Zaloguj

Federacja Anarchistyczna

A+ R A-
Wywiad, którego obszerne fragmenty przekazałem redakcji „A-taku”, to plon wielogodzinnej rozmowy z Tomaszem Piątkiem, pisarzem, felietonistą, dziennikarzem śledczym. Tuż przed ukazaniem się książki „Macierewicz i jego tajemnice” wywiad odrzuciło wiele redakcji, zarówno mainstreamowych, jak i niezależnych. Postanowiłem ocalić przed dezaktualizacją to, czego brakowało mi w innych wywiadach, przeprowadzonych już po ogromnym sukcesie książki. Mam nadzieję, że będzie interesujący także dla czytelniczek i czytelników „A-taku”. Anarchistom gratuluję odwagi (Jan Bińczycki).
 
 
Jan Bińczycki: Przedstawiasz Antoniego Macierewicza i ludzi z jego otoczenia w taki sposób, że sprawiają wrażenie osób operatywnych i wpływowych. Tymczasem inne media przywołują sylwetki wyniesionych na kierownicze stanowiska różnych, już przysłowiowych „Misiewiczów”. To ludzie, których trudno się bać.
 
 
Tomasz Piątek: Do zakulisowych działań politycznych często używa się osób przegranych lub pełnych rozżalenia. Robią to np. służby specjalne. Tacy ludzie są świetnym narzędziem. Nienawidzą status quo, chcą się odegrać. Ale nie dajmy się zwieść. Portal OKO pisze np. o członkach chóru Lira, którzy figurują w podległych ministrowi obrony spółkach skarbu państwa. Lira to były chór członków „paxowskiego” Liceum św. Augustyna. Środowisko peerelowskich koncesjonowanych katolików.
 
„Resortowe dzieci”?
 
 
No nie krzyw się, zastosujmy definicję znaną z książek i artykułów „niepokornych dziennikarzy”.
 
Wolę się trzymać konkretów. PAX to była organizacja współpracująca z władzą, czy - dosadniej mówiąc - kato-komunistyczna. W tym środowisku było wielu esbeków, ale to nie oznacza, że każdy absolwent LO im. św. Augustyna, czy członek chóru jest resortowym dzieckiem. Takie gadanie zaciemnia fakty. Choćby takie, że wiceminister Bartosz Kownacki, zastępca Macierewicza, zasiadał we władzach Polskiego Związku Katolicko Społecznego, kolejnej kolaboranckiej, kato-komunistycznej organizacji. Można o tym przeczytać na jej stronie. Od dawna jej nie aktualizowano, więc nie wiadomo co teraz się tam dzieje. Tak jak nie wiadomo po co PZKS jest lub był potrzebny wiceministrowi. Można tylko snuć domysły. Szczególnie teraz, gdy najpoważniejszy dziennik niemiecki, „Frankfurter Allgemeine Zeitung”, opisuje bliskie związki wiceministra Kownackiego z podejrzanym o szpiegostwo Mateuszem P., założycielem prokremlowskiej partii Zmiana. Według „FAZ” w 2012 r. Kownacki pojechał do Moskwy - pod skrzydłami Mateusza P. i w towarzystwie innych zwolenników Rosji - żeby „obserwować” tamtejsze wybory prezydenckie i legitymizować reżim Putina.
 
Za chwilę może się okazać, że to PiS jest tzw. mniejszym złem.
 
Ogromna większość społeczeństwa jest niepisowska i nienacjonalistyczna. Wystarczyłoby żebyśmy ruszyli tyłki i już by ich nie było. Kobiety tupnęły nogą na czarnym proteście i zakaz aborcji poszedł do kosza. Tego się boi władza. Nie trzeba by było nikogo obalać. Wystarczyłoby postać pod sejmem przez miesiąc.
 
Tu byłbym ostrożniejszy.
 
Mamy do czynienia z ludźmi, dla których jedyną szansą na miejsce na stołku jest absolutne posłuszeństwo. Nawet jeśliby to miało oznaczać zdradę stanu, wyrwanie Polski z Europy, oddanie jej Rosji. Przecież nie wierzą w te swoje brednie o Polakach jako narodzie wybranym, „husarzach wyklętych” prześladowanych przez zgniły Zachód. Z nielicznymi wyjątkami, które są kłopotliwe dla partii, jak Krystyna Pawłowicz. Chociaż czasem mam wrażenie, że i w jej szaleństwie jest metoda.
 
 
 
Mam problem z twoją książką i poprzedzającymi ją tekstami. Czyta się je prawie jak artykuły w prasie prawicowej sprzed paru lat o katastrofie smoleńskiej jako zamachu. Każda sprawa ma drugie dno. Ale w tym wypadku byłoby to trzecie lub czwarte. Rzeczywistość nie jest aż tak skomplikowana.
 
Rzadko kiedy tak skomplikowana bywa. Oczywiście, warto się zastanawiać nad różnymi możliwościami. Ale właśnie po takim zastanowieniu nie dopuszczam np. możliwości zamachu bombowego, trotylowego, helowego etc. w Smoleńsku. Przeczą temu fakty, dane techniczne, liczby. Gdyby eksperci Macierewicza mieli cień dowodu, to by go solidnie opracowali, a nie wyskakiwali z kolejnymi humorystycznymi teoriami, pękającymi parówkami.
 
Ale twoje teksty też mają wiele wątków i sensacyjny posmak.
 
Teorie spiskowe są formą kompensacji. Ludzie słabi, wykluczeni, pozbawieni wpływu na rzeczywistość wymyślają te teorie, by mieć poczucie wyjątkowej, ekskluzywnej wiedzy. A zatem poczucie mocy, jakiejś kontroli nad rzeczywistością. Ale zapominamy, że bywają także formą projekcji. Ludzie, którzy próbują manipulować innymi, prowadzić podwójne życie, wpływać na świat poprzez niejawne, nieprzejrzyste układy – chętnie zarzucają to innym. Obie te tendencje, kompensacyjna i projekcyjna, nieraz się splatają. Ludzie, którzy z poczucia bezsiły wierzą w spiski, są łatwym narzędziem dla kogoś, kto próbuje stworzyć prawdziwy spisek.
 
Dobra. Ale jeśli to kupuję, to mi się wywraca wszystko, co zwykłem sądzić o III RP i okazuje się, że Polska to słaby kraj, którym trzęsą służby specjalne.
 
Trzęsą, bo im pozwalamy. Problemem podstawowym jest teoretyczność państwa. Słynne „chuj, dupa i kamieni kupa”. Jesteśmy państwem katolickim. Jak już udowodnił profesor Benito Arrunada, w takich państwach liczy się rodzina i nieformalne układy, a nie prawo i zobowiązania społeczne. My jesteśmy krajem nie tylko katolickim, ale po sarmacku anarchokatolickim – zniewolenie na dole, kompletny rozpieprz na górze.
 
 
 
Modernizowaliśmy się z reguły w sposób naiwny, powierzchowny.
 
A często wymuszony. Bo jaśniepaństwo nie chciało się modernizować, dopóki nie przyszli zaborcy.
W PRL mieliśmy z jednej strony postęp, z drugiej – uwstecznienie. Dlatego dziś jesteśmy nieufni wobec modernizacji. Nie wypracowaliśmy sobie zdolności do samoorganizacji.
Wielu mądrych ludzi długo wierzyło Kaczyńskiemu. Choćby Ludwik Dorn. Wierzyli, że uruchamiając prymitywne mity, zgromadzi ludzi w taką wspólnotę, która pozwoli im się zorganizować jako państwo i społeczeństwo.
 
Przecież świetnie się zorganizowali.
 
Jako partia! Jako kolejny w III RP układ kolesi – tyle że bardziej brutalny i niszczący! Taki układ nie zorganizuje nam państwa i społeczeństwa. Nie można ich budować na mitologii katolicko-sarmackiej, która jest antyspołeczna i antypaństwowa. To konfederacja, ruchawka. Obalić coś albo chociaż poudawać obalanie, pobiegać po lasach z szabelką. Znów jesteśmy w tej sytuacji, co w drugiej połowie XVIII wieku. Prozachodnie reformy świetnie przyjmują się na papierze, ale nie wnikają w społeczną tkankę. A pomysł tradycjonalistów to nowa konfederacja barska. Bieganie po lasach i drażnienie Rosjan. Poprzednim razem Rosjanie rozdeptali konfederację, a chwilę później zlikwidowali resztki autonomii Polski. Trudno się oprzeć wrażeniu, że niektórzy „konfederaci” o tym wiedzą i właśnie dlatego robią to, co robią. Być może ta nowa konfederacja barska ma nas szybko doprowadzić do targowickiej. Być może nasz nowy sojusz z Białorusią i żarliwa miłość do sponsorowanego przez Rosjan Donalda Trumpa to taki test przed wielkim „odwróceniem polityki wschodniej”. I za rok parówki nagle wykażą, że tupolewa w Smoleńsku wysadzili zdrajcy Ukraińcy, żeby skłócić nas z bratnią Rosją. Albo islamiści, lewactwo i geje z CIA... W tej chwili to jeszcze brzmi fantastycznie, ale rok temu wiele innych rzeczy brzmiało fantastycznie, a potem się wydarzyło.
 
