alternatywne idee, wzorce kultury i praktyki zaczynają przybierać formę towarową.
Proces utowarowienia polega w tym wypadku na powiązaniu względnie oryginalnego czy egzotycznego wegetariańskiego menu, z ideą ochrony przyrody i z symboliką odwołującą się do spuścizny ruchów ekologicznych. Towar, który łączy ze sobą owe elementy, wytwarzają pracownicy lokalu, a zysk osiągnięty dzięki jego sprzedaży zagarnia ich szef. Prowadząc swój interes, czerpie on z historycznych doświadczeń walk ekologów i ich kreatywności, lecz jego podstawowym celem nie jest rozwój ruchu ekologicznego ani walka o prawa zwierząt i związana z nią zmiana panujących stosunków społecznych.
Tutaj walka toczy się o osiągnięcie dodatniego wyniku finansowego prywatnej firmy. Właściciele gastronomii ekologię i weganizm sprowadzają więc do formy towaru, który sprzedają w celu maksymalizacji zysku.
Zdarza się, że wegański biznes nawiązuje do etosu ruchu ekologicznego i podtrzymuje z nim związki poprzez finansowe wspieranie określonych grup działaczy i eksponowanie używanej przez nie symboliki.
Wraz z udzieleniem takiego wsparcia lokal na różne sposoby informuje o tym swoich klientów, co potencjalnie może wywołać wrażenie, że jest on niejako częścią szerszego ruchu społecznego. Podobne zabiegi służą po pierwsze przywiązaniu starych i zdobyciu nowych klientów, którzy będą skłonni zapłacić więcej za oferowany towar, gdyż zyskają poczucie, że dzięki temu działają na rzecz „wyższej sprawy”.
Po drugie, wspieranie przez lokal „wyższej sprawy” o charakterze ekologicznym, ułatwia jego właścicielowi pomniejszanie znaczenia sprawy pracowniczej. Dzieje się tak, gdy pomoc udzieloną określonej grupie ekologicznej wykorzystuje on do przysłonięcia praktyki pogarszania warunków pracy zatrudnionych przez siebie pracowników.
Środki finansowe, które zostały przez nich wypracowane i w pierwszej kolejności powinny trafić do nich samych, wypływają do zewnętrznej grupy ekologicznej, która jednocześnie zostaje wpisana w ramy kampanii marketingowej konkretnego lokalu.
Bywa więc, że zagarnięcie przez właścicieli firm owoców pracy kucharzy/ek, kelnerów/ek i kasjerów/ek odbywa się z pomocą niektórych organizacji ekologicznych. Ich rola sprowadza się wtedy do ocieplania wizerunku branży, która, jak powszechnie wiadomo, nie jest szczególnie przyjazna dla osób w niej pracujących.
Sięganie do dorobku ruchu ekologicznego celem wzmożenia wyzysku pracowników, idzie w parze z wykorzystywaniem przez biznes stosunków koleżeńskich, na których tenże ruch się opiera.
Owe stosunki są często budowane w kontrze do powszechnie panujących stosunków ekonomicznych. Ich podłożem są wspólne działania, zorientowane na ochronę środowiska, a nie na maksymalizację zysku.
Tego rodzaju stosunki współpracy w zetknięciu z biznesem gastronomicznym tracą jednak swój postępowy potencjał.
Koleżeństwo zakładające brak wzajemnej nierówności we wspólnie podejmowanych działaniach, zostaje zastąpione zakładową hierarchią. Zysk osiągany przez właściciela uzależniony jest od stopnia wyzysku zatrudnionych, walka o wyzwolenie zwierząt nie ma tu nic do rzeczy.
Jeżeli o organizacji pracy i podziale jej wytworów nie decydują pracownicy, odwoływanie się do koleżeństwa jest tylko jedną z metod wyciskania z nich pracy dodatkowej. Jeżeli część wytworów twojej codziennej pracy przywłaszcza ktoś inny, to w takim wypadku nie ma mowy o koleżeństwie.
Pomiędzy wyzyskiwanymi i wyzyskującymi w gastronomi panuje więc nierówność, której utwierdzanie pociąga za sobą rozkład kultury alternatywnej.
Zeszłoroczny strajk pracowników wegetariańskiego baru Krowarzywa w Warszawie, stał się przyczynkiem do dyskusji i działań, dzięki którym powstała Poznańska Międzyzakładowa Komisja Pracujących w Gastronomii przy Ogólnopolskim Związku Zawodowym Inicjatywa Pracownicza. poniżej publikujemy wywiad z działaczem tej komisji pracującym w poznańskim barze Wypas, którego właścicielki, podobnie do szefostwa baru Krowarzywa, sięgają do wspólnego dorobku środowiska alternatywnego po to, aby przekuć go w swój indywidualny zysk.
KK
 
Tekst ukazał się w szóstym numerze A-TAKU
 
 
 
 
Sytuacja pracowników gastronomii (wywiad z działaczem OZZ Inicjatywa Pracownicza)
 
 
Jak doszło do powołania komisji gastronomicznej IP?
 
Pomysł powołania komisji narodził się po konflikcie w „Krowarzywa”, gdzie w reakcji na założenie związku zawodowego na terenie zakładu właściciele próbowali zwolnić całą załogę i dokonać lokautu. Tamta sprawa nabrała mocno wymiaru towarzyskiego, o co na pewno chodziło właścicielom, którzy próbowali grać na tym, że wywodzą się z tego samego środowiska, co zwolnione osoby.
Przez pewien czas w Poznaniu brakowało impulsu do założenia komisji, mimo iż odbyło się spotkanie z warszawską Komisją Pracujących w Gastronomii. Później były kolejne spotkania z byłymi pracownikami warszawskiej burgerowni, przybliżającymi sytuację, która zaczęła obrastać mitami. Ostatecznie ich sprawy skończyły się w sądzie pracy. Impulsem do zawiązania komisji w Poznaniu był konflikt, jaki zrodził się w jednej ze znanych poznańskich knajp wegańskich. Nie przybrał on tak dużego charakteru, jak w „Krowierzywej”.
Wtedy to, w porozumieniu z pracownikami innej knajpy, założyliśmy Poznańską Komisję Pracujących w Gastronomii w ramach związku zawodowego Inicjatywa Pracownicza. Do związku przystąpiła połowa pracowników skonfliktowanej restauracji, co czyniło ją dość reprezentatywną. Po kilku zebraniach z właścicielkami restauracji udało się osiągnąć porozumienie, które, jak się wówczas wydawało, satysfakcjonowało obydwie strony. Pracownicy uzyskali obietnice spełnienia swoich postulatów, a właścicielki ugodę z pracownikami i przewietrzenie atmosfery, która zagęszczała się od dłuższego czasu.
 
 
Jakie są według Ciebie główne problemy pracowników i pracownic w tej branży?
 
