Zaloguj

Federacja Anarchistyczna

A+ R A-

29 sierpnia w Poznaniu przy ul. Święty Marcin odbył się protest przeciwko szefowi restauracji „Kuchnia Wandy” oraz „Sugomi Sushi”, którego byli pracownicy i pracownice oskarżają o niewypłacenie zaległych pensji, niezawieranie umów na piśmie, niepłacenie wynagrodzeń na czas oraz zastraszanie. W pikiecie wzięło odział ok. 30 osób, w tym przedstawiciele i przedstawicielki Komisji Pracujących w Gastronomii IP, pracujących w innych restauracja i jadłodajniach.

 

Poszkodowane przez szefa ww. restauracji mogą być co najmniej 23 osoby. Faktycznie to on podejmował wszystkie decyzje kadrowe i zajmuje się zarządzaniem w obu restauracjach, choć formalnie zatrudniały pracowników różne podmioty gospodarcze. Roszczenia tylko 7 osób tytułem niewypłaconych wynagrodzeń wynoszą co najmniej 100 tys. zł. Osoby te wysłały ostateczne przedsądowe wezwania do zapłaty, które dotychczas okazały się nieskuteczne. Pracownicy dysponują dowodami w postaci min. list obecności. Poinformowana przez nich Inspekcja Pracy była zmuszona wstrzymać kontrolę, gdyż – jak wynika z pism PIP z kwietnia br. kierowanych do prawnika poszkodowanych – pracodawca nie przedkładał dokumentów na wezwanie Inspekcji Pracy, niezbędnych do ustalenia stanu faktycznego. PIP pisał: „Osoby reprezentujące kontrolowane podmioty konsekwentnie nie stawiają się na kolejne wezwania inspektora pracy”.

 


1 copy copy copy copy copy

 

W „Kuchni Wandy” i „Sugomi Sushi” niektórzy pracowali na umowy o pracę, inni na umowy śmieciowe, mimo że podstawą ich zatrudnienia powinna być umowa o pracę. Nie zawsze odprowadzano składki na ubezpieczenie zdrowotne. Pensji bardzo często nie wypłacano na czas, a zaległości były spłacane na raty – według jednej z poszkodowanych: „Każdy z nas bał się, że nie otrzyma swojego wynagrodzenia za ciężką pracę. Pracowałam do połowy marca 2018 r., a ostatnią wypłatę otrzymałam za styczeń i to w ratach po 500 zł”. Pracownicy utrzymują też, że z własnych pieniędzy opłacali towar, a firma ma szereg długów wobec licznych podmiotów, w tym dostawców.

 


2 copy

 

Gdy część pracownic w marcu br. złożyła wypowiedzenia na podstawie art. 55 Kodeksu Pracy w sytuacji dopuszczenia się przez pracodawcę ciężkiego naruszenia podstawowych obowiązków wobec pracownika, ich były szef odpowiedział zastraszaniem i wyzwiskami, po czym zaczął unikać kontaktu z poszkodowanymi, nie wywiązując się z należności. Sprawa zastraszania została zgłoszona policji. Są inni poszkodowani, którzy nie chcą się domagać zaległych pensji w obawie przed szefostwem.

 


3 copy copy copy


Podczas pikiety domagano się natychmiastowej spłaty wszystkich należności. Głos zabrali też przedstawiciele i przedstawicieli naszego związku pracujący w innych barach i restauracjach, podkreślając – jak wynika z ich wieloletniego doświadczenia – łamanie praw pracowniczych w gastronomii stoi na porządku dziennym.

 


5 copy copy

6 copy copy

 

 

www.rozbrat.org

Rozmowa z działaczem Komisji Inicjatywy Pracowniczej w zakładach Volkswagen Poznań.

Mikołaj Iwański: W ostatnich miesiącach często słyszymy w mediach, że mamy już w Polsce rynek pracownika. Czy to przekłada się na wasze warunki pracy w podpoznańskich fabrykach Volkswagena?


Marek Duniec, spawacz-zgrzewacz z kilkunastoletnim stażem w VW Poznań: Są w naszej firmie miejsca, gdzie się pracuje lekko i przyjemnie, ale tam nie trafia się raczej z otwartej rekrutacji, bardziej działają znajomości, polecenia itp. Nasze warunki pracy, tzn. większości pracowników, są nie do pozazdroszczenia. Faktycznie jest problem z pozyskaniem nowych pracowników, dlatego żeby zatrzymać młodych, często daje się im lżejszą robotę, a przez to starszych pracowników, takich jak my, obciąża się coraz bardziej. Plan roczny jest coraz wyższy, a zatrudnienie stoi w miejscu. Aby temu sprostać, Volkswagen podkręca prędkość linii montażowej, zwiększając tym samym intensywność naszej pracy do tego stopnia, że na niektórych stanowiskach trzeba truchtać. Młodzi pracownicy chudną w oczach. Rekord to 30 kg w rok. Tymczasem nasze płace niemal stoją w miejscu – po 15 latach mam 3200 netto jako spawacz-zgrzewacz. Gdybym musiał sam wynająć mieszkanie i samodzielnie prowadzić gospodarstwo domowe, to szału nie ma. Co trzy lata wdrażane są nowe warunki zatrudnienia. Dzieje się to w formie negocjacji z największym związkiem zawodowym – trwa to czasem nawet pół roku, zwykle za zamkniętymi drzwiami. Działająca od wielu lat w zakładzie „Solidarność” nigdy nie ujawniała szczegółów swoich żądań – zmieniło się to po powstaniu Komisji Inicjatywy Pracowniczej w zeszłym roku. Negocjacje zwykle zaczynają się jesienią, a o wynikach załoga dowiaduje się przed świętami. To ma swoje uzasadnienie. Po pierwsze, zarząd zdaje sobie sprawę, że jeżeli załoga będzie niezadowolona, to przed świętami trudniej się jej zebrać i coś zrobić. Po drugie, pod koniec roku wypłacane są też premie świąteczne i nadgodziny, dlatego występuje efekt znieczulenia. Dostajemy wyższe przelewy, dlatego trochę mniej zwraca się uwagę na zmianę podstawy wynagradzania. „Solidarność” i zarząd ogłaszają to jako efekt wspólnych negocjacji i obie strony, wspólnie, ze zdwojonym wysiłkiem zaczynają wmawiać załodze, że podwyżka płac np. o 2,5 proc. to jest coś fantastycznego.