 
Źródło: Internety
 
Czy Polską rządzą tajemniczy, „smutni panowie”?
 
Moja teza brzmi inaczej. Sformułowałem ją po przegryzieniu się przez cały szereg faktów. Otóż – w Polsce zazwyczaj nie ma normalnego sporu politycznego opartego na interesach klasowych. Albo – ten spór nie wyraża się jasno w polityce parlamentarnej i partyjnej, jest w niej ukryty, stłumiony, zepchnięty pod dywan. Zamiast niego mamy konflikt geopolityczno- ideologiczny, przy czym ideologie bywają maską dla geopolityki. Od niepamiętnych czasów istnieją w Polsce dwie potężne formacje, które władają ideami, polityką, kulturą, biznesem. Jeden blok to zwolennicy Rosji, a drugi – kościół katolicki. Kiedy te dwie siły się zwalczają, Polska przesuwa się na Zachód. Tak było za czasów Jana Pawła II, który ideologicznie był zaprzeczeniem zachodniej nowoczesności, inteligentnym ultrakonserwatystą. Jednak mimo swoich przekonań stwierdził, że trzeba zbliżyć się do Zachodu, bo chciał oddalić się od Moskwy. I znacząco przyczynił się do zmian ustrojowych. W dużej mierze to dzięki niemu Polska w latach 1970-80 geopolitycznie zaczęła przesuwać się w kierunku Europy. Oczywiście za sprawą Wojtyły duża część polskich prozachodnich elit przestała się orientować na liberalno-lewicowy Paryż, Londyn i Nowy Jork, wybierając konserwatywny Watykan i Waszyngton – ale wtedy to też był wybór prozachodni, a przede wszystkim antymoskiewski. Do tego „katolicko- zachodniego” przesunięcia doszło najpierw w sferze sympatii, później także ustrojowo. Przyjęliśmy kapitalizm, weszliśmy do Unii Europejskiej… Jednak nierzadko w naszej historii zdarzało się, że formacja katolicka wybierała wschodni konserwatyzm zamiast zachodniego nowinkarstwa. Na tym właśnie polegała Targowica. Dzisiaj też dzieje się coś takiego.
 
To bardzo odważne tezy.
 
Przez lata nie docenialiśmy zdolności operacyjnych polskiego kościoła katolickiego. Mówiliśmy - wiadomo, że jest potężny, ale przecież będzie słabnąć: przez postęp, wolny rynek, cokolwiek innego. Tymczasem kościół katolicki rósł i rośnie w siłę – przynajmniej w Polsce. To hierarchiczna, zamknięta organizacja. Czasem działa jak mafia, choćby poprzez agendy takie jak Opus Dei, którego członkowie dyskretnie pracują np. w biznesie. Nie chcę wyciągać daleko idących wniosków, ale zdziwiłbyś się, gdzie można znaleźć tych de facto zakonników, działających w świeckim świecie.
 
Mówmy o tym, co można opublikować.
 
Mówię o rzeczach, które można wyczytać w KRS. Można tam znaleźć choćby Kawalerów Maltańskich. Członkowie zakonu i związanych z nim fundacji pojawiają się w rozmaitych partiach. Także tych uważanych za światopoglądowo liberalne.
 
 
Kawalerowie maltańscy podczas procesji Bożego Ciała w Warszawie TOMASZ GOŁĄB /GN
 
 
Mnie się to nie klei. Owszem, też podejrzewam polityków o najgorsze zamiary, ale jednocześnie nie wierzę w istnienie tak sprawnych mechanizmów i przebiegłych planów.
 
Bałagan też ma swój sens. Kiedy czyta się o dawnych społecznościach słowiańskich w najbliższej okolicy, np. połabskich, to tam powtarza się model, którego echa pojawiają się dziś u nas. Kneź-książę ma władzę wyłącznie w czasie wojny, w stanie pokoju mamy „anarchodemokrację sterowaną”. Władzy niby nie ma, choć jest, i to piętrowa: ludem manipulują kapłani, którymi z kolei dyskretnie kierują bogacze. A w Polsce? Za „złotą wolnością” stały interesy magnaterii, która rozgrywała drobną szlachtę, często przy pomocy księży. Dziś też można się zastanawiać, na ile Kościół katolicki przyczynia się do utrwalania naszej „anarchooligarchii”.
 
Wchodzimy na niebezpieczne tony.Możemy dojść do wniosku, że w Polsce nie ma demokratycznej polityki, że każdy ruch społeczny od czasów „Solidarności” był sterowany przez tajemnicze siły.
 
Ja tak nie uważam. Oczywiście, że nie można sterować całą sferą publiczną. Nie da się nią zawładnąć, ani nawet całkowicie rozpieprzyć pewnych zjawisk.
 
A może jest tak, że ministrowi Macierewiczowi byli potrzebni tacy ludzie? Co jeśli musiał mieć „swoich ubeków”, „swoich Moskali”? Być może odkryty przez ciebie fragment „politycznej kuchni” nie nadawał się do pokazania ogółowi, ale był potrzebny tej ekipie do przeprowadzenia koniecznych (z ich punktu widzenia) zmian?
 
Zwolennicy Macierewicza mogą się łudzić, że pan minister rozgrywał jakąś przemyślną grę z Moskwą i wykorzystywał jej ludzi, aby ją ograć dla dobra Polski. Grę, którą ja i inni dziennikarze ujawniający jego rosyjskie powiązania zepsuliśmy… Ale jeśli tak, to po ujawnieniu przez nas wielu podobnych powiązań, Macierewicz powinien wystąpić publicznie i wszystko Polakom wyjaśnić. Zamiast tego chowa się za plecami swoich podwładnych i zwolenników, którzy bronią go bluzgiem i kłamstwem.
 
Wywiad ukazał się w 7 numerze “A-taku” (2017).
 
 
 
 
Anarchia matką porządku (komentarz redakcji)
 
Chętnie publikujemy „wyklęty” wywiad przeprowadzony przez Jana Bińczyckiego z Tomaszem Piątkiem, autorem książki „Macierewicz i jego tajemnice”.
Jako anarchiści postawilibyśmy zapewne inne pytania, z drugiej jednak strony te, które padły, być może czynią go ciekawszym dla grona odbiorców szerszego niż uczestnicy i uczestniczki ruchu anarchistycznego, co jest dla nas niewątpliwym plusem. Ciągle jednak wraca do nas, anarchistów, jak ta biedna brzoza w snach polityków z prawa, chorobliwe utożsamianie niekompetencji, rządów kolesiostwa, układów i wszelkich wynaturzeń z anarchią, a tym samym z anarchizmem. Wiemy, że w wywiadzie mowa jest o potocznej „polskiej anarchii” rodem z Jasienicy, ale jako anarchiści nie możemy zostawić tak daleko idących uproszczeń bez komentarza. Od rozmówcy Bińczyckiego oczekiwalibyśmy bowiem lepszego zrozumienia znaczeń poszczególnych pojęć i idei z zakresu nauk politycznych. Tymczasem Piątek nie wychodzi poza potoczną, drobnomieszczańską formę rozumienia tychże, która od zawsze utożsamia „anarchię” z „chaosem”, aby mieć czym straszyć wyborców. Trudno nam się też zgodzić z poglądami autora „Macierewicza i jego tajemnic” na państwo jako takie czy prawo. Pomimo naszych zastrzeżeń wywiad jednak ukazuje się, jak na ironię, w gazecie anarchistycznej, której redakcja jako jedyna nie obawiała się jego publikacji. Autor wywiadu podziwia nas więc za odwagę. Tę swoistą odwagę widać też w decyzji Piątka dotyczącej wydania rzeczonej książki i wzięcia na siebie wynikłych z tego konsekwencji, które są niezwykle dotkliwe dla Piątka i jego rodziny. Może więc jednak mamy ze sobą choć trochę wspólnego.
Zapraszamy do dyskusji ( Adres poczty elektronicznej jest chroniony przed robotami spamującymi. W przeglądarce musi być włączona obsługa JavaScript, żeby go zobaczyć. ).
 
 
 
Odpowiedź Tomasza Piątka na komentarz redakcji:
 
Rozumiem, że między ideałami anarchizmu a anarchią potocznie rozumianą jako chaos, bezprawie i samowola jest różnica. Szanuję wkład wielu anarchistycznych myślicieli i działaczy w rozwój społeczeństwa obywatelskiego. Ktoś zauważył, że największe sukcesy odnoszą te wspólnoty terapeutyczne i samodoskonaleniowe, które działają w sposób zbliżony do propagowanego przez Kropotkina.
 
 

Nacjonalizm ratuje Balcerowicza

20 listopada 2017 r. Dział: Publicystyka
Nielegalni. Na nic mury i zasieki, kamery i czujniki oddechu. Są bowiem kraje, w których już dziś nielegalnie ukrywają się ich miliony. Miliardy. Więcej – dokładnie 32 biliony. Te kraje to raje podatkowe. Te biliony to dolary. Chowa je osiem osób, które posiada majątek większy niż pozostała połowa ludzkości na kuli ziemskiej, a także kilka tysięcy pomniejszych milionerów, w tym paru polskich posłów. Swobodnego przepływu nielegalnych fortun nie blokuje jednak żadna finansowa komórka straży granicznej, a żaden z krezusów nie trafił do obozu zamkniętego za podobne malwersacje.
 