Głównym wyzwaniem w gastronomii jest tymczasowość. Trudno kogoś przekonać do walki o poprawę swojego położenia, jeżeli każdy jest tam na chwilę.
Nawet jeśli tak nie jest, to i tak pracownik zwykle twierdzi, że jest, tkwiąc w tej tymczasowości nawet kilka lat. Pracodawcy często powtarzają, że „gastronomia rządzi się swoimi prawami”. Tak w rzeczywistości jest. Stawka godzinowa jest bardzo niska, a tłumaczone jest to tym, „że przecież są napiwki”, które i tak pracodawcy często sami zabierają. Warunki pracy i BHP pozostawiają wiele do życzenia.
Rzadko można spotkać knajpy oferujące umowę o pracę, a szczególnie umowę, na której wykazany jest rzeczywisty dochód i czas pracy.
Przeważają umowy zlecenie przedłużane w nieskończoność. Częstym jest także praca bez jakiejkolwiek umowy i ubezpieczenia.
To wszystko składa się na to, że aby móc się utrzymać, trzeba pracować często po 300 godzin miesięcznie, bez dodatkowo płatnych nadgodzin, urlopów, a nawet chorobowego. W tej branży nie jest wskazane chorowanie.
Powiedziałeś wcześniej, że w „Krowarzywa” doszło do konfliktu między związkiem i pracodawcą. Jak pracodawcy gastronomii reagują na związki zawodowe? Pracodawcy na informacje, że na terenie zakładu działa związek zawodowy, reagują przeważnie alergicznie, próbują za wszelką cenę dowiedzieć się, kto należy do związku, często strasząc konsekwencjami. U nas w zakładzie pracodawca był zaskoczony, mimo że informacja o istnieniu związku była przekazana już w momencie, kiedy trwał konflikt.
Podobnie było w „Krowarzywa”. Musimy pamiętać, iż związek nie był przyczyną konfliktu, lecz raczej jego konsekwencją. Kiedy pracownicy solidarnie stoją po jednej stronie, pracodawcy nie mają zbyt wielkiego pola do manewru.
Początkowo założenie komisji w Poznaniu, w połączeniu z wieloma rozmowami, rokowało bardzo dobrze. Stosunki z pracodawcami poprawiły się. Wszystko co działo się na zakładzie, wszelkie działania, konsultowane było z przedstawicielami związku. Sprawy szły - jak się nam wydawało - w dobrą stronę.
 
 
Jaki był powód, że pracodawca ostatecznie chciał Ciebie, jako działacza związkowego, i jeszcze jedną osobę, zwolnić z pracy?
 
W pewnym momencie pracodawcę zmęczyło to, że pewne rzeczy trzeba konsultować ze związkiem, że związek monitoruje sytuację na zakładzie, przestrzeganie prawa pracy. Przykładowo, wielokrotnie pytałem współpracowników, czy mają odpowiednio płacone nadgodziny, bo wcześniej był z tym duży problem. Niewygodne było również to, że osoby zrzeszone w komisji były znacznie bardziej świadome swoich praw i nie dało się ich wykorzystywać do wielu rzeczy – takich jak notoryczne wymuszanie wyrabiania nadgodzin, czy nawet unikanie przyjęcia i respektowania grafiku przynajmniej z siedmiodniowym wyprzedzeniem.
To wydaje się absurdem, bo grafiki powinny być przynajmniej miesięczne i roczne… Zgadza się. Zdarzały się też błędne wyliczenia rachunków.
Zwolniono jedną z nowych pracownic tylko dlatego, że w jej imieniu interweniowała komisja. Zwróciliśmy uwagę, że po 8 dniach pracy nie ma nadal żadnej umowy.
Po interwencji otrzymała umowę na kilka dni, która później nie została przedłużona. Tłumaczono to tym, że dziewczyna jest za słaba! Związek czuwał i interweniował. Dysponujemy różnymi pismami, które otrzymał pracodawca. W międzyczasie odeszło z pracy parę osób z komisji (w zakładach gastronomicznych rotacja jest bardzo duża), co zachęciło szefostwo do szukania haków na pozostałych członków, głównie na mnie, jako na chronionego członka prezydium komisji.
Pewnego dnia po jednym z comiesięcznych zebrań, które były jednym z efektów ustaleń podczas poprzedniego konfliktu, otrzymaliśmy pismo adresowane do związku o zamiarze dyscyplinarnego zwolnienia dwojga członków IP. Jako powód został podany fakt, że ktoś zgłosił, iż na słoiku z otrzymanym deserem, została naklejona naklejka grupy „Poznaniacy Przeciwko Myśliwym”, a deser miał mieć nietypowy zapach, jakby wlana była do niego woda po ogórkach.
Stało się to w godzinach naszej pracy. Jak się okazało, była to żona myśliwego, której to się nie spodobało. Co znamienne, naklejki te były wcześniej kolportowane wśród klientów restauracji bez sprzeciwu jej właścicielek. Wiadomo - znaczna część wegańskich klientów nie sympatyzuje z myśliwymi. Każdy też mógł sobie taką naklejkę pobrać.
 
 
Skąd się wzięła sprawa „wody po ogórkach”?
 
Nie wiem. Spekulowano, że przyczyna mogła tkwić w niedomytej zakrętce od słoika, wcześniej użytej w innym celu. Należy zaznaczyć, że na tamten moment ze wszystkich osób zatrudnionych (oprócz nas, co do których zgłoszono zamiar zwolnienia), była jeszcze tylko jedna osoba ze związku, przebywająca na zwolnieniu chorobowym. Reszta zwolniła się sama. Oczywiście przedstawiony zamiar zwolnienia był bezzasadny i związek stanowczo nie zgodził się na zwolnienia. Po otrzymaniu stanowiska związku szefowe odstąpiły od zwolnienia nas i przystąpiły do namawiania na dobrowolne odejście.
 
 
Jak doszło do Twojej ugody i dlaczego się na nią zdecydowałeś?
 
Po wyczerpaniu w/w procedury nadal chodziliśmy do pracy, wykonując ją jak najlepiej, nie dając powodów do kolejnych represji. Sytuacja ta nie była na rękę pracodawcy, więc cały czas naciskał, abyśmy oboje, ja i koleżanka, odeszli dobrowolnie. Na różne sposoby starano się nas do tego przekonać. W końcu analizując położenie komisji na zakładzie i fakt „specjalnego traktowania”, podjęliśmy decyzję, że zawrzemy ugodę z pracodawcą.
Ja odszedłem po wypłacie, jak to określiły właścicielki, dwumiesięcznej odprawy. Natomiast przebywająca w tym czasie na zwolnieniu chorobowym koleżanka, nie dostała póki co takiej możliwości (jako że nie miała ochrony związkowej, nie została potraktowana tak jak ja).
Gdy była na zwolnieniu jako, związek utraciliśmy z nią kontakt i sądziliśmy, że już do pracy nie wróci.
Po jej powrocie pracodawca stwierdził, że ma sama odejść, za porozumieniem stron.
Sugerowano też, że mam się z nią podzielić swoją wynegocjowaną odprawą! Reakcja pracownicy była taka, że postanowiła zostać w pracy ze względu na swoją sytuację finansową. Nie jest to dla niej komfortowe rozwiązanie, biorąc pod uwagę postawę właścicielek. Ta sprawa cały czas nie jest zamknięta dla nas jako związku i czekamy, co wydarzy się w najbliższym czasie.
 