 

Ile dostaje nowo przyjęty pracownik?

Około 2200 netto – praca w trybie trzyzmianowym, co tydzień inna zmiana, w tym dwie zmiany w sobotę i zmiana nocna w niedzielę traktowana jako nadgodziny. Razem 18 zmian w tygodniu. Naprawdę dużo pracy, która wyniszcza fizycznie i psychicznie. Ten „rynek pracownika” to jakieś absurdalne określenie powtarzane przez dziennikarzy czy przedsiębiorców, my nigdy w życiu nie mieliśmy do czynienia z czymś takim.

 

Jak wyglądało uzwiązkowienie w zakładzie, zanim powstała wasza komisja?

„Solidarność” według oficjalnych informacji zrzesza około 7 tys. członków. Generalnie Volkswagen ma bardzo skuteczną strategię podporządkowywania sobie związków zawodowych, którą wdraża wszędzie tam, gdzie funkcjonują jego zakłady. Polega ona na zapraszaniu do zakładu wybranych związków, z którymi następnie „bardzo dobrze się współpracuje”. W przemyśle samochodowym jest normą, że istnieją dwie kategorie pracowników – tzw. pracownicy rdzenia, np. zatrudnieni na umowach na czas nieokreślony, na lepszych stanowiskach, majstrowie, funkcyjni na niższych stanowiskach zarządzających, typu liderzy grupy, o których się w miarę dba. Do tego dochodzi biurokracja związkowa, która nie zajmuje się pracą produkcyjną i uzyskuje płace na poziomie menadżerskim. Pracownicy rdzenia są dobrze osadzeni w strukturze związkowej, a sam główny związek jest integralną częścią zakładu. Dlatego praktycznie każdy nowy pracownik podczas procesu rekrutacji dostaje deklarację „Solidarności” do podpisania – to dzięki temu mają tak wielką liczbę członków. Do tego pracownicy pełniący funkcje kierownicze, np. majstrowie osadzeni w strukturach „S”, decydują o przydziale miejsca pracy, nadgodzinach, awansie itp. Tak więc ten związek jest częścią systemu zarządzania fabrykami VW; jeśli skonfliktujesz się z tego typu strukturą, to twoje warunki pracy radykalnie się pogorszą bądź związkowcy zarekomendują cię do zwolnienia. To jest zrozumiałe w kontekście niemieckiej kultury zarządzania w przemyśle, gdzie istnieje jeden związek, bardzo głęboko umocowany w strukturze firmy i trudno przebić jego monopol. Tylko że w tej sytuacji pracownicy nie mają sensownej niezależnej reprezentacji, gdyż związek jest po prostu po to, żeby dbać o interes zarządu.

A kto tworzy tę drugą kategorię pracowników?

W podpoznańskich fabrykach Volkswagena przez pierwsze trzy lata każdy z nas pracuje przez agencję pracy. Jeśli spełnisz warunki, które nie są jasno określone, dostajesz kontrakt bezpośrednio od VW, najpierw na rok, potem trzy lata itd. Generalnie dojście do umowy na czas nieokreślony zajmuje około 8 lat. W każdym roku 20% załogi zatrudnionej bezpośrednio przez Volkswagena zostaje przeszeregowana na stanowisko o wyższej kategorii, w ramach około 11 poziomów obowiązujących pracowników montażu. Oznacza to, że awans średnio przypada raz na 5 lat, czyli statystycznie dojście do najwyższego poziomu wynagrodzenia, jaki może osiągnąć pracownik montażu, zajmuje 55 lat. Robi się to trochę abstrakcyjne, szczególnie że są pracownicy, którzy nawet przez 9 lat nie doświadczyli zmiany zaszeregowania. Zaangażowanie np. w konflikt związkowy czy konflikt pracowniczy poza strukturą głównego związku może zatrzymać twój awans – to pokazuje, jak bardzo dyscyplinująca jest ta wewnętrzna hierarchia misternie skonstruowana przez pracodawcę.

 

Jakie kryteria decydują o awansie?

Są bardzo nietransparentne. W rzeczywistości decydują o nim subiektywne oceny konkretnych przełożonych i nikt nie ma wątpliwości, że pomaga w tym bardzo wsparcie i rekomendacja oficjalnego związku zawodowego.

 

Jak w takich warunkach założyliście waszą komisję? Wydaje się to właściwie niemożliwe.