Polska ma się czym pochwalić. To europejski rekordzista w umowach śmieciowych – setki tysięcy pracodawców oszczędzają w sumie miliardy złotych zatrudniając nas w sposób nielegalny. Media głównego nurtu od dekad nie zająknęły się jednak słowem o „nielegalnych miliarderach”, „nielegalnych pracodawcach”, „nielegalnych prywatyzacjach” i „nielegalnych spekulacjach” – tymczasem zalewają nas dziś falą nienawiści, względnie – współczucia – wobec… „nielegalnych imigrantów”. Jakie lobby finansowe stanie za tą niemą masą, aby „magicznie poprawić jej wizerunek”? Czy to, które zamieniło dziś wojny w „misje”, spekulacje w „inwestycje”, wyzysk w „racjonalizację zatrudnienia”, a zatrucie ziemi, wody i powietrza – w „zrównoważony rozwój”?! Dzięki podobnym zabiegom mediów w naszych głowach mieszczą się wszystkie te procedery, a tym samym nie mieszczą się ludzie uparcie pragnący przetrwać.
 
Prawda jest taka, że ukraińskie sprzątaczki, syryjscy kucharze, polskie pielęgniarki i nauczyciele – nas wszystkich elity zmuszają do budowania ich niebotycznych fortun. Dotąd jednak żadne regulacje rządów Unii Europejskiej, w tym Polski, nie wydały tak zdecydowanej wojny wobec architektów polityki zaciskania nieswojego pasa, jak wobec ich ofiar – mas ludzi uciekających z wyklętych stron świata.
 
Przyznajmy: swobodne życie i dach nad głową w miejscu pochodzenia bądź wolnego wyboru to dziś przywilej dla nielicznych. Z Polski w zeszłym roku uciekło za chlebem kolejne 124 tysiące osób – to tak, jakby z mapy kraju znikł Wałbrzych, Płock, czy Opole. 25 lat po transformacji Polska pobiła rekord – w 2014 r., poza krajem przebywało już 2,32 miliona emigrantów ekonomicznych. Co więcej, „pozostać w Polsce” wcale nie znaczy być u siebie: wewnątrz granic kraju, na ciągłą tułaczkę za chlebem skazane są miliony ludzi z podupadłych miast i regionów, w których po 1989 roku elity masowo likwidowały zakłady pracy, na korzyść konkurencji wielkiego kapitału zagranicą. „Warszawka” zwie tych ludzi „słoikami”, brytyjskie brukowce – hordą słowiańskich barbarzyńców. Jeśli człowiek na zmywaku to barbarzyńca, jak nazwać architektów brutalnych „terapii szokowych”?
 
Każdy region Trzeciego Świata ma swojego Balcerowicza. W ramach tzw. Strukturalnych Programów Dostosowania (ang. SAP) od połowy lat 80. – przez Meksyk, Tunezję, Egipt, Syrię, Polskę, Ukrainę, po daleki Bangladesz – ruszyła masowa prywatyzacja zakładów pracy i usług publicznych, deregulacja czynszów i likwidacja ceł na import z najbogatszych państw. Słowem, korporacyjna inkwizycja. Plany wdrażane przez trzecioświatowych Balcerowiczów uruchomiły masowy wzrost fortun dla nielicznych, masowe rozwarstwienie, masową ucieczkę rosnących majątków do rajów podatkowych, a w końcu – masową emigrację ludzi z krajów poddanych szokowym terapiom.
 
W ustroju rosnących wpływów najbogatszych, naczelną rolą III RP pozostaje ochrona ich przywilejów oraz takie zarządzanie „kapitałem ludzkim” i jego migracją, by utrzymać stabilny popyt na półdarmową pracę. Papież kapitalizmu, Adam Smith, zwykł podkreślać że „liczbę ludzi reguluje się tak jak liczbę innych towarów – według logiki popytu i podaży”. To nie przypadek, że towary tworzone np. w Bangladeszu na potrzebę polskiej korporacji LPP, wytwory pracy pół-niewolniczej, mają większą swobodę ruchu niż ludzie, którzy od takiej pracy pragnęliby uciec.
 
Armie na granicach, więzienia i obozy deportacyjne, nagonka w mediach na „innych”, „obcych” – ach, gdyby władze wyrażały choć promil podobnej zaciekłości w karaniu pracodawców za brak zapłaty należnej pensji! Wszak na czas nie płaci już prawie połowa szefów w Polsce – kraju o najniższych kosztach zatrudnienia w całej Europie.
 
W zamian, w sukurs najbogatszym idą narodowcy, którzy zapewniają, że za dotychczasowy wyzysk, śmieciowe płace i emerytury odpowiadać mieliby…. imigranci. Zarazem, ich wycie „Polska dla Polaków, Polacy dla Polski!” nie przekonało dotąd dzieci Kulczyka, by przestały rozliczać się w Szwajcarii i podzieliły się fortuną z rodakami. Podobne hasła nigdy nie były kierowane przeciwko rodzimym prominentom, ani nawet arabskim szejkom, ale właśnie przeciwko ludziom pracy, a w efekcie – przeciw nam wszystkim. Nacjonalista woli szukać solidarności z polskim szefem, polskim bankierem, deweloperem, kamienicznikiem, niż ujrzeć pokrewieństwo swojego losu z warunkami życia pracownic z Ukrainy, Syrii, Iraku.
 
Figura narodowego imbecyla jest znakomicie pożyteczna dla liberała-kapitalisty, lojalnego fana Gazety Wyborczej. Po pierwsze, narodowcy „walczący z systemem” nie zagrozili dotąd bezpieczeństwu żadnego bankiera, biznesmena, ani nawet post-komunisty – napadają na „twórców systemu” w postaci anarchistów, „lewaków”, uchodźców, lesbijek, pedałów i osób bezdomnych. Zarazem, choć liberał stał murem za każdą kolejną reformą Balcerowicza i za każdą wojną, w której dla wyzwolenia arabskich kobiet spuszczano na nie bomby, dziś pragnie błyszczeć w kontraście do łysych pajaców jako światły „obrońca praw człowieka, walczący z przejawami rasizmu i ksenofobii”, ba! Jako „lewak”!
 
Uosobieniem tej postawy jest Marcin Święcicki, machający dziś chorągiewką „uchodźcy mile widziani” współautor tzw. planu Balcerowicza po 1989 r., były prezydent Warszawy, który zainicjował dziką reprywatyzację, dziś, obok swojego starego kumpla od terapii szokowej, misjonarz polskich elit na Ukrainie. Apele Święcickiego typu: „Potrzebny ukraiński Balcerowicz!”, zwiastuje znaną nam aurę i kolejną falę uchodźstwa zza wschodniej granicy. Udział siepacza Święcickiego w demonstracjach i akcjach obywatelskich jest mu niezbędny dla stworzenia ciepłego wizerunku i lepszej skuteczności działań wprost zbrodniczych.
 
W szerokim froncie „przeciw nacjonalizmowi”, cała rzesza przedstawicieli najróżniejszych obozów i partii umiarkowanego postępu może czuć się armią wyzwolenia od faszyzmu, jeśli tylko obok „przeciwko czemu”, nie zadać im pytania: „o co walczymy?”…
 
„Zdrowy rozsądek” w ramach demokracji liberalnej proponuje „racjonalną” politykę migracyjną opartą o logikę przymkniętych drzwi: głośno odrzucając rasistowski ekstremizm, łaje narodowców za to, że nie potrafią dostrzec iż imigranci mogą być przydatni w świetle demografii i europejskiego rynku pracy, w którym powoli brakuje rąk; że powinni pracować na polskie emerytury. Jak mówi dr hab. Maciej Duszczyk, były doradca Donalda Tuska: „politykę migracyjną prowadzi się, żeby uzyskiwać korzyści ekonomiczne i społeczne (…) W tych branżach, w których znajdują się imigranci, wynagrodzenia są już tak niskie, że nie ma czego obniżać. Proszę spojrzeć na te prace: w budownictwie, rolnictwie, gospodarstwach domowych. Tam wynagrodzenia są już tak niskie, że obniżenie ich spowodowałoby, że nawet cudzoziemcom przestałoby się opłacać je wykonywać.”
 
Mówiąc wprost, elity wyceniają wartość człowieka i jego prawo do przeżycia poprzez wartość jego pracy. Dodajmy – wartość opłacaną odpowiednio nisko.
 
Dla owych demokratów granice solidarności z migrantami, tak jak granice „Solidarności” z robotnikami po 1989 r., kończą się tam, gdzie kończy się interes kapitału. Po przekroczeniu tej granicy liberał, skromny mieszczanin, uznaje słabość demokracji, akceptuje rządy twardej ręki, strajkujących/uciekających od niewolniczej pracy nazywa „bestiami” i apeluje o pałowanie, większy budżet na policję, wojsko i więzienie. Biznesmeni różnią się od siebie w kalkulacjach – stąd część z nich już dziś nawołuje do pogromu i promuje narodowców w swoich mediach.
 