 
Czy widzisz jakąś szansę na dalsze działania w branży gastronomicznej po tych w sumie negatywnych doświadczeniach?
 
Choć mamy tu o wiele więcej przykładów łamania praw pracowniczych niż w innych branżach, „restauratorzy” zapominają o istnieniu Kodeksu pracy, nie jest to więc „łatwy teren”. Głównie właśnie ze względu na dużą rotację, tymczasowość i często brak świadomości swoich praw wśród pracowników/czek - stosunkowo młodych osób, dopiero wkraczających na rynek pracy.
Mamy zamiar kontynuować działalność komisji i doprowadzić do poprawy warunków pracy w gastronomii. Do tego potrzebny jest związek.
Ostatnio dotarły do nas informacje, że następują próby cofnięcia wynegocjowanych wcześniej zmian w zakładzie, w którym pracowałem. To doprowadzi moim zdaniem do ponownego konfliktu.
Mamy obecnie członków i członkinie w kilku knajpach na terenie miasta i zamierzamy cały czas zwiększać swoją liczebność.
 
Wywiad ukazał się w szóstym numerze A-TAKU.

Obóz Anarchistyczny 2017

12 sierpnia 2017 r. | Dział: Zapowiedzi
Jak co roku zapraszamy Was na letni obóz anarchistyczny w Beskidach! Tym razem spotkamy się pomiędzy 12 a 21. sierpnia by, tworząc wspólnie mały kolektyw wolnościowy, porozmawiać na nurtujące nas tematy, bawić się, wypoczywać i wędrować, podziwiając wyjątkowe krajobrazy w których się zakochacie!
Chętnych prosimy o kontakt meilowy!

KOSZT: 20 zł wpisowe + 30 zł jedzenie, płatne NA MIEJSCU
NIEZBĘDNIK: typowe rzeczy biwakowe - nietłukący się kubek, sztućce, karimata, śpiwór i namiot, miska lub menażka
tel: 789 224 448 Kasia
MAIL oboz-anarchistyczny@riseup>.net
FB 
https://www.facebook.com/events/1496992710370898/?active_tab=about

PROGRAM OBOZU:

„ZIELONY ANARCHIZM W PRAKTYCE: OCHRONA DRZEW W PRZESTRZENI MIEJSKIEJ”
Znaczenie drzew w pejzażu miast, specyfika aglomeracji miejskich. Systemowe zarządzanie drzewostanem. Podstawy prawne i procedury działań w ochronie drzew. Omówienie zabiegów pielęgnacyjnych w koronie drzew. Drzewa pomnikowe. Problematyka na linii aktywista-urzędy, trudności w zaangażowaniu społeczności lokalnych. (prowadzenia: Zbyszek, FA Rzeszów)

„CALAIS JUNGLE - OTWÓRZMY GRANICE”
„Wszyscy jesteśmy ludźmi, ludźmi tego świata, jesteśmy wolni” - Takimi słowami zaczyna się manifest wydany przez mieszkańców Obozu Jungle. Od końca lat 90. znacząca ilość imigrantów, głównie z terenów Afryki i Azji, zaczęła gromadzić się w okolicach francuskiego miasta portowego Calais, poszukując sposobności na przedostanie się tunelem na terytorium Wielkiej Brytanii. Znaczna liczba imigrantów doprowadziła do tworzenia się licznych obozów i koczowisk w okolicach Calaias. Jednym z największych i najbardziej przystosowanych do codziennego życia, była Jungle. W trakcie naszego spotkania, chciałabym przybliżyć historię Jungle, jej codzienność oraz opowiedzieć o ewikcji Obozu, która nie rozwiązała problemu imigrantów a jedynie zdjęła go ze świecznika - z widoku przeciętnego Europejczyka i Europejki. (prowadzenia: Pat, FA Śląsk)

„WIKTYMIZACJA RUCHU ANARCHISTYCZNEGO - ZARYS PROBLEMU”
Czy anarchiści zawsze muszą być przedstawiani jako ofiary państwowej przemocy? Skąd się wzięła i kiedy powstała wiktymizacja ruchu anarchistycznego? Kto za nią stoi, jakie są jej objawy? Czy mamy również problemy z tym zjawiskiem w polskich środowiskach anarchistycznych? O tym wszystkim spróbuje nam opowiedzieć Konrad z portalu Czarna Teoria.

„KOD IST TOT, CZYLI WZLOT I UPADEK LIBERALNEJ REWOLTY”
W reakcji na zmianę politycznego kursu i działania nowych władz powstał Komitet Obrony Demokracji, a jego program walki o ‘konstytucyjne wolności’ w krótkim czasie wyprowadził na ulice dziesiątki tysięcy osób. Jednak już w niecały rok okazało się, że powrót do status quo liberalnej demokracji, postulowany przez KOD, nie odpowiada już obywatelskim aspiracjom społecznego zaplecza protestów, a brak demokratycznych mechanizmów decyzji i kontroli wewnątrz samego Komitetu doprowadził do finansowych nadużyć i koncentracji władzy w rękach wąskiej kliki aktywistów. Gdy neoliberalne partie pozbierały się po wyborczej klęsce i utracie władzy, okazało się że na scenie polityczne nie ma miejsca dla ruchu społecznego, pozostającego poza ich kontrolą. Z pupilka neoliberalnych mediów KOD stał się ich pariasem, a organizowane wciąż przez ruch demonstracje gromadzą dziś skromną część wielotysięcznych tłumów, jakie przyciągały przed rokiem.
Przyczyny wzlotu i upadku Komitetu Obrony Demokracji wymagają krytycznej analizy z anarchistycznego punktu widzenia. Patrząc na historię dwóch lat KOD, warto zastanowić się nad czynnikami, które przyczyniły się do sukcesu tego ruchu, a przede wszystkim nad wewnętrznymi i zewnętrznymi powodami jego stopniowego upadku. Taka analiza wzajemnych powiązań pomiędzy programem Komitetu, jego wewnętrzną strukturą i praktyką działania, a sytuacją polityczną w ramach której przyszło mu działać pomoże nam uniknąć we własnych działaniach błędów, które doprowadziły KOD do porażki i utraty społecznego poparcia. (prowadzenie: Wila)

„BEZPIECZEŃSTWO W GRUPACH ANARCHISTYCZNYCH”
Sprawa trójki warszawskich anarchistów oskarżonych o próbę podpalenia radiowozu pokazała nam, jak nadal jesteśmy nieświadomi w kwestiach podstaw bezpieczeństwa w działalności anarchistycznej. Poprzez wykłady/warsztaty w tych kwestiach, chcemy wzmocnić w środowisku wolnościowym nie tylko poczucie własnego bezpieczeństwa, ale również bezpieczeństwo całej grupy, w jakiej działamy, jak i środowiska w którym się obracamy. Są to tematy, o których wciąż musimy mówić, cały czas je przypominać, wpajać je sobie do głowy.