No było ciężko. Już od kilku lat podejmowano próby, które gasły w obliczu stanowczego sprzeciwu „Solidarności”. Jej członkowie np. rozpuszczali plotki, że w takim zakładzie jak nasz może istnieć tylko jeden związek. Na samym początku zapisało się do nas 120 osób, tyle było obecnych na pierwszym spotkaniu. Chwilę później rozdaliśmy ulotki z deklaracjami pod zakładem – zapisało się wtedy 500 osób. Podobno ludzie wówczas wypisywali się z „Solidarności”, ale nie zapisywali się do nas. Powstanie i utrzymanie naszej komisji naprawdę jest sukcesem. Nie jesteśmy takim związkiem, do jakiego są przyzwyczajeni pracownicy Volkswagena, nie mamy biura, nie przybijamy piątek z zarządem, nie pomagamy w karierze, nie dajemy paczek na święta, więc musimy się uwiarygodnić innymi metodami.

 

Od razu weszliście w konflikt z firmą?

I z „Solidarnością”. W sierpniu zeszłego roku, kiedy powstawała komisja, zwolniono trzy osoby za krytyczne wobec firmy wpisy na Facebooku na prywatnych profilach. „Solidarność” poparła Volkswagena i wypięła się na zwolnionych. Zaskarżyliśmy firmę za bezprawne zwolnienia, zostaliśmy też pozwani przez „S” za treść ulotki, w której napisaliśmy o skorumpowanych związkowcach. Oba procesy jeszcze trwają, ciągną się bardzo długo – w pierwszym przypadku z powodu klasycznej przewlekłości sądów pracy, a w drugim sąd zakwestionował sam pozew, więc członkowie prezydium „Solidarności” złożyli kolejne, tym razem indywidualne pozwy. Do naszej komisji dołączyli też pracownicy DHL-a, którzy obsługują część logistyki VW. To dodatkowe blisko 100 osób; udało się im wywalczyć 8% podwyżki oraz powstrzymali wprowadzenie rocznego okresu rozliczeniowego.

 

Jaka jest obecnie wasza pozycja w firmie?

Możemy interweniować w pojedynczych sprawach pracowników. To coś, czego bardzo brakowało; od tego tak naprawdę są związki zawodowe. Dużym problemem jest obłożenie pracą. Różnorodny rozkład zmian bardzo utrudnia spotkanie się wszystkich w jednym miejscu o jednej godzinie. Jedyny wolny wieczór bez konieczności porannej pobudki każdy z nas chce przeznaczyć na odpoczynek, a kawałek wolnej niedzieli ludzie chcą spędzić z rodziną, zamiast siedzieć dalej myślami w pracy. Taka organizacja pracy bardzo też sprzyja biurokratyzacji związków. Ci, którzy są na etacie, mogą się spotykać kiedykolwiek i decydować o działaniach komisji, reszcie pracowników trudniej ich rozliczać, bo np. ze względu na pracę nie mogą uczestniczyć w spotkaniach. Tzw. godziny związkowe, które nam przysługują według ustawy, dzielimy między członków prezydium, tak żeby nikt nie miał pełnego etatu związkowego, żeby nie siedział za biurkiem. Kiedy bierzemy dzień wolnego na działalność związkową, to firma często nie organizuje zastępstwa i reszta kolegów musi ciężej pracować z powodu braków kadrowych. Majstrowie wmawiają ludziom, że muszą robić więcej, bo ci z Inicjatywy Pracowniczej bawią się w związek. Ostatecznie sami namawiają nas, żebyśmy wzięli cały etat związkowy i nie pokazywali się na linii, bo wtedy dostaną na stałe nowego pracownika i będą mieli spokój z jakimś związkowcem, którego trudniej sobie podporządkować. Biurokratyzacja związków leży więc w interesie firm.

 

Jak z perspektywy ostatnich lat oceniacie zmiany w warunkach pracy i wynagrodzenia?

Patrząc długofalowo, można mówić o stałym regresie. Mimo okresowych podwyżek prac wzrastają normy, wymagana jest większa wydajność, wprowadzane są dodatkowe zmiany itp., co realnie oznacza pogorszenie warunków, w jakich pracujemy, a nasze wypłaty rosną bardzo powoli. Po prostu pracodawca kupuje od nas coraz więcej pracy za podobne lub niższe kwoty. Podnosząc te kwestie, bardzo często słyszeliśmy o rozwiązaniach wynikających z tzw. pakietu antykryzysowego, uchwalonego jeszcze przez poprzedni układ polityczny. Dlatego naszym kluczowym celem nie jest sama walka o wyższe płace, ale o zmianę warunków pracy i zmniejszenie obłożenia pracą. Dotychczasowa sytuacja po prostu nie będzie możliwa do wytrzymania bez rujnowania sobie np. życia rodzinnego. Dobrym przykładem jest ostatnia podwyżka, z grudnia 2017 – w mediach słyszeliśmy, że nasze płace wzrosną o 1000 zł – w praktyce oznaczało to początek trzyletniego cyklu, który w sumie miał dać tę kwotę, czyli średnio było to 300 zł brutto na rok, przy jednoczesnym zwiększaniu obciążenia pracą. Mamy w tym momencie duży problem z odebraniem zaległych urlopów; jest wiele wakatów, co skutkuje większym obciążeniem pracowników. Zmiany na rynku pracy, ogólnie rzecz biorąc, są korzystne dla pracowników, płace idą w górę. Natomiast nas przez kolejne trzy lata obowiązuje porozumienie, które daje znikome podwyżki wynegocjowane w gorszych dla pracowników realiach z zeszłego roku. Tak Volkswagen umówił się z „Solidarnością”. A mówimy o największym producencie samochodów na świecie, który mimo problemów związanych z aferą dieslową i kosztownych inwestycji badawczych co roku ma coraz większy zysk liczony w miliardach euro.