Tym samym, światli liberałowie od Balcerowicza oczywiście nie egzekwują „ekonomicznej i społecznej pożyteczności” od bankierów i coraz węższej elity. Jeden bank HSBC pomógł meksykańskim kartelom przeprać 881 miliardów dolarów – to więcej niż cały budżet Polski na 2016 rok. Jak okazało się w tym roku, w Europie HSBC pomógł ukryć na tajnych kontach setki miliardów dolarów należących do europejskich ministrów i rodzin królewskich. Pojedynczy klient z Polski zdeponował na takim tajnym koncie… 293,3 mln USD. Kosmiczne zastrzyki dla banków (w USA to już 16,8 bilionów $ – us eng: ‚trillions’) w nagrodę za ich kryminalne działania i niewyobrażalne spekulacje, nie skłoniły liberała do szukania pieniędzy na emerytury nigdzie indziej niż w płytkich kieszeniach pracowników najemnych.
 
Żeby solidarność przezwyciężyła nacjonalizm, trzeba uznać, że proponowane powszechnie podejście do „kryzysu uchodźców” jest karykaturą, która ma odwrócić uwagę od prawdziwego kryzysu: oto ustrój demokracji liberalnej, z całym bagażem pseudo-regulacji i wartości, pozwala ginąć milionom ludzi, by dać żyć garstce miliarderów. Póki owe miliony giną gdzieś hen, w fabrykach Bangladeszu czy w gruzach Syrii, można jeszcze utrzymać iluzję i sprzeczności liberalnej demokracji w Europie. Kiedy jednak masy stoją u bram – rozwiązaniem jej bolączek jest faszyzm.
 
To groteska, że apologeci zbrodniczego ustroju demokracji liberalnej zgrywają okresowo „antyfaszystów” promując różne demonstracje „solidarności zamiast nacjonalizmu”, „uchodźcy mile widziani”. W imię antyfaszyzmu wolnego od swojej karykatury, nie traćmy czasu na fałszywe alianse, uwolnijmy się od ciężaru iluzji „zdrowego rozsądku”, „apolityczności”, nie apelujmy do tego bożka w nadziei na przyciągnięcie „opinii publicznej”. Podejmijmy hasła sprawiedliwości społecznej, zamknięcia granic dla nielegalnych fortun i otwarcia ich dla potrzebujących, zacznijmy rozliczać elity za wojny i bańki spekulacyjne, za tworzenie gruntu pod nacjonalizmy i kryzys uchodźczy, apelować o powszechny strajk w odpowiedzi na tragedię ludzi pracy w granicach UE i poza nimi. Odważmy się samodzielnie wyrównywać rachunki, wywłaszczać gangsterów w szklanych wieżowcach. Solidarność zwycięży nacjonalizm tylko jeśli przestaniemy się łudzić, że wielki kapitał, jego media i sprzedajne związki staną ramię w ramię ze swoimi ofiarami i na ich rzecz zrezygnują ze swoich niebotycznych przywilejów.
 
Antek Wiesztort Kolektyw Syrena
 
Artykuł ukazał się numerze 7 anarchistycznej gazety ulicznej @-TAK
 

Po wydarzeniach z 19 kwietnia 2015 , kiedy akcja okupacyjna pustostanu zorganizowana w ramach Antykongresu zakończyła się wezwaniem na miejsce jednostki antyterrorystycznej, sąd rejonowy w Katowicach dopiero w lutym 2016 dostarczył zatrzymanym akt oskarżenia. Oskarżono nas o naruszenie miru domowego - " wdarcie się do cudzego domu, mieszkania, lokalu, pomieszczenia..".

Wyznaczono termin pierwszej rozprawy, na którą oprócz oskarżonych przyszło kilkanaście osób w charakterze publiczności w celu okazania wsparcia. Osoby te nie zostały wpuszczone na salę obrad.

Po kilku miesiącach postępowania 15 z zatrzymanych wtedy osób, zdecydowało się przyjąć warunkowe umorzenie postępowania. Jednak 5 z nich nie zgodziło się na kompromis, dla nich walka  się nie skończyła - nie przyznali się do winy.

Na pierwszą rozprawę ws. pozostałej piątki przybyło wiele osób nie tylko po to, aby zademonstrować wsparcie dla aktywistów, ale też aby pokazać władzy, że represje wobec oddolnych ruchów społecznych zawsze spotykają się ze stanowczą reakcją ze strony ruchu anarchistycznego. Każdy z zatrzymanych złożył oświadczenie.  Nikt nie przyznał się do winy, każdy podkreślił polityczny charakter akcji. W trakcie rozprawy osoby obecne na publiczności rozwinęły wielki baner z napisem Solidarność Nasza Bronią. Policja zaczęła wyrzucać osoby z sali, szarpiąc je i wypychając siłą. Sędzia zakończyła rozprawę przed czasem wyznaczając cztery kolejne posiedzenia. W ich trakcie mieli zostać przesłuchani wszyscy policjanci, którzy wzięli udział w akcji na Mariackiej. Zażądaliśmy też odpowiedzi na pytania, kto wydał polecenie użycia jednostki antyterrorystycznej, czyją własnością jest kamienica na Mariackiej, czy policja została rozliczona po całej akcji i jakie były jej koszty dla budżetu publicznego.

Wyznaczono kilka rozpraw w ciągu najbliższego miesiąca, każdy z oskarżonych pracował,  jeden musiał dojeżdżać aż z Poznania,  podzielono się więc tak, żeby na każdej rozprawie ktoś z nich był obecny. Jednocześnie planowaliśmy kolejną akcję na nadchodzącą rozprawę tak, żeby ponownie zachwiać spokojem w budynku sądu. Niestety wymiar "sprawiedliwości" po raz kolejny pokazał swoje prawdziwe oblicze. Na drugiej z wyznaczonych 4 rozpraw sąd oświadczył, że po konsultacjach z prokuratorem wspólnie ustalono, iż niema zasadności dla przeprowadzania kolejnych posiedzeń sądu ponieważ sprawa jest jasna, nie budzi żadnych wątpliwości sądu i prokuratora, a dalsze jej prowadzenie będzie przeciąganiem całej sprawy i świadczyć będzie o przewlekłości postępowania. Dlatego sąd orzekł o winie 5 uczestników protestu i zasądził im prace społeczne w wymiarze około 40godz., zaś jednemu z oskarżonych zasądził grzywnę 550zl (ze względu na jego niezdolność do pracy). Taki obrót sprawy był dla nas zaskoczeniem. Przygotowywaliśmy się na dalszą walkę, do przesłuchania policjantów, przygotowywaliśmy kolejną akcję, jednakże sąd i prokuratura ucięli sprawę nie dając nam szans na obronę.

Każdemu wyznaczono kuratora i wymiar prac społecznych - 40 godzin rozłożono na 4 miesiące. Jest to najlżejszy wymiar kary. Oczywiście nikt nie podjął prac społecznych. Według nas jest to tożsame z przyznaniem się do winy. Dlatego po kilku miesiącach policjanci zaczęli poszukiwać oskarżonych w ich domach rodzinnych. Nie udało się ustalić ich miejsca pobytu, uznano że ukrywają się przed "wymiarem sprawiedliwości". Dlatego w ciągu ostatnich kilku miesięcy odbyły się posiedzenia, na których sąd zarządził zmianę prac społecznych na pozbawienie wolności. Jako, że konstrukcja naszego prawa jest absurdalna, pozbawiając kogoś wolności zasądza mu się połowę wymiaru prac społecznych. I tak z najlżejszego wyroku jednego z aktywistów (40 godzin do odrobienia w ciągu 4 miesięcy) zasądzono 2 miesiące aresztu! Za 40 godzin do odpracowania, za grzywnę w wysokości 550zl nasi Towarzysze mogą pójść do aresztu na ponad 60 dni.

Oto skutki policyjnego terroru w trakcie Antykongresu:

- 21 protestujących zatrzymanych,

- 3 osoby odwiezione do szpitala,

- 10 osób obciążonych dozorem policyjnym, w tym dwie dozorowane dwa razy w tygodniu,

- wejścia do domów zatrzymanych i ich rodzin,

– nachodzenie lokalu organizacyjnego,

- zastraszanie aktywistów.

Jednocześnie Antykongres okazał się dla nas nie tylko szeregiem bezpośrednich ulicznych akcji i wykładów z alternatywnych teorii. Zaistniałe sytuacje wytworzyły w nas poczucie wspólnoty, które rezonować będzie jeszcze długo, napędzając kolejne działania. Dziękujemy wam za akcje solidarnościowe! Po raz kolejny przekonaliśmy się na własnej skórze o brutalności policji - mamy ma prawo się bronić, zaś protest jest formą obrony przed władzą!