SZYBKIE REAGOWANIE W OBLICZU REPRESJI – KOMUNIKACJA, KOORDYNACJA, AKCJE SOLIDARNOŚCIOWE...
Wstęp do prawdopodobnej dyskusji o tym jak mamy działać w reakcji na represyjne działania państwa i jego aparatu przymusu. Nauczeni doświadczeniami ostatnich lat, będziemy chcieli podzielić się własnymi przemyśleniami oraz spróbować skonkretyzować przyszłościowe plany, tak by nie dać się ponownie zaskoczyć...

WIĘŹNIOWIE POLITYCZNI NA ŚWIECIE - KIM SĄ, JAK MOŻEMY IM POMÓC?
W Polsce jak dotąd nie mięliśmy zbyt wielu doświadczeń na polu solidarności z uwięzionymi anarchistami czy innymi więźniami politycznymi. W przeciągu ostatnich lat było kilka przypadków a obecnie w niewoli państwa nie przebywa na terenia naszego kraju żaden anarchista. Nie znaczy to jednak tego, iż jest to temat obcy ruchowi anarchistycznemu. Na całym świecie za kratami przebywa wielu naszych towarzyszy, którzy ciągle potrzebują wsparcia oraz najmniejszych gestów solidarności. Chcemy opowiedzieć choć o części z nich i przedstawić różne formy pomocy i solidarności z uwięzionymi.

„MÓJ ANARCHIZM”
Mój anarchizm to manifest ideowy autora. Do jej powstania przyczyniły się spotkania i dyskusje na temat związków anarchizmu z metafizyką, a także problematyki użycia przemocy w anarchizmie. Autor w swoich rozważaniach czerpie z socjalizmu humanistycznego Ericha Fromma, amerykańskich transcendentalistów Henry'ego Davida Thoreau, Ralpha Waldo Emersona i pacyfizmu Mahatmy Ghandiego. O książeczce i ideach w niej zawartych opowie sam autor, Tymoteusz Onyszkiewicz.

PROTESTY NA BIAŁORUSI - ZIMA/WIOSNA 2017
Protesty polityczne czy demonstracje zdarzają się na Białorusi bardzo rzadko - społeczeństwo kontrolowane jest przez dyktaturę. Ale zimą, ludzie postanowili zorganizować się przeciwko opodatkowaniu przez rząd ludzi bez pracy.
Chronologia i dynamika protestów przeciwko dekretowi nr 3, powody
popularności anarchistów podczas wydarzeń, analiza represji. o tym wszystkim opowie Igor Oliniewicz

BEZPIECZEŃSTWO W SIECI W PRAKTYCE
Komputery, telefony, czy nawet aparaty fotograficzne są potencjalnym zagrożeniem dla prywatnych informacji ich użytkowników. Również aktywiści znajdują się w grupie ryzyka.
Jak zatem zwiększyć swoje bezpieczeństwo i nie popaść w paranoję
inwigilacji? (prowadzenie: Maciek Mickiewicz)

To z pewnością nie wszystkie atrakcje które czekają na Was podczas trwania obozu. W planach mamy także min. omówienie tematu puszczy białowiekiej oraz analizę doświadczeń anarchistów ze strajku listonoszy. Możliwe są także poranne sporty z elementami walki :)

LIczymy na Wasze zainteresowanie - wszelkie zgłoszenia zdecydowanych i tych mniej prosimy pisac na maila, by móc oszacować ilość przyjezdnych!

Stwórz z nami wolnościowy kolektyw na łonie natury:)
Pod koniec lutego na Białorusi rozpoczęły się największe od 2011 r. protesty.
Ich główną przyczyną była tzw. „ustawa o pasożytach”.
Osoby, które nie były zatrudnione legalnie przez ponad pół roku, muszą zapłacić podatek w wysokości około 750 zł.
Społeczeństwo, nie godząc się na tę absurdalną zmianę, wyszło na ulice. Wydarzenia te nazwano „gorącą wiosną 2017”.
 
Społeczno-polityczne tło protestów
 
Ustawa dotycząca opodatkowania „darmozjadów” (oficjalnie: Dekret nr 3 – „O zapobieganiu społecznemu pasożytnictwu”) została podpisana przez Aleksandra Łukaszenkę 2 kwietnia 2015 r. Wezwania do zapłaty podatku, ironicznie nazywane „listami szczęścia”, otrzymało około pół miliona obywateli.
Wszyscy „uszczęśliwieni” do 20 lutego 2017 r. mieli zapłacić daninę lub osobiście wyjaśnić sytuację w skarbówce. Za niewywiązanie się z obowiązku naliczano dodatkowy mandat lub skazywano na areszt (do 15 dni) z obowiązkiem odbycia prac społecznych.
Podatek zapłaciło ponad 34 tys. osób. Część „nierobów” – tracąc swój czas i nerwy – wywalczyła zwolnienie z opłaty.
Na borykającej się z kryzysem gospodarczym Białorusi (przy wzroście cen oraz bezrobocia) stale zmniejsza się siła nabywcza mieszkańców. Ich dochody, wedle oficjalnej statystyki, w 2016 r. spadły o 7% – najwięcej od 20 lat.
Liczba zwolnionych przewyższała ilość zatrudnionych o 108 tys. Białorusini od lat słuchają obietnic prezydenta o podniesieniu średniej miesięcznej pensji do poziomu 2000 zł. Obecnie nie przekracza ona 1300 zł.
 