Co w tym momencie jest dla was największym problemem?

Przede wszystkimi walka o niedopuszczenie do dodatkowej zmiany. Ten temat niestety ciągle jest aktualny. Poza tym skrócenie okresu rozliczeniowego z rocznego na miesięczny. Zostało to wprowadzone około 2008 roku w ramach właśnie pakietu antykryzysowego i do dziś nie zostało zmienione, mimo naprawdę dobrej koniunktury. Kwestia przenosin między zakładami – chodzi o podpoznański Antoninek i Wrześnię. Przymusowe przenosiny miały charakter nieformalnych represji; w jednym przypadku tego typu, dotyczącym naszego działacza, wszczęliśmy sprawę w sądzie. Najczęściej jest to zwykłe utrudnianie życia ludziom mieszkającym daleko od nowego miejsca pracy, co wiąże się czasochłonnymi dojazdami. Chcemy wprowadzenia w takich sytuacjach jasnych kryteriów przenosin. No i oczywiście problemem jest planowanie urlopów, zasady odrabiania niezależnych od nas przestojów technicznych.

Jakiś czas temu dostaliśmy propozycję od zarządu, żeby zacząć korzystać z biura związkowego i poddać się większej kontroli ze strony firmy – w tym m.in. ściśle konsultować plany prowadzenia różnych akcji (czyli po prostu ich nie robić) bądź treści publikowane w naszej gazecie rozdawanej pod bramami zakładu (czyli wydawać publikacje za związkowe składki, które to publikacje będą zachwalać firmę). To pokazuje jakość dialogu i sposób załatwiania ważnych dla nas spraw przez pracodawcę.

 

A jak wygląda sprawa z zatrudnianiem Ukraińców?

Wielu Ukraińców pracuje w logistyce; nie są oczywiście uzwiązkowieni. Pracują na kontraktach półrocznych, bo tyle jest ważna ich wiza, i w związku z tym nie są zatrudniani przez Volkswagena, tylko przez podwykonawców. Jakiś czas temu dużym problemem była rotacja tych pracowników, ale teraz to się trochę ustabilizowało. Dużym kłopotem jest też to, że Ukraińcy nie mają kontaktu z innymi pracownikami – po pierwsze z powodu bariery językowej, a po drugie z powodu bardzo wysokich norm, które uniemożliwiają nawet chwilę rozmowy. Są też gorzej opłacani, choć wykonują porównywalną pracę.

Wydajecie własną gazetę zakładową?

Jesienią zeszłego roku wydaliśmy pierwszy numer, w 8 tys. egzemplarzy. Był rozdawany pod bramami między zmianami. Ludzie byli zainteresowani. W drugim numerze był wywiad z robotnikiem z Brunszwiku, który opowiedział o warunkach pracy w niemieckiej fabryce. Obok wywiadu wydrukowaliśmy niemiecką siatkę płac – to był najpilniej przestudiowany przez chyba wszystkich pracowników materiał. Volkswagen jest międzynarodowym koncernem, lecz robi wiele, żeby ograniczyć nasze międzynarodowe kontakty. Żeby uścisnąć rękę kolegi z Niemiec, musisz być grubą rybą związkową, która jeździ na międzynarodowe spotkania związków kontrolowane przez VW. My nawiązaliśmy bezpośrednie kontakty z pracownikami montażu w innych krajach. Zamieszczamy też materiały o strajkach i konfliktach pracowniczych za granicą, tam, gdzie działa koncern. Zrobiliśmy koszulki z napisem „Wczoraj Bratysława, dzisiaj Poznań”, bo w zeszłym roku w Bratysławie był wygrany strajk. Zarząd wraz z „Solidarnością” wmawiali nam, że strajk nie ma sensu i zamiast strajkować, trzeba ciężej pracować. Kontakt z pracownikami innych zakładów jest bardzo trudny, ale jeśli udaje się ominąć oficjalne struktury niemieckich związków, jest on efektywny i pozwala na przepływ informacji o trwających konfliktach oraz na szybkie dementowanie plotek krążących po zakładzie. Staramy się budować kontakty z mniejszymi związkami lub grupami pracowników, ale zazdrościmy trochę naszym kolegom z Amazona, którym udało się zbudować silną międzynarodową sieć.

 

Przemysł samochodowy jest jedną z najszybciej rozwijających się branż w Polsce. Jak na wasz nos będą wyglądać warunki pracy w nim za kilka lat ?

Coraz nowocześniejsze samochody wymagają coraz więcej pracy oraz coraz większego zaangażowania podwykonawców. Obciążenie pracą peryferyjnych zakładów w UE będzie coraz bardziej widoczne. Prosty przykład dobrze ilustruje, jak wygląda przenoszenie miejsc pracy – niemiecki pracownik dostaje 600 euro dodatku za pracę w nocy, my w Polsce za to samo dostajemy 20% liczone od minimalnego wynagrodzenia. Za dodatek niemieckiego pracownika można zatrudnić polskiego montera pracującego w większym rygorze. Kierunek przepływu popytu na pracę jest więc jasny. Dodatkowo sprawę pogarsza robotyzacja i cyfrowa kontrola. Można to przerwać jedynie przez tworzenie oddolnych, niezależnych od pracodawcy struktur związkowych. Tylko jako zorganizowani robotnicy możemy mieć realny wpływ na warunki pracy. Dopóki ludzie są zastraszeni, to wciąż mają nadzieję, że „góra” się nad nimi zlituje, choć w rzeczywistości wszyscy wiedzą, że „góra” jest po to, aby z nas wyciskać jak najwięcej, a nie żeby nam pomagać. Jeżeli jednak pracownicy wspólnie zdobywają siłę, to przestają się oglądać na „górę”. Ostatecznie „góra” bez nas nic nie wyprodukuje.

