Zaloguj

Federacja Anarchistyczna

A+ R A-

Bojkot Wyborów - początek drogi ku samorządności

W ludziach istnieje naturalna skłonność do pójścia na łatwiznę. W polityce chcieliby np., by przyszedł ktoś, kto zrobi porządek i w ogóle zrobi im dobrze. Jak to osiągnąć? Najlepiej wybrać kogoś "dobrego". Oczywiście w polityce nikt taki nie istnieje, stąd najczęściej wybory polegają na głosowaniu przeciw tym, których nie lubimy - popieramy dowolną a strawną dla nas opcję mającą realne szanse na sukces, byle tylko nie dopuścić do koryta kogoś jeszcze gorszego. Dlaczego nie może istnieć nikt, kto byłby dobry?

To wynika z natury władzy, której celem jest panowanie nad innymi we własnym interesie, jak i tego, w jaki sposób się ją wyłania. W wyborach zaistnieć mogą tylko ci, którzy mają jakieś możliwości, poczynając od sfinansowania samego istnienia partii (niestety, w Polsce można głosować tylko na partie, a nie na ludzi, więc z listą partyjną mogą przejść przeróżne kanalie, które w normalnych warunkach nie zdobyłyby nawet jednego głosu, a i wśród partii liczą się tylko te wielkie, które zdobędą 5% w skali kraju i choćby w danej miejscowości nie zdobyły żadnego głosu a ich przeciwnicy wszystkie, to i tak dojdzie do władzy ta partia, która ma silną ogólnopolską strukturę, a to kosztuje), trzeba zapłacić za lokale, gazety itp., a w czasie wyborów za festyny z kiełbasą wyborczą czy plakaty i czas antenowy w RTV.

Skąd biorą się na to pieniądze?

Oczywiście nie ze składek, a głównie z dotacji państwowych i od sponsorów prywatnych. Wiadomo, że to nie ogół decyduje, jaką partię chce sfinansować, jaka partia dzięki zaistnieniu w mediach ma większe szanse przebicia, a więc i zwycięstwa w wyborach. Decydują o tym ci, co mają wielkie pieniądze (i media). A skoro dzięki nim poseł może dorwać się do koryta (naszych pieniędzy z podatków, na których wydatkowanie to on, a nie my, będzie miał wpływ), zrobi wszystko, aby przypodobać się sponsorom i będzie działał w ich, a nie społeczeństwa, interesie. Czy można to jakoś zmienić? Nie jest to proste, ale i nie jest niemożliwe. Tylko sponsorem musiałoby być nie paru bogaczy czy obce koncerny, ale całe społeczeństwo, a przynajmniej jego większa część, ta (wg badań opinii publicznej to 80% ogółu), która dziś czuje, że nie ma na nic wpływu. Jeśli działacze społeczni będą zależni od poparcia (głosów i kasy) mas, czyli każdego z nas, będą działać w naszym imieniu. Ale do tego trzeba wielkiej mobilizacji, zorganizowania się na poziomie "Solidarności" w '80/81. Tylko, czy warto wówczas, jeśli uda nam się zorganizować tak jak wtedy, powierzać swój los komukolwiek, choćby i działaczom społecznym? Przecież już raz daliśmy się oszukać, kiedy w '89 druga "Solidarność" (ta "z dużej litery i w cudzysłowie", jak mówi znane powiedzenie) sprzedała nas za stołki komunie, chroniąc potem kolejne rządy przed słusznym gniewem społeczeństwa, robiąc za parasol władzy (nawet na wyborczych plakatach się to pojawiło, parasol z napisem "Solidarność" jako wyrazisty symbol roli, jaką przypisał sobie związek powstały z nadania Wałęsy, a nie z oddolnych wyborów). Lepiej zamiast iść na wybory pilnować wszystkiego z poziomu solidarnego społeczeństwa zorganizowanego w swych zakładach, uczelniach, osiedlach, stowarzyszeniach etc. Gdyby "Solidarność" zamiast wchodzić w układy z władzą ograniczyła się do patrzenia jej na ręce, nie byłoby dziś tylu sprzedanych i zrujnowanych zakładów, takiego bezrobocia i biedy, jaką widzimy wokół.

Bojkot wyborów? Tak, ale nie tylko

Sam bojkot niczego nie załatwia, podobnie jak głosowanie na tą czy inną partię. Jeśli nie zajmiesz się polityką - polityka zajmie się tobą! Nie można olać tego, co się dzieje z naszym życiem w wymiarze publicznym. Jeśli nic nie zrobimy, albo ograniczymy się do oddania naszego głosu na kogoś, kto potem powie, że nie obchodzi go, co o nim sądzimy, bo "takie są reguły demokracji" i można rządzić, jeśli się zostało wybranym nawet wówczas, gdy nikt już go nie popiera, politycy i tak zrobią swoje. Jedyny sposób, aby do tego nie dopuścić, to zorganizować się z innymi ludźmi i patrzeć władzy i biznesowi na ręce, a jeśli jest nas dość wielu - samemu zacząć organizować swe życie, począwszy od spraw prostych, jak pomoc sąsiedzka czy dbanie o to, aby nikt nam nie narzucał swoich pomysłów (typu fabryki pod domem, parkingu zamiast trawnika czy autostrady biegnącej nam przez ogródek) wbrew naszej woli, aż po kształtowanie całego naszego życia, w pracy i w miejscu zamieszkania, przez przejęcie kontroli nad nim przez samorządy pracownicze i wspólnoty mieszkańców, aż po powszechne uwłaszczenie, by móc pracować i żyć na swoim.