Marsze Niedarmozjadów
 
17 lutego w Mińsku na placu Październikowym (tradycyjne miejsce akcji przeciwko fałszowaniu wyborów) pod nazwą „Marsz oburzonych Białorusinów” odbył się pierwszy protest przeciwko Dekretowi nr 3.
Wzięło w nim udział ponad 2 tys. osób. Po przemarszu do Ministerstwa Podatków i Opłat uczestnicy palili „listy szczęścia”.
Swoją obecność zaznaczyli anarchiści, którzy przyszli z banerem „Głównym darmozjadem jest prezydent” oraz wygłosili przemówienie mimo prób zatrzymania ich przez tajniaków.
W Homlu, drugim co do wielkości mieście na Białorusi, 19 lutego w akcji wzięło udział ok. 3 tys. ludzi.
Była to pierwsza tak duża demonstracja w mieście od ćwierć wieku. W Mohylewie demonstrowało 1,5 tys. osób.
Po tych wydarzeniach spontaniczne wystąpienia – liczące od kilkudziesięciu do kilkuset osób – odbyły się w innych miastach (Bobrujsk, Baranowicze, Rohaczew, Orsza, Pińsk, Słonim), gdzie problemy z bezrobociem są największe.
W Mołodecznie, liczącym mniej niż 100 tys. mieszkańców, 10 marca odbyła się największa w jego historii demonstracja – około 1000 osób. Akcje przybrały nazwę „Marszów Niedarmozjadów”. Wśród najbardziej popularnych haseł pojawiły się klasyczne „Basta!” oraz anarchistyczne „Darmozjad dla ludu – biurokrata, urzędnik, glina”.
Protestujący żądali cofnięcia ustawy oraz ustąpienia Łukaszenki z urzędu prezydenta.
Na ulice wyszli nie tylko aktywiści, ale przede wszystkim ludzie dalecy od polityki, co więcej – potencjalny elektorat prezydenta. Obecne były osoby w różnym wieku oraz o różnym statusie społecznym. Nie bez znaczenia pozostaje fakt, iż wśród protestujących było mnóstwo osób pracujących.
 
Akcja w Brześciu
 
Jedna z najbardziej spektakularnych akcji odbyła się 5 marca w Brześciu. Kilka dni wcześniej w psychiatryku zamknięto aktywistkę Natalię Papkową („Młoda Białoruś”).
W drodze ze stolicy do miasta zatrzymano kilku liderów opozycji. Nie przeszkodziło to jednak mieszkańcom i podczas protestów uwidoczniła się nowa, potencjalnie niebezpieczna dla państwa grupa – blogerzy „Wesprzeć Brześć”.
Przyjechał m.in. bloger z Homla, Maksim Filipowicz, który za swoją postawę obywatelską w czasie trwania protestów spędził w areszcie łącznie ponad miesiąc.
Szef administracji miejskiej, od którego de facto nic nie zależy, zaprosił protestujących na rozmowę do budynku.
Mała grupa się zgodziła, większość natomiast pozostała na ulicy. Akcję uratowali anarchiści, którzy wygłosili przemówienie oraz uformowali demonstrację, która ruszyła przez centrum miasta.
Wówczas lider Zjednoczonej Partii Obywatelskiej obwodu brzeskiego nazwał anarchistów prowokatorami.
 
svaboga.org (RFE/RL)
 
Na czele marszu szli zamaskowani anarchiści, niosąc baner: „Urzędnik – główny darmozjad”.
Skandując hasła, poprowadzili za sobą ludzi. Demonstracja rozrosła się do 1000 osób i na kilka minut zablokowano największą drogę w mieście – Prospekt Maszerowa.
Po akcji funkcjonariusze rozpoczęli łapankę wymierzoną w anarchistów. Dzięki blogerom i innym osobom anarchistom udało się rozproszyć w mieście.
 
Akcje w Mińsku
 
15 marca odbyła się 3-tysięczna demonstracja w Mińsku, w której aktywnie uczestniczyli anarchiści.
Wówczas anarchistyczna Akcja Rewolucyjna opublikowała w sieci film nawołujący do masowych wystąpień (18 marca) w całym kraju.
Apel został prawie całkowicie zignorowany: z braku sił, przygotowań do Dnia Woli (25 marca, dzień niepodległości), a po części z braku zaufania do zamaskowanych anarchistów.
W nocy 24 marca odbyła się najbardziej symboliczna akacja wiosennych protestów.
Nieznana grupa anarchistów rzuciła koktajlem Mołotowa w budynek służby podatkowej homelskiego rejonu.
Jak co roku, 25 marca, w Mińsku powinna odbyć się ogólnokrajowa akcja, do której jednak nie doszło. Większość aktywistów pozostawała w aresztach.
Władze pozwoliły na sankcjonowane demonstracje w Grodnie (pierwszy raz od 20 lat), Brześciu, Homlu i Witebsku.
Z kolei w stolicy ludzie próbowali zebrać się w okolicy placu Październikowego.
Pobliskie stacje metra były zamknięte, a komunikacja miejska pracowała bez przystanków w centrum miasta.
Protestujących zamknięto w „kotle” na Prospekcie Niezależnosci. Zatrzymywano i bito również zwykłych przechodniów – ogółem ponad 700 osób.
Po tych wydarzeniach odbyło się kilka małych akcji w innych miastach.
1 maja pogrzebano ostatnie nadzieje na masową kontynuację protestów.
Białoruski Kongres Niezależnych Zwiazków Zawodowych zrezygnował z pikiety w oddalonym od centrum Mińska placu Bangalore, gdyż władze zakazały związkowcom tam maszerować. Natomiast Mikołaj Statkiewicz, lider Białoruskiego Kongresu Narodowego, nawoływał do akcji na placu Październikowym.
Zebrało się na nim kilkaset osób i uchwaliło którąś z rzędu nikomu niepotrzebną rezolucję.
Anarchiści zignorowali obydwie inicjatywy, zaznaczając „dzień pamięci i solidarności pracowniczej” szeregiem akcji w różnych miastach Białorusi (ulotki, graffiti) oraz wywieszając w stolicy 20-metrowy baner nawołujący do strajków.
 
AСАВ
 
svaboga.org (RFE/RL)
 
Jednocześnie z protestami „niedarmozjadów” aktywiści bronili uroczyska Kurapaty, niedaleko którego rozpoczęto budowę centrum biznesowego (według różnych danych NKWD rozstrzelało tam nawet kilkaset tysięcy osób). 17 kwietnia przez udział w obronie uroczyska odwieszono wyrok skazujący dla anarchisty Dmitrija Polijenko
– za udział w „masie krytycznej” w październiku 2016 r. Dmitrij otrzymał dwa lata pozbawienia wolności w zawieszeniu.
Największą niechęć i pogardę wśród Białorusinów (poza urzędnikami) wzbudza milicja, którą nazywają „szuniawki” – od imienia ministra spraw wewnętrznych, Igora Szuniewicza. Na murach stolicy pojawiają się graffiti z wizerunkiem ministra oraz napisem, że to on odpowiada za tłumienie protestów.
Sam Szuniewicz nie ukrywa, iż co roku 9 maja ubiera się w mundur NKWD, co nie przeszkodziło mu w marcu tego roku odsłonić w Mińsku pomnika miejskiego policjanta carskiej Rosji. Za narzucenie pętli na szyję temu pomnikowi etnoanarchista Wiaczesław Kasinierau dostał mandat w wysokości ok. 240 zł.
Anarchiści zainicjowali ciekawą stronę internetową – bandaluki.info. Zbierają tam informacje (zdjęcia, adresy, informacje dotyczące rodziny) o wszystkich pracujących na reżim: milicjantach, sędziach, urzędnikach, propagandystach.
Anarchistom udało się zaimponować części białoruskiego społeczeństwa. Na akcjach ludzie im dziękowali, zasłaniali ich i wyrywali z rąk milicji.
Jest ona jedną z najbardziej uprzywilejowanych grup społecznych, co odzwierciedla się w haśle anarchistów: „Budżet wydany na gliny – na pensje pieniędzy brak”.
 