 

Rozmawiał Mikołaj Iwański

***

Marek Duniec – spawacz-zgrzewacz z kilkunastoletnim stażem w Volkswagen Poznań, działacz Komisji Inicjatywy Pracowniczej w zakładach w Poznaniu.

 

 

Tekst opublikowany na Krytyce Politycznej

Czas: 11.08.2018 (sobota) godz. 18:00

 

 

Czy anarchizm musi opierać się na materializmie i naukach empirycznych? Czy anarchistyczna wolność musi odrzucać duchowość, czy też jest z duchowością nierozerwalnie związana? Czy wiara w Boga oznacza zniewolenie, a wiara w prawo naturalne – wolność?

 

Zapraszamy na spotkanie z Tymoteuszem Onyszkiewiczem, autorem książki „Anarchizm transcendentalny a gnoza”.

Będzie to prelekcja i dyskusja o książce, jak również problemach w niej poruszanych.

 

Tymoteusz Onyszkiewicz – ur. w 1973 roku pisarz, gnostyk, anarchista, nauczyciel jogi i karate; autor między innymi książek: „Czas: Anarchia, Tryb: Rewolucja”, „Opary Anarchii, Łzy Rewolucji”, „Atak na podwórko po drugiej stronie ulicy”, „Mój anarchizm”; autor tomików wierszy, takich jak: „Panteizm”, „Mechanizm”, „Odpoczynek Eonów” oraz wielu artykułów na temat filozofii Wschodu i Zachodu, a także artykułów o treści społecznej.

 

W książce „Anarchizm transcendentalny a gnoza” autor szuka metafizycznych podstaw anarchizmu, widząc w anarchizmie transcendentalnym drogę do indywidualnej, wewnętrznej harmonii oraz podstawę uniwersalnego społecznego ładu. Sokrates, szkoła cynicka, gnostycyzm i gnoza, bogomili, katarzy, Epiktet, Plotyn, amerykańscy transcendentaliści, Tołstoj, Bierdiajew, Bergson i joga stają się kluczem dla zrozumienia istniejącej w człowieku potrzeby wolności.

 

 

Zainteresowanych prosimy o kontakt:

Federacja Anarchistyczna Rzeszów

tel.: 516 899 781

mail: Adres poczty elektronicznej jest chroniony przed robotami spamującymi. W przeglądarce musi być włączona obsługa JavaScript, żeby go zobaczyć.

 

 

https://www.bractwotrojka.pl/index.php?product_id=5314&page=shop.product_details&category_id=59&flypage=flypage.tpl&option=com_virtuemart&Itemid=135

 

https://www.facebook.com/events/239064076744735/

CEL PROJEKTU

 

Celem projektu jest wydanie wspomnień Bernarda Konrada Świerczyńskiego „Przemytnicy życia". Autor, uhonorowany medalem Sprawiedliwego wśród Narodów Świata, pisze o swoich przeżyciach i kreśli sylwetki znajomych wywodzących się ze środowiska handlarzy warszawskiego bazaru, którzy w obliczu wojny stają się szmuglerami na granicy getta. Wspomnienia napisane są żywym, barwnym językiem.

 

 

 

O KSIĄŻCE

 

Autor wspomnień, jako nastoletni chłopak, mieszkając przy słynnym warszawskim bazarze Kercelego, poznał środowisko tamtejszych handlarzy, cwaniaków, ale też ludzi ciężkiej pracy. Nieobca była mu również atmosfera i postacie handlowego placu Żelaznej Bramy czy Hal Mirowskich. To oni są bohaterami jego opowieści. W 1939 roku, tak jak całe społeczeństwo, stanęli w obliczu wojny. Polacy patrzyli na wznoszący się mur getta, Żydzi musieli radzić sobie po jego drugiej stronie. Specyfika środowiska, przejawiająca się pewną brawurą, ale też jasnymi zasadami przyjaźni i współdziałania, w czasie wojny nie zniknęła, zmieniły się tylko warunki – już nie bazar, ale granica getta stała się najważniejszym terenem działania. Świerczyński precyzyjnie opisuje miejsca i sposoby szmuglowania. Nie wybiela historii, przywołuje prawdziwe zdarzenia i zachowania, i te szlachetne i te podłe. Nie ukrywa, że szmuglerzy nie ryzykowali swojego życia tylko z chęci pomocy, ale na tym procederze zarabiali. W wielu przypadkach potrzeba było jednak zdecydowanie większej determinacji niż tylko ta, która dyktowana jest chęcią zarobku. Ukazuje nie tylko szlachetne postawy, ale także wspomina wydarzenia z udziałem szmalcowników.

 

Czytałem wiele publikacji, nierzadko wspomnieniowych, przedstawiających Polaków jako zoologicznych antysemitów, którzy swoją „rasistowską ideologię wyssali z mlekiem matki”. Niestety większość publikowanych faktów była prawdziwa. Ale taki obraz stanowi zaledwie jedną stronę okupacyjnej rzeczywistości. Obok ludzkich szumowin były też tysiące tych, którzy z narażeniem własnego życia pomagali, potrafili zachować ludzką godność i którzy za swą patriotyczną postawę ukarani zostali najwyższym, hitlerowskim wymiarem kary.

 

Bernard Konrad Świerczyński - „Przemytnicy życia”

 

Kercelak w latach okupacji. Widok na stronę zachodnio-północną. Widoczne budynki przy ulicy Leszno.