 

W środę, 15 listopada o godzinie 18:00 w Poznaniu przy ul. Rybaki odbyła się pikieta „Nacjonalizm nie przejdzie #2. Wygwizdujemy Winnickiego”. Organizatorem akcji było porozumienie Poznań Przeciwko Nacjonalizmowi. Mieszkańcy Poznania udowodnili, że nie dadzą zastraszyć się faszystom podającym fałszywe informacje na temat wydarzenia - faszystowska strategia polegająca na budowaniu napięcia i atmosfery strachu nie zadziałała! Na antyfaszystowskiej pikiecie stawiło się około 700 osób.

 

 

Wbrew masowo produkowanym przez prawicę kaczkom dziennikarskim, stolica Wielkopolski nie została zdemolowana przez bojówkarzy z „Antify”. Wszyscy ci, którzy usiłują tworzyć symetrię między postawą antyfaszystowską, a faszyzmem, nacjonalizmem czy homofobią, muszą czuć się rozczarowani.

 

 

Powodem zgromadzenia „Nacjonalizm nie przejdzie #2. Wygwizdujemy Winnickiego”, było pokazanie niezgody środowisk poznańskich na wzrastający nacjonalizm, ataki rasistowskie i neonazizm, który coraz bardziej jest obecny na polskich ulicach. W Poznaniu nie ma miejsca dla posła siejącego nienawiść, podsycającego nagonkę na uchodźców i odwołującego się wraz ze swoją organizacją do tradycji przedwojennych faszyzujących ugrupowań. Winnicki, znany między innymi z nieudanego ataku na romskie koczowisko we Wrocławiu, stał się twarzą faszyzującej skrajnej prawicy. Do Poznania przyjechał tego dnia po to, by spotkać się z lokalnymi wszechpolakami w jednej z piwnic przy poznańskich Rybakach. Swój sprzeciw postanowiły wyrazić: Poznań Wolny Od Nienawiści, Grupa Stonewall, Łańcuch Światła Poznań, Federacja Anarchistyczna s. Poznań i wiele innych grup. Obecność „ważnego gościa” to próba legitymizacji bandyckich działań nacjonalistów. Przykłady faszystowskiej działalności Młodzieży Wszechpolskiej w Poznaniu to m.in. napady na demonstracje, w tym Marsze Równości, lokale działaczy LGBT, Anarchistyczną klubo-księgarnię Zemsta. Głośno było także o organizowanych przez nich publicznych seansach nienawiści przeciw uchodźcom i migrantom. Ostatnie dni dodatkowo przyniosły potwierdzenie tego wizerunku. Rzecznik prasowy MW określił poglądy tej grupy jako „separatyzm rasowy”, a nacjonaliści szli podczas sobotniego Marszu Niepodległości pod hasłem „Europa Będzie Biała Albo Bezludna”.

 

 

Licznie zgromadzeni manifestanci przynieśli ze sobą gwizdki, maski z karykaturą Roberta Winnickiego i własnoręcznie zrobione potykacze z hasłami antyfaszystowskimi. Nie zabrakło nadającej całości odpowiedni rytm Samby oraz masowo skandowanych okrzyków: „Faszyzm stop”, „Nacjonalizm won z Poznania”, „Raz, dwa, trzy, cztery – dość z Winnickim do cholery”, „Wolność, Równość. Pomoc wzajemna”.

 

 

Ostatecznie spotkanie z faszystowskim posłem było wielokrotnie przerywane, a hałas generowany przez zgromadzenie zagłuszał jego bełkot.

 

 

Licznie zgromadzeni uczestnicy i uczestniczki manifestacji złożyli na koniec wydarzenia białe róże, symbolicznie wyrażające sprzeciw wobec wzrastającej fali neonazizmu. Biała Róża była niemiecką organizacją antyhitlerowską, działającą w latach 1942 – 1943.
 

NACJONALIZM NIE PRZEJDZIE!
POZNAŃ WOLNY OD NACJONALIZMU!

 

 

 
 

miniaturaRelacja aresztowanej anarchistki  


09.11.2017 r. wraz z aktywistami Obozu dla Puszczy weszłam do budynku generalnej dyrekcji lasów państwowych w Warszawie, aby rozpocząć okupację prowadzącej grabieżczą politykę leśną instytucji. Po wkroczeniu do budynku rozwiesiliśmy banery z hasłami: "Ostatni taki las w Europie. Stop wycince!", "Puszcza nie jest surowcem", "Wycofajcie harwestery";  w drzwiach postawiliśmy beczkę, do której przykuli się aktywiści. Wewnątrz mafijnej instytucji założyliśmy drugą blokadę  - ekolodzy przykuli się do barierek za pomocą rur, kajdanek i u-locka. Po około 20 minutach w budynku zjawiła się policja, która wezwała posiłki. Państwowe służalczyki wraz z bojówkarzami lasów państwowych (straż leśna) otoczyły demonstrujących w środku kordonem, oddzielając nas od osób przebywających na zewnątrz. W tym czasie policjanci oglądali narzędzia służące do przykuwania i planowali akcję likwidacji blokady. LP wydelegowały do negocjacji państwowego łgarza, którego zadaniem było straszenie aktywistów przemocą, która ich spotka, jeśli dobrowolnie nie opuszczą instytucji. Podjęte negocjacje od początku były wciskaniem nam kitu - druga strona nie zamierzała niczego pertraktować, kryminalizowano nasze działania i grożono nam konsekwencjami. Znany ze swojego cholerycznego zachowania dyrektor lasów państwowych Jan Tomaszewski okazał się tchórzem - nie dotarł na rozmowę z unieruchomionymi aktywistami.

 

Ok. godz. 16.30 zakończyliśmy zewnętrzną blokadę ustawioną przed drzwiami budynku uznając, że ważniejsze jest utrzymanie wewnętrznej okupacji. Około godziny 17.30 policjanci przystąpili do usuwania naszej blokady. Na początku aparatczyki ostrzegły nas, że użyją siły wobec protestujących, a następnie zaczęły wyszarpywać ludzi robiących tzw. sitting. Do przykutych ekologów wysłano "specjalistów" wyposażonych w nożyce do cięcia prętów. Policyjni sadyści jak zwykle wykazali się bezmyślnością - rozciągali przypiętych rurami ludzi, tak by sprawiać im jak największy ból. Po jakimś czasie postanowili rozkuć u-locka, którym przykułam się do barierki. Gdy uznali, że nie wykręcą barierki z podłogi przystąpili do przecinania metalowego pręta za pomocą raka. W żaden sposób nie zabezpieczyli mojej szyi i twarzy przed ewentualnymi urazami. Jeden z policjantów podciągnął rowerowe zapięcie w górę, tak że przez cały czas byłam podduszana; drugi policjant trzymał mnie za głowę, w którą wcześniej zostałam uderzona łokciem, a trzeci przecinał pręt. W trakcie działań słyszałam: "sama tego chciałaś". Po przecięciu u-locka zostałam wyniesiona przez pięciu policjantów, wciąż w rowerowym zapięciu na szyi. Podczas aresztowania policjant skuł mnie kajdankami i nakłaniał, bym stanęła na nogi, a wtedy inny aparatczyk przetnie u-locka tak, by mogli go usunąć ze szyi. Odmówiłam, gdyż zachodziła obawa, że metal wbije mi się w szyję. Jeden z policjantów chwycił wówczas końcówkę u-locka, a drugi rozszerzając rozcięcie przeciskał mi pręty przez szyję. Mówiłam, żeby tego nie robili, bo narażają moje życie i zdrowie, ale w żaden sposób nie reagowali na moje prośby. Następnie zostałam odprowadzona do radiowozu i przewieziona na komisariat.

drugie

Co w tym czasie działo się na zewnątrz?
Relacja anarchistki uczestniczącej w blokadzie na zewnątrz budynkuProtestujący, którzy nie przypięli się do beczki ustawionej na zewnątrz w drzwiach wejściowych oraz nie uczestniczyli w blokadzie wewnątrz budynku, wymiennie przemawiali, trzymali bannery, robili hałas gwizdkami, rozdawali ulotki. W pewnym momencie policja, która coraz liczniej przybywała na miejsce okupacji nagle odcięła kordonem osoby będące na zewnątrz od reszty ludzi, okupujących budynek w środku.

 

Widząc to dobiegliśmy do aktywistów przypiętych do beczki i szczelnie się z nimi oplatając i jednocześnie domagając zaprzestania działań policji. W odpowiedzi policja szarpała ludzi, jedna osoba dostała cios w twarz. Wywleczono nas poza drugi kordon, który ustawił się przed budynkiem, oddzielając w ten sposób od wszystkich przypiętych protestujących. Pomimo wszelkich starań, nikogo nie dopuszczono do nich przez kilka godzin, natomiast na miejsce przybywały kuriozalne ilości policji, formujące się w kolejne kordony. Sytuacja stawała się coraz bardziej napięta. Kiedy przerwano blokadę wewnątrz budynku i podstawiona więźniarka chciała wywieźć protestujących, utworzyliśmy siting z przodu i z tyłu pojazdu, solidaryzując się z zatrzymanymi. Wtedy policja wpadła w kompletny szał. Rozerwała brutalnie ludzi siedzących z przodu, a z tyłu otoczyła kółkiem, z którego dzięki presji uczestników protestu udało mi się wydostać. Policja cały czas nas przewracała, szarpała. Przypadkowo wyłapana dziewczyna została przygnieciona do ziemi przez kilku funkcjonariuszy i zatrzymana. Dostała absurdalny zarzut naruszenia nietykalności oraz naruszenia miru domowego, mimo że w ogóle nie przebywała w środku budynku (sic!). W końcu chaotyczne zachowania funkcjonariuszy osłabły na tyle, że mogliśmy opuścić miejsce blokady I przenieść się pod komisariat, na który zawieźli zatrzymanych, aby tam rozpocząć akcję solidarnościową.