Reakcja władzy i represje
 
svaboga.org (RFE/RL)
 
Najczęściej przed i po akcjach w całym kraju odbywają się przeszukania i areszty, stałe dyżury funkcjonariuszy przed mieszkaniami aktywistów, blokowanie dojazdów do mniejszych miejscowości, uzbrojone w automaty patrole OMON-u, opancerzone policyjne polewaczki, suki oraz specjalnie przystosowane do burzenia barykad nowiutkie auta typu „Mur- -Bariera”.
Dwukrotnie „znikał” lider opozycji M. Statkiewicz. Twierdzi, że podczas protestów 25 marca i 1 maja znajdował się w areszcie KGB. Ponadto na portalach społecznościowych z kont jego i jego żony rozpowszechniano informacje o odwołaniu akcji 25 marca.
svaboga.org (RFE/RL)
 
Brutalne rozpędzenie akcji 25 marca w Mińsku, kiedy bito kobiety i ludzi w podeszłym wieku, należy do normy. Nowością natomiast była akcja w trolejbusie nr 37, który już okrzyknięto symbolicznym odwołaniem do stalinowskich czystek z roku 1937.
Trolejbus, którym po akcji 15 marca jechali anarchiści, został zablokowany przez nieoznakowane busy. Milicjanci, wybijając drzwi, rozpylili gaz łzawiący.
Pasażerów zaczęto bić i pakować do busów, gdzie wprost deptano po ludziach.
Małą otuchą jest fakt, że na jednym ze skrzyżowań znany w Krakowie anarchista otworzył drzwi jednego z pojazdów, dając szansę ucieczki kilku zatrzymanym. Sam jednak nie zdążył opuścić busa.
W największych państwowych mediach pojawił się szereg oczerniających anarchistów kłamliwych materiałów propagandowych – oskarżano ich m.in. o przechowywanie broni, pobicie milicjantów i terroryzm. Strony internetowe organizacji anarchistycznych kilkakrotnie blokowano, niektóre z nich znajdują się na liście zakazanych materiałów ekstremistycznych.
Zakaz wjazdu na Białoruś otrzymało kilkoro rosyjskich aktywistów i Polka.
Paweł po 15 dniach aresztu i głodówce został porzucony na granicy bez pieniędzy i rzeczy, skąd 2 dni autostopem dostawał się do domu w Rosji.
Z kolei Dorota wracała do Polski w obecności konsula RP. Dorota jadąc autem wraz z koleżanką, została zatrzymana w centrum Mińska.
Pod pretekstem walki z terroryzmem aresztowano też uczestników istniejącej w latach 90. nacjonalistycznej organizacji „Biały Legion” (zatrzymano 32 osoby, a 16 dotychczas znajduje się w izolatorze śledczym KGB).
Zatrzymywano również osoby, które spotykały się z uwięzionymi po odbyciu kary lub przynosiły im jedzenie. Kilku brzeskich anarchistów po odbyciu wyroków natychmiast aresztowano ponownie. Zatrzymanych zastraszano zgwałceniem, odebraniem dzieci, zabiciem.
Niektórych wypuszczano wcześniej, żeby nie było przy nich bliskich i dziennikarzy lub potajemnie wywożono na drugi koniec miasta.
Szereg podłości spotkał zatrzymanych również za kratami: problemy z wyżywieniem i lekami, przymusowe pobieranie próbek śliny.
Nawet odbywającym głodówkę kazano zapłacić za wyżywienie (ok. 20 zł za dobę). Często odmawiano przekazywania jedzenia.
Zrywano akcje zbiórki rzeczy i pieniędzy dla zatrzymanych, jak to miało miejsce mińskim biurze Białoruskiej Partii Zielonych.
Wówczas milicjanci zatrzymali 13 osób, 10 sądzono z paragrafu „drobne huligaństwo”. Według informacji Centrum Obrony Praw Człowieka „Wiosna” w trakcie protestów zatrzymano około 1000 osób, ponad 100 trafiło do aresztów, a dziesiątki osób dostały mandaty.
 
svaboga.org (RFE/RL)
 
Czy Białorusinów czekają obozy pracy?
 
Sezon działek i urlopów przy jednoczesnym braku strajków robotniczych, braku nieposłuszeństwa obywatelskiego, braku pozytywnych symboli, wokół których mogliby się zjednoczyć mieszkańcy wschodniego sąsiada Polski, zahamował falę protestów.
Do tego dochodzi całkowita bierność armii, represje oraz fakt, że duża część służb mundurowych, sędziów, urzędników, ich rodzin – to olbrzymi elektorat władzy broniący status quo. Noszące lewicowy charakter protesty, których nie zdołała okiełznać od 23 lat dążąca do władzy opozycja, ucichły.
Można jednak odnotować sukces – 9 marca po pierwszych demonstracjach „moralny, ideologiczny dekret” został zawieszony na rok.
Łukaszenka zażądał od urzędników, których oskarżył o niedopracowanie ustawy, żeby do 1 października uregulowali listy darmozjadów.
Te osoby, które zapłaciły za 2016 r., będą zwolnione z podatku w roku 2017. Jeżeli zaczną pracować – pieniądze powinny zostać zwrócone.
Chociaż prezydent nie przyznał, że ustąpił, to takie zachowanie jest chyba pierwszym precedensem w jego rządach.
W corocznym apelu do narodu białoruskiego i Zgromadzenia Narodowego prezydent powiedział, że około 300 tys. darmozjadów trzeba zmusić do pracy, wykorzystując doświadczenie ZSRR. Wedle niego wszyscy powinni pracować, gdyż „Bezrobotny – to przyszły przestępca”. Z rozkazu prezydenta do 1 maja wszyscy powinni dostać pracę – aktualne statystyki mówią o mniej niż 1% bezrobotnych.
Białorusinów wciąż ratuje „szara strefa” zatrudnienia oraz działki ogrodowe. Prawdziwy wybuch społeczny może wydarzyć się niespodziewanie i najpewniej wywoła go nie opozycja, ale głód. Tymczasem „gorąca wiosna” minęła, 11 maja na Białorusi spadło do 10 cm śniegu...
 