Fot: Portal Warszawa1939.pl/Z kolekcji Pawła Stala

 

 

Przemytnicy życia” to opowieść wymykająca się czarno-białym podziałom. Napisana z werwą, językiem często środowiskowym ma wciągnąć czytelnika w świat autora oraz zmusić do refleksji.

 

Wspomnienia Świerczyńskiego ilustrowane są fotografiami z epoki, a także mapkami pokazującymi opisane w tekście miejsca szmuglowania. Konstultantką historyczną książki jest profesor Barbara Engelking.

 

Dokument na wskroś prawdziwy, a przecież czyta się jak powieść i to pisaną z humorem. Wspomnienia idealisty, zakochanego od młodości w żydowskiej sąsiadce. Ratował ją w czasie wojny –  a przy okazji wielu innych – najpierw w getcie, a potem poza jego murami. Książka ma szansę pobudzić wyobraźnię wielu, którzy raczej nie sięgnęliby po trudny w odbiorze materiał źródłowy.

 

Profesor Barbara Engelking

 

 

 

W owych czasach o przejściach do getta z oczywistych względów nie rozpowiadało się zbyt szeroko. Ale dla kogoś, kto tak jak ja niemal codziennie „skakał” do getta, przejścia nie stanowiły głębokiej tajemnicy. Wystarczyło dobrze się rozejrzeć, pogadać z jednym lub drugim z „wolskich rodaków”, a że i ja, i mój ojciec reprezentowaliśmy firmę „odpowiedzialną”, stosunkowo łatwo było uzyskać odpowiednie informacje. Musiał o tym wiedzieć także i Zygmunt, skoro w takiej właśnie sprawie pofatygował się do mnie na czwarte piętro. Ale co Zygmunta mogła obchodzić ulica Jaworzyńska? Nic się tam specjalnego nie działo. Staś Skripij opiekował się małym Markiem i lepił żołnierzyki z plasteliny (o napadzie na bank KKO dowiedziałem się nieco później). Rozwadowska usiłowała handlować ciasteczkami, które piekła razem z mieszkającą wtedy na Jaworzyńskiej Haliną, a których nikt nie chciał kupować, bo twarde były jak warunki Churchilla wobec Hitlera. Ale Zygmunt miał tak mocne polecenie, że wątpliwości być nie mogło. A że nie wszystko było dla mnie jasne, przecież to jedna z ważniejszych zasad konspiracji, aby wiedzieć tylko tyle, na ile to konieczne.

– Najłatwiej jest przejść przez sądy… – zacząłem, ale Zygmunt natychmiast przerwał.

– Sądy znam dobrze, ale teraz ich wartość jako punktu przerzutowego spadła prawie do zera. Po stronie żydowskiej wejścia do sądów obstawione jest szaulisami, Ukraińcami i SS.

– Jest przejście na rogu Wroniej i Ogrodowej. W prywatnym mieszkaniu, w suterenie. Po dwadzieścia złotych od łebka. Przez szafę do piwnicy, stamtąd dziurą między rurami kanalizacyjnymi i już jest się w getcie. Tylko że człowiek utytła się jak nieboskie stworzenie…

– To również miniona sprawa. Po ograniczeniu getta Ogrodowa nie sięga żadnej zamieszkałej przez Żydów ulicy. Zresztą już przed paroma miesiącami była tam nieprzyjemna wpadka. Wygarnęli ładnych parę osób.

– Jest jeszcze droga przez garbarnię Pfeiffera na Okopowej – kontynuowałem – Ale to droga dla ludzi cierpliwych i o silnych nerwach.

– Słucham, słucham...

 

Bernard Konrad Świerczyński - „Przemytnicy życia”

 

 

 

 

 

 

 

O AUTORZE

 

Bernard Konrad Świerczyński (zwany Kondkiem) urodził się w polskiej rodzinie o poglądach lewicujących. Dorastał na warszawskiej Woli. Jako nastoletni chłopak pomagał ojcu w sprzedaży książek w budce na słynnym bazarze Kercelego.

 

Na podwórku kamienicy, w której mieszkali rodzice Kondka, rodziny różnych wiar żyły obok siebie w atmosferze akceptacji lub obojętności. Świerczyńscy przyjaźnili się z sąsiadami Goldbergami, a ich dzieci wychowywały się niemal razem. Po wytyczeniu getta Świerczyński przemykał się wielokrotnie na zamkniętą stronę i pomagał dawnym sąsiadom, choć nie tylko im. W sierpniu 1942 Halina Goldberg, rówieśnica i przyjaciółka Kondka, wydostała się z getta i odtąd ukrywała się w różnych miejscach – zawsze pod opieką Kondka. Pobrali się w 1944 roku. Bernard Konrad Świerczyński pomógł nie tylko swojej przyszłej żonie, ale też wielu innym osobom narodowości żydowskiej – wyszukiwał dla nich kryjówki, organizował pomoc lekarską, przekazywał listy i jedzenie, organizował fałszywe dokumenty.

 

Jeden z żydowskich sąsiadów, któremu autor wspomnień pomagał, Jan Paweł Rogalski, pisał: Jeżeli my dzisiaj żyjemy, mamy dzieci, to życie nasze zawdzięczamy w znacznej mierze bezinteresownej pomocy Konrada i jemu podobnych.

 

Bernard Konrad Świerczyński ocalił życie co najmniej kilkunastu osobom. W 1972 roku, na podstawie ich zeznań, został uhonorowany medalem Sprawiedliwego wśród Narodów Świata. W 1991 został honorowym obywatelem państwa Izrael. Zapis jego wspomnień został złożony w archiwum United States Holocaust Memorial Museum w Waszyngtonie.