 

trzecie

 

Nieadekwatna do sytuacji reakcja policji i bezkrytyczne współdziałanie z korporacją LP nie są dla nas żadnym zaskoczeniem. W Warszawie spotkaliśmy się z modelem działania znanym nam już z Puszczy Białowieskiej. Nasz prosty postulat wystosowany podczas protestu, aby w następnym tygodniu spotkać się z kimś z dyrekcją LP spotkał się z dosadną odpowiedzią: przemocą policji i postawieniem zarzutów popełnienia przestępstwa oraz wymownym milczeniem korporacji LP. Wydarzenia, które miały miejsce dobitnie świadczą o tym, jak ściśle powiązane są ze sobą instytucje „państwowe” i prywatne firmy, ochrona LP (straż leśna) z policją, oraz jakie jest stanowisko władzy wobec społeczeństwa, które chce bezpośrednio zamanifestować swój sprzeciw. Jest ono brutalnie pacyfikowane i kryminalizowane, policja pozostaje bezkarna, a agresja i inwigilacja ze strony aparatu władzy cały czas postępuje.

 

pierwsze

Komisariat
Relacja aresztowanej anarchistki - kontynuacjaNa komisariacie usłyszałam, że jestem "zwierzyną łowną" zatrzymującego mnie policjanta. Policjanci przez cały czas pozwalali sobie na seksitowskie uwagi wobec zatrzymanych aktywistek, zwracali się do nas na "ty" i wydawali komendy "idzie!", "siedzi!", "podpisze!". Podczas przeszukania usłyszałam: "Z recydywą nie trzeba się cackać". W trakcie kontroli osobistej odebrano mi bieliznę, gdyż wg policjantki zachodziło prawdopodobieństwo, że "zatrzymana powiesi się w areszcie", sprawdzano, czy nie ukrywam przy sobie żyletek i innych ostrych narzędzi. Policjanci wciąż powtarzali, że są "wkurwieni", bo przetrzymaliśmy ich w pracy. W odwecie ciasno skuwano ręce kajdankami i  wprowadzano w błąd twierdząc m.in., że adwokat, który do nas przyszedł, nie jest "naszym" adwokatem. Część osób odmówiła wówczas widzenia się z prawnikiem.

 

22 aktywistów rozlokowano w aresztach na terenie całej Warszawy. Skuci, byliśmy przewożeni do aresztów, gdzie przyjęcia trwały do wczesnych godzin rannych. Na "dołku" nie podano nam wody. Niektórzy dostali suchy chleb, zupki chińskie i surówkę, gdy odmówili spożycia niewegetariańskich posiłków. Po 24 godzinach 15 osób usłyszało zarzut popełnienia przestępstwa z art. 193 kk., a dwie inne o naruszenie nietykalności cielesnej funkcjonariusza. W trakcie naszego aresztowania pod komendą na ul. Opaczewskiej wciąż odbywała się akcja solidarnościowa. Wypuszczanym aktywistom dawano ciepłe posiłki i napoje.

 

Jednego jesteśmy pewni - skoro zaszliśmy tak daleko, nie ma możliwości, byśmy się poddali i zrezygnowali z walki o dobro wspólne, jakim jest Puszcza Białowieska. Lasy państwowe mogą być pewne, że protest będzie kontynuowany do czasu, aż decyzyjność w sprawie przyrody nie powróci w ręce społeczeństwa.
WYCIĄĆ WŁADZĘ, A NIE PUSZCZĘ!www.rozbrat.org

@-TAK nr 7

a w nim m.in. ( bo to nie wszystko):

- Nacjonalizm ratuje Balcerowicza

- Utracona historia Antify

- Amerykańskie korzenie rasizmu

- Zniewolenie na dole kompletny rozpieprz na górze - rozmowa z Tomaszem Piątkiem

   autorem książki  ''Macierewicz i jego tajemnice''

- Wojna wojnie

- Korporacja, depresja i płace dla prezesów

- Medycyna / Koncerny / Władza  część I

- Rozmowa z pracownikiem Amazona

- Lokals przeciwko wycińce puszczy

- Amnesty pożyteczni idioci polityki tureckiego rządu

- Manifest biblioteczego anarchisty

- Hassa Fathy i dobrowolność

- Faszyzm / Antyfaszyzm w kinie część 2

- 11 listopada

- Seria wydawnicza TIKN

Poza tym: sporo ilustracji, zdjęć, komiksów, koloru, dział regionalny - z aktywności ruchu @, komentarze redakcyjne i  zaproszenie do dyskusji na łamach kolejnych numerów,

Nie obyło się bez błędów i wtop za co bijemy się w piersi i obiecujemy poprawę.

Jeśli chcesz nas wesprzeć lub kolportować @-TAK pisz na Adres poczty elektronicznej jest chroniony przed robotami spamującymi. W przeglądarce musi być włączona obsługa JavaScript, żeby go zobaczyć.

 

 

Amerykańskie korzenie rasizmu

10 listopada 2017 r. Dział: Publicystyka
Rozmowa z doktorem Krzysztofem Wasilewskim, autorem książki „Bezdomnych gromady niemałe... Dyskurs imigracyjny na łamach prasy amerykańskiej (1875-1924)”, która właśnie ukazała się nakładem oficyny wydawniczej Bractwo Trojka.
 
„A-tak”: Co skłoniło cię do napisania tej książki?
 
Krzysztof Wasilewski: – Chciałem pokazać, że sposób w jaki pisano o imigrantach na przełomie XIX i XX wieku, można śmiało przełożyć na to, jak współczesne media informują nas o problemie uchodźczym. Sama książka ma tytuł historyczny, ale uważam, że można ją odczytywać zarówno jako opis wydarzeń, mających miejsce sto lat temu, jak i książkę o mechanizmach, które rządzą mediami. Chciałem też pokazać, jak można wykorzystać cyfrowe zbiory, bo w większości opierałem się właśnie na nich, a z prasą papierową miałem niewiele do czynienia. Moja praca pokazuje więc, jakie możliwości daje internet i różne repozytoria. Mnie pozwoliło to przeglądać tysiące tytułów prasy amerykańskiej, a szukałem artykułów pod kątem m.in. występowania słów imigrant i imigracja. Badałem to, w jakich kontekstach i jakich okresach temat imigracji funkcjonował wówczas w mediach. Dzięki zbiorom cyfrowym analizę obejmującą setki tysięcy tekstów mogłem przeprowadzić w ciągu kilku minut.
 
Książka rozpoczyna się od cytatu z wiersza Emmy Lazarus „Nowy Kolos Rodyjski”. Przedostatni wers był inspiracją dla tytułu twojej książki: „Przyślijcie mi bezdomnych gromady niemałe / Dla nich podnoszę lampę nad portu wodami”.
 
– Sam wiersz można interpretować symbolicznie. Pokazuje on, jak postrzegano w tamtych czasach problem imigracji w Stanach Zjednoczonych. Emma Lazarus z pochodzenia była Żydówką, ale nie interesowała się losami tej wspólnoty aż do momentu, kiedy przeczytała w prasie o pogromach rosyjskich Żydów i o tym, że są zmuszeni do opuszczenia Cesarstwa Rosyjskiego. Dodatkowo Austro-Węgry i Imperium Pruskie zabroniły Żydom osiedlania się u siebie, więc musieli wyruszyć w długą podróż do Stanów Zjednoczonych. Wiersz Lazarus został opublikowany w 1883 r. i trafił na aukcję, gdzie zbierano pieniądze na wybudowanie statuy wolności, mającej być darem narodu francuskiego dla amerykańskiego. Było to przedsięwzięcie wielce kosztowne, komercyjne i samo społeczeństwo amerykańskie musiało złożyć się na jego powstanie. Statua miała zostać odsłonięta w 1876 r., czyli na stulecie ogłoszenia deklaracji niepodległości. Z powodów finansowych stało się to dopiero dziesięć lat później. Sam wiersz umieszczono na cokole statuy dopiero w 1903 r., zaś ona sama dopiero wiele lat później, w latach 20. i 30., zaczęła symbolizować USA jako kraj otwarty na imigrantów; coś co widzą ludzie, wpływając do Nowego Jorku. Tylko że w tamtym czasie problem z imigracją już trwał...
 