Aleksander Łaniewski
 
 
Artykuł ukazał się w szóstym numerze A-TAKU

Bieżące protesty społeczne organizowane pod hasłem obrony Sądu Najwyższego, który ma być gwarantem istnienia demokracji w Polsce, skłaniają nas do określenia, w jaki sposób odczuwamy jej działanie na własnej skórze. Znacząca część protestujących narodzin obecnej demokracji upatruje w okresie transformacji ustrojowej, kiedy rozwinął się system wielopartyjny, powstały wolne media, rozpisano wolne wybory, wprowadzono instytucję rzecznika praw obywatelskich itd. Łącznie z tym wszystkim nastąpił rozwój kapitalizmu w formie neoliberalnej. Byliśmy więc świadkami demokratyzacji instytucji państwowych, jak również wdrożenia nowych form wyzysku i rozbijania starych form organizacji świata pracy. Skutkiem tego w Polsce utwierdziła się typowa forma państwa kapitalistycznego, w którym demokracja polityczna występuje wraz z dominacją biznesu nad pracownikami.

 

Symbioza demokracji z kapitalistycznym systemem wyzysku pracy przejawia się w rozwoju instytucji demokratycznych idącym w parze ze wzrostem wyzysku i nierówności społecznych.

Z jednej strony po 1989 r. powstał samorząd terytorialny, rozwijał się trzeci sektor, utwierdzono prawo do sądów, wprowadzano budżety obywatelskie i konsultacje społeczne, a z drugiej upowszechniano umowy śmieciowe i zatrudnienie przez agencje pracy tymczasowej, ograniczono możliwość organizacji strajków, prywatyzowano mieszkaniowe zasoby komunalne, uelastyczniano normy czasu pracy, ograniczano dostęp do służby zdrowia i edukacji, zlikwidowano większość żłobków itd. Jak potwierdza przykład Polski, w kapitalizmie rozwój instytucji gwarantujących przywłaszczenie produktów pracy pracowników nie zależy od działania demokracji. Trójpodział władzy, jako gwarancja demokracji, nie zakłada przyznania pracownikom narzędzi umożliwiających im samodzielne utrzymanie, nie zakłada społecznej kontroli środków produkcji.

Tym samym pracownicy muszą sprzedawać swoje umiejętności szefom w zamian za płacę, aby nabyć środki utrzymania. W szczególności cierpią na tym kobiety wykonujące nieodpłatnie pracę reprodukcyjną, które pod względem ekonomicznym zależą od swoich mężów. Gwarantem wzmagania nierówności społecznych w kapitalizmie nie jest posiadanie praw politycznych lecz posiadanie na własność środków produkcji – maszyn, mieszkań, ziemi itd. – które umożliwiają wytwarzanie środków utrzymania.  

 

Ekonomiczne stosunki wyzysku, które współcześnie jesteśmy zmuszeni nawiązywać, nie zależą więc od rozwoju praw politycznych. Mimo tego postęp demokracji może pod pewnymi względami służyć interesom wszystkich klas społecznych – wyzyskującym jak również wyzyskiwanym, rządzącym i rządzonym. Pierwsi w ramach instytucji demokratycznych mogą rozwijać swoje kariery, instytucje te mogą również im gwarantować stabilne warunki rozwoju działalności gospodarczej, z kolei drudzy w demokracji cieszą się prawami (prawo do sądu, prawo do wolności słowa, swoboda poruszania się itd.) jakich nie posiadali chociażby w PRL.

Problem polega na tym, że posiadanie praw politycznych przez pracowników nie wyzwala ich spod wyzysku, gdyż o jego skali decyduje ich siła w konfrontacji z szefami, która zostaje wyrażona m.in. w formie praw ekonomicznych (prawo do odpowiednich warunków pracy, prawo do zabezpieczenia socjalnego, prawo do nauki itd). Charakter owych praw nie jest jednak tak bardzo uniwersalny jak w przypadku praw politycznych. Państwo ustanawiając i egzekwując prawa ekonomiczne, musi w każdym przypadku określić, czyje interesy reprezentuje -  pracowników bądź biznesu.

Nie można wprowadzać umów śmieciowych bez pogorszenia warunków pracy i płacy pracowników najemnych; nie można stworzyć zapisów chroniących lokatorów, które nie godziłyby w prawo własności kamieniczników; nie można obniżać wieku emerytalnego, nie godząc w interesy tych, którzy czerpią zyski z cudzej pracy; nie można znieść regulacji dotyczących pracy bez pogarszania jej warunków. Kształt i egzekwowanie praw ekonomicznych w pierwszym rzędzie zależy więc od stosunku sił pomiędzy pracą a kapitałem, od tego jak silny wpływ na instytucje państwa wywierają pracownicy bądź biznes.

 

W związku z tym obecne protesty posiadające zdecydowanie „obywatelski” a nie „pracowniczy” charakter, zdominowane przez środowiska liberalne a nie pracownicze, podkreślając wagę praw politycznych i obywatelskich, jednocześnie pomijają dla nas prawa zasadnicze. Prawa ekonomiczne, socjalne, pracownicze, które podczas obecnych protestów są ignorowane, dla nas są niezbędnym elementem demokracji. Jak wiemy, kwestia owych praw i demokracji pracowniczej w zakładzie pracy jest obca wszelkim siłom politycznym rządzącym w tym kraju od 1989 r. podobnie jak i ruchom społecznym, które stanowiły ich zaplecze.

Kolejne socjal-demokratyczne, liberalne i prawicowe rządy dążą do narzucenia przymusu ekonomicznego w sferach życia gospodarczego, które jeszcze kilka lat temu charakteryzowały się pewną dozą demokracji – edukacji, kultury, mieszkalnictwa, transportu publicznego itd. Zasadniczym problemem nie jest zatem ograniczenie demokracji przez PiS lecz jej ograniczenie przez kapitalistyczny system wyzysku.

Nie spodziewamy się, że obecne demonstracje skierują się w stronę bram przedsiębiorstw, celem zaprowadzenia w nich demokracji znoszącej panujący w nich zamordyzm. Ciężko nam bronić demokracji, w której może jest miejsce dla niezależnego Sądu Najwyższego, ale nie ma miejsca dla niezależnych pod względem ekonomicznym pracowników. Obecny stan demokracji w Polsce nie gwarantuje wolności masom kobiet i mężczyzn, którzy się utrzymują z pracy własnych rąk i głów. Możemy ją osiągnąć jedynie poprzez walkę o demokratyczną kontrolę nad środkami produkcji i środkami utrzymania.