 

 

 

ILE POTRZEBUJEMY?

 

Książka ma już opracowaną formę, ale marzymy, aby dotarła do możliwie najszerszego grona czytelników. Chcielibyśmy zebrać 5000 zł na druk. Wszelkie dodatkowe środki przeznaczymy na zwiększenie nakładu "Przemytników życia".


https://polakpotrafi.pl/projekt/wydanie-ksiazki-przemytnicy-zycia

 

 

Książka ukaże się we wrześniu 2018 roku.

W czwartek 26.07 w godzinach od 18.30 do 20.30 na terenie pływalni letniej w Parku Kasprowicza odbyła się debata „Stop betonowaniu Poznania” zorganizowana przez Stowarzyszenie Kolektyw Kąpielisko. Prowadziła ją i moderowała Kalina Olejniczak.
W spotkaniu udział wzięło około 60 osób, mieszkańców Łazarza i innych dzielnic, radnych osiedlowych, społeczników i przyrodników.

 

Podczas spotkania poruszono następujące tematy:
1) Park Kasprowicza – Agnieszka Malinowska i Klaudia Lewczuk ze Stowarzyszenia Kolektyw Kąpielisko, przedstawiły problem planowanej wycinki drzew związanej z realizacją inwestycji Centrum Sportów Wrotkarskich „Arena” Poznań oraz krytej pływalni,

 

2) Starołęki Małej – Wojciech Danilewicz ze Stowarzyszenia Zielona Starołęka przedstawił problem budowy kompleksu boisk sportowych na jedynym terenie z starodrzewem w okolicy. Przedstawiciele stowarzyszenia zabiegają o utworzenie parku rekreacyjnego między ulicami Forteczną i Romana Maya.

 

3) Park Rataje – Aneta Mikołajczyk wraz z Lesławem Rachwałem zaprezentowali obecny stan parku, zwracając uwagę na niedostosowanie zastosowanych układów roślin do skali miejsca oraz niewykorzystanie zasobów przyrodniczych terenu.

 

4) Sołacz - Piotr Krzyżaniak z Kolektywu Rozbrat oraz Paweł Szwaczkowski przewodniczący zarządu osiedla Sołacz, poruszyli zagadnienia związane z inwestycjami na Sołaczu oraz sprzeciwem mieszkańców przeciwko zabudowie terenów zieleni, wchodzących w skład klina zieleni,
5) Grunwald - Małgorzata Mercik-May przedstawiła kwestie związane budową centralnego zintegrowanego szpitala klinicznego oraz zmian zapisów planu miejscowego skutkujących wycięciem drzew i ograniczeniem terenu zieleni,

 

6) Chwaliszewo - Elżbieta Świtalska oraz Marzena Cieloszyk z Rady Osiedla Chartowo, omówiły zagadnienia związane z działaniami na rzecz zachowania lasku przy Malcie, terenu zieleni na os. Tysiąclecia (Traszki Ratajskie) i parku na osiedlu Czecha.

 

7) Żurawiniec - Michał Kucharski przedstawiciel Rady Osiedla Naramowice przedstawił zagadnienia związane z Rezerwatem Żurawiniec.
Po prezentacjach odbyła się dyskusja, w której głos zabrali m.in. członkowie Koalicji Antysmogowej Kuba Kotnarowski oraz Wiesław Rygielski, którzy przedstawili działania Komisji Dialogu Obywatelskiego; radny osiedlowy Przemysław Czechanowski, mieszkańcy m.in Magda Kielar i Iwona Józwiak. Ostatnia wypowiedź przewodniczącego rady Osiedla Św. Łazarz, Filipa Olszaka wzbudziła wiele emocji.

 

W trakcie spotkania mieszkańcy także składali swoje podpisy pod Poznańskimi Tezami na rzecz Drzew i Parków, wyrażając tym samym poparcie dla idei.
Debatę „Stop betonowaniu Poznania” można podsumować:


- mieszkańcy Poznania zgłaszają zdecydowany sprzeciw wobec inwestycji lokalizowanych na terenach zieleni, uznając je za wspólne dobro i dziedzictwo przyrodniczo-kulturowe,
- liczne grono prelegentów i uczestników wskazuje na dużą liczbę dostrzeganych problemów związanych z zachowaniem i kształtowaniem terenów zieleni w Poznaniu,
- mieszkańcy Poznania zgłaszają potrzebę organizowania spotkań sieciujących, w trakcie których omawiane będą konkretne przypadki a także możliwości współdziałania na rzecz zachowania zieleni,
- istnieje potrzeba wypracowania metod realnej partycypacji, tak aby mieszkańcy sąsiadujący z planowanymi inwestycjami, które będą miały bezpośredni wpływ na jakość ich życia, nie byli pomijani w procesach planistycznych,
- konieczne jest opracowanie dokumentów - wzorem innych miast w Polsce - chroniących tereny zieleni i ustalających spójną wizję rozwoju systemu przyrodniczego miasta (m.in Miejskiego Planu Ochrony Terenów Zieleni, a także Strategii Rozwoju Terenów Zieleni)

 

W związku z powyższym w wyniku debaty zawiązała się nieformalna koalicja zgłaszająca zdecydowany sprzeciw wobec inwestycji lokalizowanych na terenach zieleni, uznając je za wspólne dobro i dziedzictwo przyrodniczo-kulturowe. Na celu ma nagłaśnianie kontrowersyjnych przypadków i dzielenie się wskazówkami, jak działać, by skutecznie zabiegać o ochronę terenów zieleni.