 
PLANOWANE WYSYPISKO IMIGRANTÓW. STATUA WOLNOŚCI: „Panie Windom, jeśli zamierza pan uczynić z tej wyspy [Liberty Island – red.] wysypisko śmieci, to wracam do Francji”. Statek z lewej strony nazywa się „European Garbage Ship” („Statek z europejskimi śmieciami”). Statek z prawej to „Refuse” („Nieczystości”), a na powiewającej banderze ma napis „Statek z europejskimi śmieciami”. Karykatura dotyczy pomysłu Williama Windoma – sekretarza skarbu w administracji prezydenta Benjamina Harrisona – który w marcu 1890 r. zaproponował, aby główna stacja przyjmowania imigrantów w Nowym Jorku została przeniesiona z the Battery Island do Liberty Island, gdzie znajduje się Statua Wolności. Pomysł ten spotkał się ze zdecydowaną krytyką ze strony amerykańskiej prasy i w konsekwencji nie został zrealizowany.
 
 
Co udało ci się ustalić w trakcie badań?
 
– Może najpierw ja zapytam ciebie, z jakiego okresu pochodzą te słowa: „starcie cywilizacji”, „hordy imigrantów zbliżają się do naszych granic”, „imigranci stanowią zagrożenie dla dobrobytu”, „imigranci chcą wprowadzenia prawa religijnego obcego naszej tradycji i kulturze”?
 
Wczorajsze wiadomości TVP lub najnowszy numer „Naszego Dziennika”?
 
– Nie. „Starcie cywilizacji” to koniec XIX wieku i odnosi się do Chińczyków i Azjatów imigrujących do Stanów, a nie do Arabów. Pisano, że pokonają cywilizację amerykańską, ale w znaczeniu anglosaską, którą uważano za rdzenną, a Indian nazywano wtedy Aborygenami... Fragment z „prawem religijnym” odnosił się z kolei do katolików, nie zaś – jak mogłoby się wydawać – muzułmanów.
 
Przed kim jeszcze przestrzegano?
 
– Amerykańskie media i politycy straszyli społeczeństwo przed masami Polaków, Słowaków, Czechów, Węgrów, a wcześniej również Irlandczyków. Całkiem poważne dzienniki pisały o tym, że papiści oddadzą Stany Zjednoczone pod władzę papieża. Mało tego, amerykańska prasa donosiła, że papież ze swoim wojskiem już zbliża się do USA, żeby przejąć kontrolę. Co ciekawe, obecnie radykalne prawicowe czasopisma amerykańskie również podkreślają, że tradycja amerykańska to jest purytanizm i protestantyzm, a nie katolicyzm. Więc pod te zwroty o imigrantach i te wszystkie straszne historie, które opowiadano sto lat temu w USA, wystarczy dziś podłożyć Arabów, czarnoskórych i muzułmanów, zamiast Chińczyków, Polaków i katolików.
Aż nie chce się wierzyć... Jak prezentował się rozwój imigracji do USA w badanych przez ciebie latach? – Trzeba podkreślić, że do imigracji pchały ludzi przede wszystkim szybki rozwój gospodarczy USA, postępująca urbanizacja i tak na prawdę główne bogactwo USA, które kryło się w fabrykach. Do lat 80. XIX wieku większość imigrantów pochodziła z Europy Zachodniej (przede wszystkim Wielkiej Brytanii i Niemiec) oraz Skandynawii. W tym czasie pojawił się również napływ imigrantów z Chin i Japonii do zachodnich Stanów (przede wszystkim do Kalifornii i Oregonu) – to nie była liczebnie wielka imigracja, bo np. z Chin do USA aż do 1882 r. (wówczas zakazano imigracji z Chin) przypłynęło około stu tysięcy osób, a to w skali imigracji, która dochodziła do kilkuset tysięcy rocznie, było mało. Jednak z racji tego, że Chińczycy wyróżniali się swoim wyglądem, ubiorem i zachowaniem, a także gromadzili się w dużych miastach, jak np. San Francisco, to odgrywali rolę kozła ofiarnego, który skupił na sobie wszystkie te antyimigranckie nastroje w Stanach Zjednoczonych. Od lat 90. XIX w. w tej strukturze imigracyjnej zaczęli dominować Polacy, Włosi, Rosjanie i Żydzi. Do 1924 r. wyemigrowało do USA niemal 25 milionów osób.
 
 
Emigranci w USA
 
 
A ilu wyemigrowało Polaków?
 
– Dokładne stwierdzenie jest problematyczne, ponieważ Polska była wówczas pod zaborami i część Polaków była przez Amerykanów klasyfikowana jako Niemcy lub Rosjanie. Zresztą sama świadomość narodowa w wielu przypadkach kształtowała się dopiero na imigracji. Ci ludzie wyjechali jako „tutejsi (ludzie z danych regionów, miast i wsi), którzy mówili polsko- -rosyjsko-ukraińskim językiem, a w Stanach im powiedziano, że są narodowości polskiej. Na początku XX wieku pojawiła się kontrola przepływu osób, a z nią paszporty. One z kolei wiązały się z amerykańską strategią przesiewu imigracji – chciano odróżnić imigrację pożądaną (Niemcy, Anglicy, Skandynawowie) od niepożądanej ( Polacy, Rosjanie, Żydzi, Włosi).
 
Czyli były to zwykłe rasistowskie kategorię podziału ludzi?
 
– Ameryka w pierwszych dekadach XX wieku była światową stolicą teorii rasistowskich i eugeniki, którą uważano za naukową. Rząd federalny, instytucje naukowe czy medyczne wydawały różnego rodzaju publikacje, w których opisywano mierzenie wielkości czaszek poszczególnym imigrantom. Wyglądało to w ten sposób, że tuż po przypłynięciu kierowano ich do lekarzy, którzy spisywali, czy ktoś ma wąskie czoło, jaką ma szczękę, uszy, wzrost itd. Robiono to, żeby sprawdzić czy dana osoba ma wygląd typowego Anglosasa, który wzbogaci USA – w prasie amerykańskiej padały również twierdzenia o „wyższości białej rasy”.
 
Naziści nie byli pierwsi?
 
– Jeśli myślimy, że w hitlerowskich Niemczech pierwszy raz doszło do takich narodowych i etnicznych rozróżnień, to jesteśmy w błędzie. Powiem więcej – główni hitlerowscy ideolodzy przyznawali się, że lata 20. XX wieku w Stanach Zjednoczonych były dla nich wzorem do tego, jak można postępować z ludźmi. Eugenika osiągnęła wówczas apogeum... Wśród elit i na łamach gazet twierdzono, że jedne rasy są lepsze od drugich. Polakom też się dostało, bo choć byli biali, to określano ich jako rasę polską czy też słowiańską, a to oznaczało rasę gorszą.
 
Mam więc nadzieję, że twoja książka dotrze do ludzi o różnych poglądach i skłoni ich do przemyślenia tematu imigracji, uchodźców i rasizmu. Myślę, że pomoże również zrozumieć, w jaki sposób media mogą kreować rzeczywistość. Może „prawdziwi biali Polacy” zastanowią się kolejny raz, zanim nazwą kogoś „hordą zbliżającą się do granic”. Dziękuję za rozmowę.
 
Rozmawiał Kapitan Flint
 
Wywiad ukazał się w numerze 7 “A-taku” (2017)
Ilustracja wywiadu: Mort Kunstler - "First View of the Lady" (1931)
 
 
 
 
 
 
Na okładce książki fragment karykatury autorstwa Victora Gillama pt. The Proposed Emigrant Dumping Site z 1890 roku (ze zbiorów Cornell University Library).
 
15 listopada w godzinach 18:00 - 22:00  ulica Rybaki
 
W marcu bieżącego roku, tuż po pikiecie nacjonalistów, trzydziestu zamaskowanych bandytów napadło na klubo-księgarnię Zemsta pełną gości.
Poprzedni atak miała miejsce zaledwie dwa tygodnie wcześniej, kolejny miesiąc temu. Tak Młodzież Wszechpolska próbuje terroryzować Poznań.


15 listopada 2017 roku na zaproszenie MW do Poznania przyjedzie poseł na sejm Robert Winnicki, neofaszysta siejący nienawiść i ksenofobię.
Obecność „ważnego gościa” to próba legitymizacji bandyckich działań nacjonalistów.
Winnicki, znany między innymi z nieudanego ataku na romskie koczowisko we Wrocławiu, stał się twarzą faszyzującej skrajnej prawicy.
Do naszego miasta przyjedzie po to, by spotkać się z lokalnymi wszechpolakami w jednej z piwnic przy poznańskich Rybakach.


Napady na Zemstę to nie jedyny przykład faszystowskiej działalności Młodzieży Wszechpolskiej w Poznaniu. Napadali już na różne demonstracje,
w tym Marsze Równości, lokale działaczy LGBT, zrywali tęczowe flagi.
Głośno było także o organizowanych przez nich publicznych seansach nienawiści przeciw uchodźcom i migrantom. Owocami tego rodzaju akcji
stają się ataki na obcokrajowców, o których wiele się mówi w ostatnim czasie.


Czy możemy się temu biernie przyglądać i spać spokojnie? Po raz kolejny powiedzmy stop - powstrzymajmy ich! Pokażmy, że w Poznaniu nie ma
miejsca na szowinizm i rasizm, a terror narodowców jest sprzeczny z naszymi wartościami!
Zatamujmy piknikiem na Rybakach marsz skrajnej prawicy po władzę!