 

Król

 

www.rozbrat.org

W nocy 13 lipca w centrum Poznania przy ul. Św. Marcin zawisł baner dotyczący podziałów zysków w korporacji Amazon, w ramach akcji solidarnościowej z pracownikami korporacji. Zdjęcie billboardu umieściła na swojej stronie poznańska grupa Manufaktura:

http://emfa.pl/?p=716

 

http://emfa.pl/?p=711

 

O godz. 11 odbyła się natomiast konferencja prasowa zorganizowana przez OZZ Inicjatywę Pracowniczą działającą w Amazonie na temat aktualnych działań związku i żądaniach pracowników. Pracownicy obecnie pracują na 11,5-godzinnych zmianach za niskie płace, w związku z trwającym obecnie gorącym okresem spowodowanym wyprzedażami, na których Jeff Bezos zarabia kolejne miliony.

Informacja od OZZ Inicjatywa Amazon:

Międzynarodowa akcja “Bezpieczna Paczka” w Amazonie. Pracujemy bezpiecznie i żądamy podwyżek!

W tym tygodniu w Amazonie obchodzono Prime Day – jedną z największych wyprzedaży w ciągu roku. Dla firmy oznacza to kolejne rekordy sprzedaży (amerykańscy analitycy szacują, że w zeszłym roku Amazon sprzedał tego dnia towar warty 600 mln dolarów), dla pracowników dodatkowe dni pracy, zamrożone urlopy przez pierwszą połowę lipca, zmiany po 11,5 godziny, zmęczenie spowodowane brakiem czasu na sen i życie prywatne. Dodatkowo od kilku miesięcy firma wzmaga presje na pracownikach, m.in. kontrolując ilość wyjść i minut spędzonych w toalecie czy zakazując rozmów w czasie pracy.

Dlatego w tym czasie Inicjatywa Pracownicza zorganizowała akcję “Bezpieczna Paczka”, przypominając pracownikom o tym, żeby w tym trudnym okresie pamiętali o swoim zdrowiu i bezpieczeństwie.

W ulotce do pracowników piszemy:

“Jedną z najczęstszych przyczyn wypadków przy pracy są POŚPIECH, PRESJA ZE STRONY PRZEŁOŻONYCH I RUTYNA! Pracując jak szaleni zapominamy o instrukcjach, przepisach, ostrożności, zbyt dużym obciążeniu fizycznym, konieczności uzupełnienia płynów, odpoczynku od rutyny. Tymczasem każdej czynności należy poświęcić odpowiednio dużo czasu, by mieć pewność, że została wykonana z zachowaniem wszelkich zasad bezpieczeństwa i jakości. Nie przesadzaj z tempem, pracuj bezpiecznie!”

Zobacz więcej nt. akcji “Bezpieczna Paczka”

Akcja ma charakter międzynarodowy, biorą w niej udział także pracownicy Francji i Niemiec. Aktualnie w kilku magazynach w Niemczech trwają strajki. Pracownicy domagają się Układu Zbiorowego, który gwarantowałby im wyższe płace.

My także upominamy się o podwyżki. W tych dniach firma po raz kolejny stara się bić rekordy wysłanych paczek. Co mają z tego pracownicy? Co najwyżej firmowe koszulki. Nie godzimy się na to. Żądamy, aby gigantyczne przychody firmy (35,7 mld dol. za pierwszy kwartał 2017 r.), które uzyskiwane są dzięki naszej pracy, znalazły swoje odzwierciedlenie w płacach pracowników.

Firma właśnie skończyła przegląd wynagrodzeń. Amazon ustala wysokość corocznych podwyżek na podstawie danych o stawkach w regionie i w branży, czy informacji o bezrobociu. Taki sposób wyliczania pensji prowadzi do utrwalania nierówności. Domagamy się, aby firma przestała traktować nas jak tanią siłę roboczą i podniosła nasze płace zgodnie z tym jakie przychody uzyskuje.

W kwietniu i maju 2017 r. IP przeprowadziła sondę, by zbadać nastroje załogi. Na ich podstawie skierowaliśmy do Amazona nowe żądania. Za najważniejsze postulaty uznano:

  1. Podwyżki stawki podstawowej o 30%
  2. Wprowadzenie trzynastej pensji na wzór francuskiego Amazona
  3. Podniesienie stażowego na wzór niemieckiego Amazona
  4. “Wczasy pod gruszą” z Funduszu Socjalnego

Żądanie podwyżek jest całkowicie uzasadnione w obliczu rosnących przychodów firmy, ożywienia gospodarczego, spadku bezrobocia i wzrostu płacy minimalnej. Stawki oferowane przez Amazon wcale nie są konkurencyjne: płace pracownika fizycznego w sektorze logistyki w Wielkopolsce wyniosły w 2016 r. między 2600 zł (pierwszy kwartyl) a 3900 zł (trzeci kwartyl), a na Dolnym Śląsku 2400 zł (pierwszy kwartyl), 3600 zł (trzeci kwartyl) – według raportu „Market Insights 2017. Rynek Nieruchomości Magazynowych” Colliers International. Oznacza to, że ¾ wszystkich pracowników logistyki zarabiało do 3600-3900 zł, podczas gdy w Amazonie wysokość średniego wynagrodzenia zasadniczego pracownika magazynowego (poziom 1) to średnio 2618,44 gr, a średnie wynagrodzenie brutto (łącznie z nadgodzinami, premią i dodatkami) wyniosło w pierwszym kwartale 2017 r. tylko 3072,58 zł (za informacją na temat Funduszu Płac).

Ogólnopolski Związek Zawodowy Inicjatywa Pracownicza

 

www.rozbrat.org

Od 17 lipca na terenie Puszczy Białowieskiej rusza spotkanie oddolnie działających ekip o anarchistycznym zacięciu.

Zapraszamy do współpracy tych, którym bliska jest idea tworzenia niehierarchicznej struktury opartej na zasadzie dobrowolności i hasło:

"Nie ma kompromisów w obronie Matki Ziemi"

Walka o zaprzestanie wycinki w Puszczy idzie w parze z postawą antykpitalistyczną, walką z nierównościami i niesprawiedliwością społeczną, walką o prawa pracownicze i lokatorskie oraz ideą totalnego wyzwolenia.

W trakcie dyskusji będziemy wypracowywać strategię obrony ekosystemu przed leśną mafią Szyszki.

Spotkanie jest okazją do ożywienia więzi środowisk anarchistycznych, wymiany doświadczeń i przeciwstawienia się grabieżczej polityce rządu wymierzonej w każdego z nas. Zapraszamy do KONTRAKCJI pod zielono-czarną flagą!

kontakt: Adres poczty elektronicznej jest chroniony przed robotami spamującymi. W przeglądarce musi być włączona obsługa JavaScript, żeby go zobaczyć.

   FA Poznań

PPM

* cyt. Hermann Hesse

Strona 7 z 37