 

Relację z debaty można obejrzeć na zdjęciach przedstawionych na stronie Stop betonowym Parkom.


Na tej samej stronie zamieszczone zostaną wygłoszone prezentacje oraz relacja filmowa.
https://www.facebook.com/stopbetonowymparkom/


Link do artykułu podsumowującego debatę:
https://portalkomunalny.pl/stop-betonowaniu-poznania-aktyw…/



Grupa robocza koalicji: https://www.facebook.com/groups/427144904473174/

 

 

www.rozbrat.org

Kolejna edycja OBOZU ANARCHISTYCZNEGO


W tym roku zapraszamy Was już od 12 sierpnia do Beskidu Żywieckiego
Obóz to idealna inicjatywa dla każdego/każdej, kto chce odpocząć od zgiełku miasta i obcując z naturą spędzić konstruktywnie tydzień wakacji.
Obóz jest wydarzeniem cyklicznym, jest to okazja do rozmowy, spotkania, wędrówki, zabawy. Wyjątkowe miejsce, w którym czas zwalnia a ognisko pali się co noc :)


Koszt: WPISOWE 20 zł opcja z wegańskimi obiadami przez tydzień- 50 zł
NIEZBĘDNIK: typowe rzeczy biwakowe - latarka, kubek, sztućce, karimata, śpiwór i namiot, miska lub menażka
Telefon do kontaktu podamy wkrótce, ewentualne pytania i informacje w wiadomości prywatnej.
Czekamy na Was ! Zabierzcie znajomych, rodziny, zwierzaki i wpadajcie
Poniżej podajemy zarys PROGRAMU OBOZU 2018.

Są jeszcze wolne terminy więc jeśli chciałabyś/chciałbyś poprowadzić wykład/spotkanie na ważny dla Ciebie temat daj znać!



"Czytajcie książkę o piasku" - poprowadzi Czarna Teoria
Zastanawialiście się kiedyś tak na serio czy kiedykolwiek dojdzie do anarchistycznej rewolucji? A co jeżeli zanim uświadomimy klasę pracującą do horyzontalnego organizowania się i odrzucenia kapitalizmu i państwa nadejdzie katastrofa klimatyczna? A co jeżeli nic nie możemy już z tym zrobić? W takim razie co nas czeka i na co jako anarchiści powinniśmy się szykować? Na te pytania stara się odpowiedzieć anonimowy autor słynnego "Desert" - pozycji obowiązkowej dla zielonego nihilzimu, a ja z przyjemnością Wam o tym opowiem przy ognisku.
Linki do desert dla rozeznania:


https://theanarchistlibrary.org/library/anonymous-desert
https://www.goodreads.com/book/show/16086852-desert



"La zad" - poprowadzi Zielona Autonomia
La zad to nazwa autonomicznych strefy położonych niedaleko miasta Nantes we Francji. Historia tego miejsca, walki i oporu jest nierozerwalnie związana z planem budowy najwiekszego lotniska w tej części Europy, które rząd Francji planuje od conajmniej lat 60.
Kiedy w ostatnich latach plany budowy lotniska wróciły, opór się zintensyfikował. Anarchiści wraz z miejscową ludnością, rolnikami stawiają opór, od fizycznej konfrontacji z policją, po blokady dróg do Nantes przy użyciu traktorów.
Poznajcie historię La Zad de Notre Nantes, największej sieci autonomicznych kolektywów wspieranych przez mieszkańców w walce z kapitałem, który ma w planach wysiedlić lokalną społeczność i zniszczyć tradycyjne rolnictwo i przyrodę w imię zysku.



„Anarchiści a studencki ruch okupacyjny – próba podsumowania” poprowadzi Federacja Anarchistyczna Poznań
Na początku czerwca przez kraj przetoczyła się fala akademickich protestów przeciwko planom neoliberalnych reform szkolnictwa wyższego. Za przykładem Uniwersytetu Warszawskiego, gdzie studenci i wykładowcy wspierani przez lokalnych anarchistów podjęli okupację uczelnianych gmachów, w wielu ośrodkach akademickich protestujący zajęli sale wykładowe swych uczelni. Już w pierwszych dniach protestu stało się jasne, że w szeregach ruchu sprzeciwu wobec reformy Gowina znajdują się zarówno zwolennicy utrzymania dotychczasowych porządków na uczelniach, jak i ci, zdaniem których wymaga ona radykalnych zmian.
Przykład Uniwersytetu Łódzkiego, gdzie współpraca protestujących studentów z anarchistami została zerwana na skutek intryg i nacisków biorących udział w proteście wykładowców pokazuje realia polskiego szkolnictwa wyższego i stan umysłu rządzącej dziś nim kadry naukowej. Jest też dobrym punktem wyjścia do dyskusji o sposobach na poszerzenie społecznej bazy radykalnej lewicy i problemach na jakie się z tym wiążą.



"Syria - jak wojna zastąpiła rewolucję" poprowadzi I
Prelekcja dotyczy najbardziej żywej i głębokiej rewolucji "Arabskiej wiosny". Jej rozwój nieustannie utrudniany jest przez pośrednie interwencje wielkich imperialistycznych państw, jak również wpływy fundamentalistów Islamskich, przez regionalne podziały, plemienne interesy i brak ideologii rewolucyjnej. Wszystkie te czynniki składają się na transformację rewolucji w militarny konflikt i dyplomację na zewnątrz Syrii.