15 listopada, mimo jesiennego chłodu, połączymy siły i głosy różnych ludzi i organizacji w happeningu.
Będziemy grać, hałasować, bawić się i tańczyć, demonstrować, uczestniczyć w akcjach artystycznych.
Niechaj każdy i każda przyniesie coś od siebie: transparent, gwizdek, ulotkę, wiersz, kanapki - cokolwiek!
Pokażmy, że jest nas więcej, że nie damy się podzielić bandytom i politykom.
Bo, różne i różni na co dzień, potrafimy zjednoczyć się we wspólnej sprawie.
Ten czas jest teraz!

Młodzież Wszechpolska z Robertem Winnickim na czele nie są w Poznaniu
mile widziani!

NACJONALIZM NIE PRZEJDZIE!
POZNAŃ WOLNY OD NACJONALIZMU!

Facebook: https://www.facebook.com/events/1162331590535290/

Demonstracja „Za wolność waszą i naszą. Historia dzieje się dziś” 11.11.2017, godzina 14:00, Plac Politechniki


Żyjemy w ciekawych czasach. Zamiast zapowiadanego końca historii, obserwujemy raczej jej powrót – skrajna prawica przejmuje władzę w Europie i Stanach. Poczucie ekonomicznego zagrożenia jest znów instrumentalizowane dla zantagonizowania grup społecznych i etnicznych, koncepcja państwa wyznaniowego przeżywa swój renesans. Plagi rasizmu, szowinizmu i mizoginii zbierają coraz większe żniwo. Rząd PiS otwarcie romansuje z polskimi faszystami z ONR i MW, umacnia państwo policyjne i zbroi paramilitarne bojówki Obrony Terytorialnej. Fala nienawiści wobec uchodźców skutkuje nieustannymi pobiciami i zastraszeniami w całej Polsce. Język prawicy na dobre zadomowił się w debacie publicznej. Nie ma już wypowiedzi i gestów nieprzyzwoitych – poglądy, które 10 lat temu wypełniały neonazistowskie ziny i zamknięte fora, dziś płyną szerokim ściekiem z mównicy sejmowej i reżimowej telewizji. Ministrowie głoszą dziś poglądy, które dotąd słyszeliśmy od neofaszystów na ulicach. Kto próbuje stawić im czoło naraża się na procesy polityczne albo przemoc fizyczną. Faszyzm znormalniał, stał się przezroczysty.



Opozycja parlamentarna widzi potężny problem w rozdawaniu pieniędzy matkom, ale gdy trzeba, dołącza do chóru pochwał dla kolaborantów i bandytów z NSZ. Lata pobłażania i bagatelizowania nacjonalizmu w mediach i polityce, lata liberalnej histerii o „dwóch ekstremach”, lata przyzwolenia na nienawiść rasową, etniczną, płciową – wszystko to przynosi brunatny plon. Plon, przed którym ruch antyfaszystowski zawsze ostrzegał. Nie mamy z tego najmniejszej satysfakcji.
Czy to dobry czas, żeby siedzieć w domu i wzruszać ramionami, czekając jak daleko to zajdzie? Gdy prawica sieje na ulicach terror, ślini się do wizji ponownego otwarcia Auschwitz i znów wybiera z bronią do lasu poćwiczyć czystki etniczne, przeciwstawiamy jej nasze tradycje. Ilekroć narodowcy stawali ramię w ramię z władzą, spotykał ich solidarny opór.


Tak było w 1905, gdy kolaborowali z caratem jako łamistrajki i bojówkarze, by złamać rewolucję.
Tak było w międzywojniu, gdy urządzali pogromy i getto ławkowe, a my tworzyliśmy antyfaszystowską samoobronę i wyjeżdżaliśmy bić się do Hiszpanii w oddziałach Dąbrowszczaków.
Tak było w czasie wojny, gdy tępieni byli przez AK za kolaborację i szmalcownictwo.
Tak było po wojnie, gdy ukryci w PZPR moczarowcy urządzali antysemickie nagonki i nie umieli ugasić buntu bez pomocy wojska.
Po każdej porażce nacjonaliści podnosili łby, tylko po to, by znów natrafić na silny opór społeczny. Dlatego wierzymy, że i tym razem, kwestią zwykłej przyzwoitości jest głośno protestować i czynnie stawiać opór nienawiści. Pomóżmy faszystom wrócić na śmietnik historii, tam gdzie ich miejsce, zamiast maszerować 11 listopada głównymi ulicami stolicy. Polacy walczyli "za wolność Waszą i Naszą", a nie pod hasłem "Polska dla Polaków". Wiemy, że nie załatwimy tego jednym marszem – praca antyfaszystowska wre cały rok i przejawia się w wielu formach.



To nie jest dobry czas na bierność. Potrzebujemy Powszechnej Zmowy przeciwko faszyzacji życia publicznego. Zmowy, do której dołączy każda i każdy ceniący wolność.Oficjalnie ją zawiązujemy i ogłaszamy - nie zamierzamy odpuszczać. Mamy dość powtórek z historii. Dlatego zapraszamy na marsz 11.11.2017 – „Za Wolność Waszą i Naszą. Historia dzieje się dziś”. Przyłącz się – wspólnie pokażmy, że nasza solidarność jest silniejsza od nienawiści!



Koalicja antyfaszystowska "Zmowa Powszechna":
Antyfaszystowska Warszawa
Autonomiczna Przestrzeń Edukacyjna
Codziennik Feministyczny
Feministyczna Brygada Rewolucyjna FeBRa
Kolektyw Przychodnia
Kolektyw Syrena
Obywatele RP
Warszawski Strajk Kobiet
Opinia Bieżąca
Porozumienie Kobiet 8 Marca
Pracownicza Demokracja
Queer Solidarnie
Stowarzyszenie Wszyscy Razem
Warszawska Komisja Środowiskowa OZZ Inicjatywa Pracownicza
Warszawski Chór Rewolucyjny
Żydowski Blok Antyfaszystowski

#zmowapowszechna

 

 

https://www.facebook.com/events/768460290008438/

Federacja Anarchistyczna s. Poznań stanowczo przeciwstawia się wspólnemu pomysłowi poznańskich radnych PiS i PO nazwania jednej z kluczowych ulic miasta imieniem prezydenta USA Ronalda Reagana. Postać ta jest symbolem neoliberalnej polityki w sferze ekonomicznej i konserwatywnej polityki w sferze społecznej. Polityka ekonomiczna Reagana miała na celu jedynie interesy amerykańskiej gospodarki, co doprowadziło w połowie lat 80. do kryzysu ekonomicznego w wielu krajach, licznych wystąpień społecznych w Ameryce Łacińskiej i masowego głodu w krajach biednego Południa.

 

Administracja Reagana popierała też zbrodnicze reżimy w Ameryce Południowej, sankcjonując tym samym dokonywane przez nie mordy polityczne (m.in. w Argentynie). W tym przypadku deklaracje Reagana w sprawie polskiej i wprowadzenia stanu wojennego 13 grudnia 1981 r. nie były podyktowane troską o poszanowanie praw człowieka i obywatela, a jedynie strategią geopolityczną mającą umocnić czy utrzymać wpływy USA i amerykańskich korporacji na świecie. W tym kontekście Ronald Reagan nie zasługuje, aby jego imieniem uczcić jedną z ulic miasta Poznania. Byłoby to nie tylko przejawem pogardy dla praw człowieka i obywatela na świecie, akceptacji polityki ekonomicznej, której ton nadają amerykańskie koncerny, ale także wyrazem wiernopoddańczej względem USA postawy polskich postsolidarnościowych elit.

 


Uważamy, że jeżeli ulica Roosevelta ma zmienić nazwę, to powinna to być ulica Jolanty Brzeskiej, zamordowanej działaczki Warszawskiego Stowarzyszenia Lokatorów. Padła ona ofiarą czyścicieli kamienic, a jednocześnie była działaczką, która wytrwale walczyła o prawa innych gnębionych najemców. I dlatego musiała zginąć. Zmiana nazwy ulicy na imienia Jolanty Brzeskiej byłaby symbolicznym odcięciem się władz miast Poznania od „dzikiej prywatyzacji” zasobów lokalowych, „czyszczenia kamienic”, „afer testamentowych” itd. Stanowiłoby to też symboliczne zadośćuczynieniem wobec tych mieszkańców i mieszkanek Poznania, które były przymusowo wysiedlane ze swoich domów, gnębione i poniżane, a na których los władze miasta Poznania długo pozostawały obojętne. Uważamy, że Jolanta Brzeska zasługuje na upamiętnienie także i z tej przyczyny, że zmaskulinizowana rada naszego miasta na patronów ulic przeważnie wybierała mężczyzn, tak iż na każdych dziesięć męskich nazwisk przypada niespełna jedna nazwa dedykowana kobiecie. Czas, aby te proporcje zmienić i docenić znaczenie kobiet oraz ich walki o prawa społeczne i polityczne.

 

6c8abc65f4819d95c757ca1caa9a42d2

 

 

 

www.rozbrat.org